Выбрать главу

Jedna z postaci podniosła się na wpół ugiętych łapach. Była wielkości człowieka i miała wąski szczurzy pysk. Długi łysy ogon wił się wokół podkurczonych nóg stwora jak gruby, mięsisty sznur. To coś, a raczej osobnik płci męskiej, tak, to na pewno był samiec, wyciągnął do mnie dłoń zakończoną długimi pazurami.

– Zejdź i przyłącz się do nas, kobieto. – Głos brzmiał ochryple, gardłowo, z dziwnym poświstem. Każde słowo wymawiane było wyraźnie, a mimo to nie całkiem prawidłowo. Usta szczurów nie były przeznaczone do mówienia.

Nie zeszłam po schodach. Nie miałam takiego zamiaru. Jeszcze czego. Serce podeszło mi do gardła. Znałam człowieka, który przeżył atak wilkołaka i prawie umarł, ale nie stał się lykantropem. Znam innego, który został tylko lekko draśnięty i zmienił się w tygrysołaka. Istniały spore szanse, że jeśli zarobię choćby lekkie zadrapanie, raz w miesiącu będę porastać sierścią, wyrosną mi długie pożółkłe siekacze, a oczy przeistoczą się w czarne szczurze ślepia. Boże drogi.

– Zejdź na dół, kobieto. Zejdź i zabaw ssie z nami.

Przełknęłam ślinę. Miałam wrażenie, jakbym przełykała własne serce.

– Raczej nie.

Stwór zasyczał:

– Możemy wejśśść po ciebie na górę.

Zaczął przedzierać się przez ciżbę mniejszych szczurów, a te rozpierzchły się w popłochu, schodząc mu z drogi, wskakując jeden na drugiego, aby tylko uniknąć z nim fizycznego kontaktu. Stanął u podnóża schodów, nie odrywając ode mnie wzroku. Jego sierść miała nieomal miodowy odcień, tu i ówdzie poprzecinany jaśniejszymi włoskami.

– Jeżeli sprowadzimy cię na dół siłą, raczej ci się to nie spodoba.

Ponownie przełknęłam ślinę. Uwierzyłam mu. Sięgnęłam po nóż, ale pochewka okazała się pusta. Oczywiście wampiry zabrały mi go. Cholera.

– Zejdź na dół, kobieto, zejdź i zabaw się.

– Jeżeli tak ci na mnie zależy, to będziesz musiał sam się po mnie pofatygować.

Przerzucił ogon przez ręce, zaczął go głaskać. Wlepiłam wzrok w jego twarz, a on zaśmiał się w głos.

– Przyprowadźcie ją.

Dwa szczury wielkości wilczurów ruszyły w stronę schodów. Jakiś mniejszy szczur zapiszczał i wpadł im pod nogi. Gryzoń wydał wysoki, smętny pisk, po czym ucichł. Zwierzątko dygotało konwulsyjnie, aż zalała je fala kosmatych ciał. Trzasnęły drobne kości. Nic nie mogło się zmarnować.

Oparłam się o drzwi, jakbym mogła się w nie wtopić. Dwa szczury lazły po schodach, smukłe, dobrze odżywione stworzenia. Tyle że w ich ślepiach nie było nic zwierzęcego. To, co w nich dostrzegłam, nazwałabym raczej ludzką inteligencją.

– Chwila, chwila.

Szczury przystanęły.

– Tak? – spytał człowiek-szczur.

Głośno przełknęłam ślinę.

– Czego chcecie?

– Nikolaos poprosiła, abyśmy uprzyjemnili twój czas oczekiwania.

– To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Co mam dla was zrobić? Czego chcecie?

Wargi rozchyliły się, ukazując pożółkłe zęby. Grymas wyglądał groźnie, ale chyba był to uśmiech.

– Zejdź do nas, kobieto. Dotknij nas i pozwól, abyśmy dotknęli ciebie. Nauczymy cię czerpać radość z futra i siekaczy. – Przesunął pazurami po sierści ud. Spojrzałam na niego i mimowolnie mój wzrok padł na jego krocze. Natychmiast spuściłam oczy, ale i tak poczułam żar zalewający policzki. Zapłoniłam się! Cholera!

Po chwili odezwałam się niemal niewinnym głosem.

– Tym miałbyś mi zaimponować? – spytałam.

Zastygł w bezruchu, po czym warknął:

– Zwleczcie ją na dół!

Pięknie, Anito, napytałaś sobie biedy. Żaden samiec nie zniesie takiej zniewagi. Żaden facet nie lubi dowiadywać się, że nie został hojnie obdarowany przez naturę.

Zaśmiał się świszcząco, a ja poczułam na plecach lodowate ciarki.

– Zaręczam ci, że dzisiejszej nocy czeka cię niezła zabawa.

