Выбрать главу

– Krąg jest otwarty – rzekł Zachary. – Zombi jest wasz.

Przez chwilę sądziłam, że zwraca się do mnie, ale zaraz przypomniałam sobie o wampirach. Stały w ciemnościach, tak niewidoczne i nieruchome, że na śmierć o nich zapomniałam. Byłam jedyną żywą istotą na tym cholernym cmentarzu. Musiałam się stąd jakoś wydostać.

Zabrałam moje buty i wyszłam z kręgu. Wampiry przepuściły mnie. W pewnej chwili Theresa zastąpiła mi drogę.

– Dlaczego dałaś jej napić się krwi? Zombi tego nie robią.

Pokręciłam głową. Czemu przyszło mi na myśl, że łatwiej mi będzie wyjaśnić jej, co się stało, niż wyłgać się od odpowiedzi? Chciałam jak najszybciej opuścić to miejsce.

– Rytuał nie został odprawiony jak należy. Nie mogliśmy kontynuować bez złożenia kolejnej ofiary. W tej sytuacji byłam zmuszona uronić trochę własnej krwi. Sama złożyłam ofiarę. Z siebie.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Ty?

– To było najlepsze, co mogłam zrobić, Thereso. A teraz zejdź mi z drogi. – Byłam zmęczona i źle się czułam. Musiałam się stąd wynieść, i to już, teraz, zaraz. Może usłyszała to w tonie mego głosu. Może chciała jak najszybciej dobrać się do zombi i postanowiła sobie mnie odpuścić.

Tego nie wiem, ale zeszła mi z drogi. Po prostu zniknęła, jakby porwał ją wiatr. Niech sobie wampiry grają w te swoje mentalne gierki. Ja wracam do domu.

Za moimi plecami rozległ się cichy krzyk. Krótki, zdławiony odgłos, jakby dobywający się z gardła, które zapomniało, jak się artykułuje dźwięki. Nie zatrzymałam się. Szłam raźno przed siebie.

Zombi wrzasnął, wciąż jeszcze pamiętał dość, by wiedzieć, co znaczy strach. Usłyszałam donośny, melodyjny śmiech, słabe echo śmiechu Jean-Claude’a. Gdzie jesteś, Jean-Claude?

Obejrzałam się przez ramię. Jeden jedyny raz. Wampiry zbliżały się. Zombi, potykając się, krążył to w jedną, to w drugą stronę, poszukując drogi ucieczki. Ale nie miał dokąd uciec.

Zamknęłam za sobą przekrzywioną bramkę. Wiatr spłynął wreszcie z koron drzew i poczułam na twarzy jego kojący powiew. Spoza żywopłotu doszedł mnie kolejny przeraźliwy krzyk. Pobiegłam co sił w nogach, nie oglądając się za siebie.

29

Poślizgnęłam się na wilgotnej trawie. Rajstopy nie są przeznaczone do biegania. Usiadłam na trawie, oddychając ciężko i starając się nie myśleć. Ożywiłam trupa, by ocalić człowieka, który okazał się również nieboszczykiem. A teraz zombi, którego przywołałam, był dręczony przez wampiry. Cholera. W dodatku noc była jeszcze młoda.

– Co jeszcze może się dziś wydarzyć? – wyszeptałam pod nosem.

W odpowiedzi usłyszałam dźwięczny znajomy głos.

– Witaj, animatorko. Wygląda na to, że masz dziś pracowitą noc.

W cieniu drzew stała Nikolaos. Tuż przy niej, nieco z boku, jak sługa lub ochroniarz, stał Willie McCoy. Wyglądał mi raczej na sługę niż na ochroniarza.

– Wydajesz się wzburzona. Co się stało? – W jej głosie pojawił się melodyjny zaśpiew. Niebezpieczna mała dziewczynka powróciła.

– Zachary ożywił trupa. Nie możesz wykorzystać tego jako sposobności, aby go zabić. – Wybuchnęłam śmiechem, ale nawet mnie wydał się on ochrypły i wymuszony Zachary był już martwy. Chyba jednak Nikolaos nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie umiała czytać w myślach, mogła jedynie siłą wyłuskiwać z nich prawdę. Założę się, że nawet przez myśl by jej nie przeszło, aby spytać Zachary’ego: „Posłuchaj, Zachary, czy ty żyjesz, czy może jesteś chodzącym trupem?” Dostałam ataku śmiechu tak silnego, że nie mogłam się przez dłuższą chwilę opanować.

– Wszystko w porządku, Anito? – Głos Williego był taki jak zawsze.

Skinęłam głową, usiłując złapać oddech.

– Wszystko gra.

