Выбрать главу

Z oddali dobiegło zawodzenie policyjnych syren. Musieli być całkiem blisko, a może gdzieś niedaleko miało miejsce inne zabójstwo. To możliwe. Czy policja uwierzy, że ten facet był zwyczajnym fanatykiem, który postanowił zabić słynną Egzekutorkę? Może. Wątpiłam, aby Dolph kupił tę bajeczkę.

Żar lał się z nieba, otulając mnie i Ronnie jak niewidzialny duszący plastyk. Żadna z nas nie odezwała się słowem. Może nie zostało już nic do powiedzenia. Dzięki za uratowanie życia. Nie ma za co. Czyż można było dodać coś więcej?

Czułam się lekka, pusta, prawie spokojna. Otępiała. Musiałam być na dobrej drodze. Zbliżałam się do rozwikłania zagadki, choć jak dotąd miałam wrażenie, że błądzę po omacku. Jacyś ludzie próbowali mnie zabić. To dobry znak. Poniekąd. To oznaczało, że wiedziałam coś naprawdę ważnego. Na tyle ważnego, że należało mnie sprzątnąć. Kłopot w tym, że nie miałam pojęcia, co to była za informacja, którą rzekomo dysponowałam i która dziś nieomal kosztowała mnie życie.

35

Wróciłam do kościoła tego wieczora za kwadrans dziewiąta. Niebo przybrało ciemnofioletową barwę. Zasnuwały je różowe chmury, przypominające watę cukrową rozwleczoną przez rozbawione dzieciaki i pozostawioną, aby się rozpuściła. Prawdziwy mrok zapadnie za kilka minut. Ghule wypełzły już ze swoich nor. Na wampiry jednak trzeba będzie jeszcze trochę poczekać.

Stałam na stopniach kościoła, podziwiając zmierzch. Krew już zniknęła. Białe schody wydawały się lśniące i nowe, jakby popołudniowy incydent w ogóle się nie wydarzył. Ale ja o nim nie zapomniałam. Uznałam, że mogę się trochę spocić w lipcowym upale, aby móc zabrać z sobą przenośny arsenał. Pod wiatrówką kryła się nie tylko kabura podramienna z dziewiątką i dodatkową amunicją, ale również dwa noże w pochewkach przypiętych na moich przedramionach. Firestara wetknęłam do wewnętrznej kabury, tak aby móc po niego sięgnąć prawą ręką. Trzeci nóż miałam przypięty do kostki.

Oczywiście, nic z tego, co miałam przy sobie, nie mogło powstrzymać Malcolma. Był on jednym z najpotężniejszych wampirzych mistrzów w mieście. Po spotkaniu z Nikolaos i Jean-Claudem plasowałabym go na trzecim miejscu. W porównaniu z pozostałą dwójką to całkiem wysoka pozycja. Czemu postanowiłam się z nim spotkać? Bo nic lepszego nie przyszło mi do głowy.

Pozostawiłam list, w którym opisałam swoje podejrzenia na temat zboru i całej reszty, w skrytce depozytowej. Przecież wszyscy je mają, nieprawdaż? Ronnie wiedziała o niej, a na biurku w sekretariacie Animatorów sp. z o.o. leżał stosowny list. W poniedziałek rano trafi on w ręce Dolpha, chyba że zadzwonię i powiem, żeby mu go nie pokazywali. Jeden zamach na moje życie i już popadałam w paranoję. Coś podobnego.

Parking był pełen. Ludzie małymi grupkami wchodzili do kościoła. Kilka osób przyszło pieszo. Przyjrzałam się im z uwagą, wampiry, jeszcze przed zapadnięciem zmroku? Nie, to zwyczajni ludzie.

Zasunęłam do połowy suwak wiatrówki. Nie chciałam niepokoić obsługi widokiem broni.

Przy drzwiach wejściowych stała młoda dziewczyna o kasztanowych włosach, ułożonych na żel tak, że przesłaniały jej jedno oko. Hostessa, jak uznałam. Uśmiechnęła się i rzekła:

– Witamy. Pierwszy raz u nas?

Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie, jakbym nie miała przy sobie dość broni, aby za jednym zamachem wytłuc połowę zboru.

– Jestem umówiona na spotkanie z Malcolmem.

Jej uśmiech nie zmienił się. Powiedziałabym, że jeszcze się pogłębił, a po jednej stronie jej uszminkowanych ust pojawił się dołeczek. Chyba nie wiedziała, że zabiłam dziś człowieka. Zazwyczaj świadomi tego faktu ludzie nie uśmiechają się do mnie.

– Chwileczkę. Tylko przyprowadzę kogoś, żeby mnie zastąpił.

Oddaliła się na moment, podeszła do jednego z mężczyzn i poklepała go po ramieniu. Wyszeptała mu coś do ucha i wcisnęła mu do ręki plik ulotek.