Wielkie szczury wdrapywały się po schodach, silne mięśnie poruszały się pod porośniętą sierścią skórą, wąsiki, grube jak druty, drżały spazmatycznie. Przywarłam plecami do drzwi i zaczęłam osuwać się po nich coraz niżej.

– Proszę, błagam, nie. – Mój głos wydawał się wysoki i przepełniony przerażeniem, znienawidziłam się za to.

– Tak szybko zdołaliśmy cię złamać, jakie to smutne – rzekł człowiek-szczur.

Dwa wielkie szczury były coraz bliżej. Zaparłam się plecami o drzwi, podkuliłam nogi, oparłam pięty o kamienną posadzkę i lekko uniosłam palce stóp. Pazury szczurzej łapy dotknęły mojej nogi. Zadrżałam, ale wciąż jeszcze czekałam. Musiałam to zrobić we właściwej chwili. Proszę cię, Boże, niech tylko żaden z nich mnie nie draśnie.

Sztywne wąsiki musnęły moją twarz, poczułam na sobie ciężar kosmatego cielska.

I wtedy wierzgnęłam z całej siły, kopiąc obunóż w brzuch wielkiego szczura. Stwór podniósł się na tylne łapy i runął do tyłu. Stracił równowagę, jego ogon ze świstem przeciął powietrze. Rzuciłam się naprzód i walnęłam go na dokładkę w pierś. Gryzoń spadł z podestu.

Drugi szczur przykucnął, wydając gardłowy warkot. Zauważyłam, jak napina mięśnie, i uklękłam na jedno kolano, zapierając się całym ciałem. Gdybym stała, kiedy rzucił się na mnie, spadłabym ze schodów. Od krawędzi stopnia dzieliło mnie tylko parę cali.

Stwór dał susa. A ja rzuciłam się płasko na podest i przeturlałam się. Wyrzuciłam obie stopy i jedną rękę w górę, wbijając je w ciepłe ciało i przerzuciłam je nad sobą. Szczur przeleciał nade mną i zniknął. Usłyszałam przerażające skrzeczenie, gdy runął poniżej. Towarzyszyło temu głośne „łup!”. Całkiem zadowalające. Wątpiłam, aby któryś z tych stworów przypłacił upadek śmiercią. Mimo to zrobiłam, co mogłam.

Wstałam i ponownie oparłam się o drzwi. Człowiek-szczur już się nie uśmiechał. Wyszczerzyłam się do niego szeroko, posyłając mu najwspanialszy z moich anielskich uśmiechów. Nie zrobiło to na nim wrażenia.

Wykonał gładki ruch, jakby rozcinał powietrze. Na ten gest mniejsze szczury ruszyły naprzód. Kosmata fala małych szarych ciał zaczęła piąć się po kamiennych stopniach.

Mogłam poradzić sobie z kilkoma z nich, ale nie ze wszystkimi. Gdyby szczurołak zechciał, gryzonie pożarłyby mnie żywcem, kawałek po kawałku.

Szczury kłębiły się wokół moich stóp, lawirując i sprzeczając się między sobą. Drobne ciała obijały się o moje buty. Jeden wyprężył się i złapał łapkami za krawędź mego buta. Odtrąciłam go kopniakiem. Z piskiem spadł poza krawędź schodów.

Wielkie szczury odciągnęły swego rannego pobratymca na bok. Gryzoń nie ruszał się. Ten, którego właśnie zrzuciłam, kulał.

Szczur skoczył, małe pazurki wpiły się w moją bluzkę. Gryzoń zawisł na mnie z pazurami wczepionymi w materiał. Poczułam na piersiach ciężar jego ciała. Chwyciłam stworzenie wpół. Gryzoń wbił mi zęby w dłoń, przecinając skórę i omijając kość. Wrzasnęłam i machnęłam ręką. Szczur zwisł z mojej dłoni jak odrażający kolczyk. Krew spływała po jego sierści. Drugi szczur skoczył i wczepił się w moją bluzkę.

Człowiek-szczur uśmiechał się.

Szczur piął się ku mojej twarzy. Złapałam go za ogon i odciągnęłam.

– No co – zawołałam – boisz się sam po mnie przyjść? Boisz się mnie? – Panika sprawiła, że mój głos zabrzmiał wyjątkowo słabo, ale mimo wszystko zdołałam to z siebie wykrztusić. – Twoi pobratymcy cierpią, robiąc coś, co powinieneś zrobić sam, gdybyś tylko tak bardzo się nie bał. Bo przecież się boisz, prawda? Ze strachu aż podkuliłeś ogon pod siebie.

Wielkie szczury przestały gapić się na mnie i spojrzały na człowieka-szczura. Ten łypnął na nie gniewnie.