Выбрать главу

Nasza wspólnota wampirów szczyci się mianem głównonurtowej. Gang wampirów oznaczałby dla nich złą prasę, toteż odpowiednio się nim zajęli. Podziwiałam skuteczność podjętych przez nich działań, choć wolałabym, aby zrobili to w inny sposób. Przez wiele następnych tygodni nękały mnie koszmary o ścianach ociekających krwią i odrąbanych rękach pełzających w tę i z powrotem po podłodze. Głów nigdy nie odnaleźliśmy.

22

U Truposza Dave’a króluje ciemne szkło i podświetlane reklamy piwa. Nocą frontowe okna wyglądają jak dzieła sztuki nowoczesnej, eksponujące znane markowe nazwy. Za dnia wszystko jest stonowane. Z barami jest jak z wampirami, ich atuty widać dopiero po zmierzchu. Bar za dnia ma w sobie coś tęsknego i smutnego.

Klima była włączona na pełny regulator, w lokalu było zimno jak w psiarni. Wejście ze sprażonej słońcem ulicy do lodowatego wnętrza stanowiło prawdziwy fizyczny szok. Stanęłam w drzwiach i odczekałam, aż moje oczy przywykną do półmroku. Czemu we wszystkich knajpach jest zawsze tak cholernie ciemno, jak w jaskini albo w jakiejś kryjówce?

Wewnątrz cuchnęło papierosowym dymem, i to zawsze, niezależnie kiedy się tu weszło, jakby przez całe lata dym wsiąkał w tapicerkę krzeseł niczym wonne duchy.

Przy stoliku naprzeciwko drzwi siedziało dwóch facetów w garniturach. Jedli coś, a na stoliku przed nimi leżały rozłożone kartonowe teczki. Pracowali w sobotę. Tak jak ja, a może wcale nie. Mogłam się założyć, że im nikt nie groził rozszarpaniem gardła. Oczywiście mogłam się mylić, choć to raczej mocno wątpliwe. Idę o zakład, że jedyne co im zwykle zagrażało, to utrata pracy. Ech, stare dobre czasy.

Na barowy stołku przysiadł jakiś mężczyzna, obracając w dłoni wysoką szklaneczkę z drinkiem. Oczy miał mętne, ruchy powolne i precyzyjne, jakby obawiał się, że coś rozleje. Wpół do drugiej, a on już był pijany, to zły znak. Ale cóż, to nie moja sprawa. Nie da się uratować wszystkich. Bywają takie dni, kiedy mam wrażenie, że nie jestem w stanie nikogo ocalić. Każdy człowiek musi najpierw sam zadbać o siebie, a dopiero potem ja mogę wkroczyć do akcji. Przekonałam się, że ta filozofia nie sprawdza się w przypadku pospolitej strzelaniny oraz walki na noże. Poza tym bywa funkcjonalna.

Luther wycierał szklanki bardzo czystą białą ścierką. Gdy usiadłam na stołku przy barze, uniósł wzrok. Skinął głową, z kącika jego szerokich ust sterczał papieros. Luther jest potężny, nie, raczej tłusty. Nie ma lepszego określenia, ale jego otłuszczone, ogromne ciało jest twarde jak skała, zupełnie jakby było jedną wielką bryłą mięśni. Dłonie Luthera, o grubych kłykciach, są tak duże jak moja twarz. Oczywiście mam małą twarz. Luther jest Murzynem o skórze tak czarnej jak smoła lub mahoń. Jego brązowe oczy są w kącikach żółtawe od papierosowego dymu. Wątpię, abym kiedykolwiek miała okazję zobaczyć Luthera bez fajki pomiędzy wargami. Ma nadwagę, kopci jak smok, jednego papierosa po drugim, a siwizna we włosach zdradza, że musi mieć już ponad pięćdziesiąt lat, a mimo to nigdy nie choruje. To chyba zasługa dobrych genów, tak przypuszczam.

– Co ma być, Anito? – Jego głos pasuje do ciała, jest głęboki i chrapliwy.

– To co zwykle.

Nalał mi szklaneczkę soku pomarańczowego. Witaminki. Udajemy, że to wódka z sokiem, aby moja niezłomna abstynencja nie psuła dobrej reputacji tego baru. Kto miałby ochotę zalewać robaka w knajpie, do której zaglądają abstynenci? I po co u licha miałabym przychodzić do baru, skoro nie piję?

Zaczęłam sączyć mego lipnego drinka i rzekłam:

– Potrzebuję informacji.

– Tak myślałem. Na jaki temat?

– Faceta o imieniu Phillip, tancerza z Grzesznych Rozkoszy.

Gęsta brew uniosła się lekko.

– Wampira?

Pokręciłam głową.