– Nie widzę w tym, co się stało, nic zabawnego, animatorko. – Głos dziecka tracił wewnętrzną miękkość, maska zsuwała się z jej twarzy.

– Pomogłaś Zachary’emu ożywić zmarłą. – To zabrzmiało jak zarzut.

– Tak.

Usłyszałam czyjeś kroki na trawie. To Willie. Uniosłam wzrok i zobaczyłam Nikolaos sunącą bezgłośnie jak kot w moją stronę. Uśmiechała się promiennie, wyglądała jak niewinne, cudowne dziecko. Nie. Jednak nie. Jej oblicze było trochę zbyt pociągłe. Doskonałe dziecko zatraciło gdzieś swą perfekcję. Im była bliżej, tym więcej dostrzegałam skaz. Czy postrzegałam ją taką, jaka była naprawdę? A może to było tylko złudzenie?

– Patrzysz na mnie, animatorko. – Zaśmiała się głośno i dziko, ten dźwięk zabrzmiał jak wietrzne dzwonki podczas burzy. – Z takim przejęciem, jakbyś ujrzała ducha. – Uklękła i wygładziła nogawki spodni na kolanach, jakby to była spódnica. – A nawiasem mówiąc, widziałaś już kiedyś ducha, animatorko? Czy ujrzałaś kiedyś coś, co cię przeraziło? Czego się boisz? – Jej twarz znajdowała się na wyciągnięcie ręki od mojej.

Wstrzymałam oddech, palce wbiłam w ziemię. Strach otulił mnie od stóp do głów niczym chłodna druga skóra. Twarz Nikolaos była taka uśmiechnięta, pogodna, zachęcająca. Naprawdę brakowało jej tylko dołeczków. Głos miałam ochrypły i musiałam odkaszlnąć, aby cokolwiek z siebie wykrztusić.

– Ożywiłam zombi. Nie chcę, aby go krzywdzono.

– Ależ to tylko zwykły trup, animatorko. Zombi nie myślą.

Patrzyłam na jej pociągłe, miłe oblicze i choć bałam się odwrócić wzrok, nie chciałam dłużej się jej przypatrywać. Miałam ochotę wziąć nogi za pas. Stres sprawił, że poczułam nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej.

– To był kiedyś człowiek. Nie życzę sobie, aby go dręczono.

– Nie wyrządzą mu większej krzywdy. Moje małe wampiry będą rozczarowane. Umarli nie mogą sycić się trupami.

– Ghule mogą. One żywią się ciałami zmarłych.

– Ale czymże są ghule, animatorko? Czy one naprawdę są martwe?

– Tak.

– A ja? Czy jestem martwa? – zapytała.

– Tak.

– Jesteś pewna? – Miała niedużą bliznę przy górnej wardze. To musiało się stać, jeszcze zanim umarła.

– Tak. Jestem pewna – odparłam.

I wtedy wybuchnęła śmiechem, taki dźwięk wywołuje zwykle na twojej twarzy uśmiech, a serce zaczyna bić żywszym rytmem. Żołądek prawie podszedł mi do gardła. Chyba już nigdy nie będę w stanie dobrze się bawić, oglądając filmy z Shirley Temple.

– Nie masz za grosz pewności. – Wstała jednym płynnym ruchem. Tysiąc lat praktyki czyni mistrza.

– Chcę, aby zombi został natychmiast złożony z powrotem do grobu – powiedziałam.

– Nie masz tu nic do gadania. To, czego chcesz czy nie chcesz, jest nieistotne.

Głos Nikolaos był lodowaty i bardzo dojrzały. Jak głos dorosłego. Dzieci nie umieją obdzierać głosem ze skóry.

– To ja go ożywiłam. Nie życzę sobie, aby go dręczono.

– Masz jeszcze jakieś życzenia?

Cóż mogłam powiedzieć?

– Proszę.

Spojrzała na mnie z góry.

– Czemu to dla ciebie takie ważne?

Nie zamierzałam jej tego wyjaśniać.

– Tak po prostu.

– Jak bardzo jest to dla ciebie ważne?

– Nie wiem, co masz na myśli.

– Ile byłabyś w stanie znieść dla swojego zombi?

Strach jak wielka bryła lodu zmaterializował się w moim żołądku.

– Nie wiem, o co ci chodzi.

– Owszem, wiesz – ucięła.

Podniosłam się z ziemi, choć to i tak niewiele mogło mi pomóc. Byłam od niej wyższa. Nikolaos wydawała się drobna i delikatna jak dziecko wróżek. No jasne. To ci dopiero porównanie.

– Czego chcesz?

– Nie rób tego, Anito. – Willie stał nieco z boku, jakby bał się do nas podejść. Po śmierci był znacznie rozsądniejszy niż za życia.