– Wampirzego ćpuna.

Zaciągnął się dymem z papierosa, a koniuszek fajki rozjarzył się jak węgielek. Wydmuchnął dym, kierując go, na moje szczęście, w przeciwną stronę.

– Co chciałabyś o nim wiedzieć?

– Czy jest godny zaufania?

Patrzył na mnie przez moment, po czym uśmiechnął się.

– Godny zaufania? Do diaska, Anito, to ćpun. Nieważne, co go kręci, prochy, wóda, seks czy wampiry. Ćpunom nie można ufać, wiesz o tym doskonale.

Pokiwałam głową. Wiedziałam, ale co mogłam zrobić?

– Muszę mu zaufać, Lutherze. Mam tylko jego.

– A niech to, dziewczyno, obracasz się w niewłaściwych kręgach.

Uśmiechnęłam się. Tylko Lutherowi pozwalałam tak do siebie mówić Wszystkie kobiety były dla niego „dziewczynami”, a faceci „kolesiami”.

– Muszę wiedzieć, czy słyszałeś coś naprawdę złego na jego temat.

– Co ty kombinujesz? – spytał.

– Nie mogę powiedzieć. Powiedziałabym, gdybym mogła albo gdyby to w jakiś sposób mi pomogło.

Przyglądał mi się przez chwilę, popiół z papierosa posypał się na kontuar. Jakby od niechcenia wytarł go czystą białą ścierką.

– W porządku, Anito, przyjmijmy, że tym razem obejdzie się bez wyjaśnień, ale na przyszłość wolałbym dowiedzieć się czegoś więcej o twoich planach.

Uśmiechnęłam się.

– Obiecuję.

Luther tylko pokiwał głową i wyjął nowego papierosa z paczki, którą zawsze trzymał pod barem. Po raz ostatni zaciągnął się dymem z niemal całkiem wypalonego papierosa i włożył do ust następnego. Przypalił go od wciąż żarzącego się niedopałka, wciągając mocno powietrze. Bibułka i tytoń zajęły się, rozpalając się na pomarańczowo, a Luther zgasił niedopałek w pełnej popielniczce, którą nosił ze sobą z miejsca na miejsce jak pluszowego misia.

– Wiem, że mają tam tancerza, dziwoląga. Facet bywa na większości imprez i jest dość popularny w wampirzych kręgach.

Luther wzruszył ramionami, całe jego ciało zatrzęsło się jak góra, która dostała czkawki.

– Nie mam na niego haka prócz tego, że koleś jest ćpunem i obraca się w kręgach. Choć, Anito, już samo to powinno wzbudzać wobec niego podejrzenia. Od takich facetów lepiej się trzymać z daleka.

– Trzymałabym się, gdybym mogła. – Tym razem to ja wzruszyłam ramionami. – Nie słyszałeś nic więcej na jego temat?

Zamyślił się przez chwilę, ssąc nowego papierosa.

– Nie. Ani słowa. To nie jest gruba ryba w Dystrykcie. Raczej zawodowa ofiara. Jeśli o kimś tutaj rozmawiamy, to o drapieżcach, nie o ich ofiarach. – Zmarszczył brwi. – Poczekaj chwilę. Coś mi przyszło do głowy. – Zastanawiał się przez dłuższą chwilę, po czym rzekł z uśmiechem: – Tak, przypomniałem sobie, że doszły mnie słuchy o nowym drapieżcy. Wampir nazywa się Valentine, nosi maskę. Chwali się, że to on pierwszy napoczął Phillipa.

– No i… – ponaglałam.

– Nie chodzi o to, że napoczął go, gdy ten był już ćpunem, dziewczyno, Valentine twierdzi, że dopadł chłopaka, gdy ten był jeszcze dzieciakiem, i nieźle mu wtedy dogodził. Chełpi się, że to właśnie dzięki niemu Phillip stał się ćpunem.

– Boże drogi. – Przypomniałam sobie moje spotkanie i późniejsze koszmary związane z Valentine’em. Jak coś takiego musiało przeżyć dziecko? Co w podobnej sytuacji stałoby się ze mną?

– Znasz Valentine’a? – spytał Luther.

Pokiwałam głową.

– Taa. Czy wspominał, ile lat miał Phillip, kiedy został przez niego zaatakowany?

Pokręcił głową.

– Nie, ale powiadają, że dwunastolatki są już dla Valentine’a za stare, chyba że w grę wchodzi zemsta. A ten typ jest diabelnie mściwy. Krążą słuchy, że gdyby mistrzyni nie trzymała go na krótkiej smyczy, ten drań byłby naprawdę niebezpieczny.

– Możesz być pewien, że on jest diablo niebezpieczny.

– Znasz go. – To nie było pytanie.