Następnie wróciła do mnie, wygładzając dłońmi sukienkę koloru burgunda, którą miała na sobie.

– Zechce pani pójść za mną?

Zabrzmiało to jak pytanie. A gdybym odmówiła? Chybaby się zdziwiła. Młody mężczyzna powitał parę, która weszła właśnie do kościoła. Mężczyzna miał na sobie garnitur, kobieta prostą sukienkę, rajstopy i sandały. Wyglądali zwyczajnie. Równie dobrze mogli zawitać do mojego, jak i jakiegokolwiek innego kościoła.

Podążając za kobietą wzdłuż bocznej nawy w stronę drzwi, zerknęłam na parkę postmodernistycznych punków, czy jak się to teraz nazywa. Dziewczyna miała koafiurę a la narzeczona Frankensteina, w krzykliwych odcieniach różu i zieleni. Po drugim rzucie oka nie byłam już taka pewna: Może to coś różowo-zielone to był facet. Jeżeli tak, to jego towarzyszka ogoliła głowę na zapałkę jak G.I. Jane.

Kościół Wiecznego Życia przyciągał wiernych z różnych środowisk. Różnorodność, oto klucz do sukcesu, zwykli szarzy ludzie i ci, którzy nie bardzo potrafili odnaleźć się w środowisku. Osoby nie znające swego miejsca w świecie, zagubione i poszukujące. Kościół był prawie pełen, a przecież zmrok jeszcze nie zapadł. Wampiry jak dotąd się nie pokazały. Jak dla nich było jeszcze za wcześnie. Od dawna nie widziałam takich tłumów w kościele, jeśli nie liczyć świąt Wielkiej Nocy czy Bożego Narodzenia. Świąteczni chrześcijanie. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach.

To był kościół wampirów. Może prawdziwym zagrożeniem wcale nie był zabójca. Może prawdziwe zagrożenie kryło się tu, w tym budynku.

Pokręciłam głową i w ślad za moją przewodniczką przestąpiłam próg, opuściłam kościół i minęłam salę rekreacyjną. Na stole nakrytym białym obrusem faktycznie stał ekspres z kawą. A także misa czerwonego ponczu, który był trochę za bardzo ścięty i gęsty, aby mógł być ponczem.

– Może kawy? – spytała kobieta.

– Nie, dziękuję.

Uśmiechnęła się przymilnie i otworzyła dla mnie drzwi z napisem BIURO. Weszłam do środka. Nikogo tam nie było.

– Malcolm zjawi się, gdy tylko się obudzi. Jeśli pani sobie życzy, mogę jej dotrzymać towarzystwa. – Mówiąc to, zerknęła w stronę drzwi.

– Nie chciałabym, aby przeze mnie straciła pani posługę. Zaczekam sama.

Znów się uśmiechnęła, pokazując mi płytki dołeczek.

– Dziękuję, jestem pewna, że to nie potrwa długo. – To rzekłszy, oddaliła się, zostawiając mnie samą.

Byłam sam na sam z sekretarskim biurkiem i oprawnym w skórę notesem, w którym zapisywano wszystkie umawiane spotkania. Życie było piękne.

Otworzyłam notes, odnajdując w nim tydzień poprzedzający pierwsze zabójstwo wampira. Sekretarz Bruce miał bardzo schludny charakter pisma, każdy wpis był staranny i precyzyjny. Godzina, nazwisko i krótka zawarta w paru słowach tematyka spotkania: „22.00, Jason MacDonald, wywiad do czasopisma. 21.00, spotkanie z burmistrzem, problematyka strefowa”. Typowe zagadnienia dla guru wampiryzmu. Na dwa dni przed zabójstwem natknęłam się na zapis sporządzony innym charakterem pisma. Litery były mniejsze, nie tak staranne: „3.00, Ned”. To wszystko, żadnego nazwiska ani tematu spotkania. W dodatku to nie Bruce zatwierdził owo spotkanie. Chyba miałam jakiś trop. Och, ucisz się, moje serce.

Ned to skrót od Edward, jak Teddy. Czyżby Malcolm spotkał się z płatnym zabójcą, likwidatorem nieumarłych? Może. A może nie. To mogło być potajemne spotkanie z jakimś innym Nedem. A może Bruce odszedł od swego biurka i w tym czasie do notesu wpisał się ktoś inny? Przewertowałam notes do końca tak szybko, jak tylko, mogłam. Nie natrafiłam na żadne inne podejrzane wpisy. Pozostałe zostały wprowadzone charakterystycznym, starannym pismem Bruce’a. Malcolm spotkał się z Edwardem, jeżeli to o niego chodziło, na dwa dni przed pierwszym zabójstwem. A jeśli to prawda, co z tego wynikało? Że mordercą był Edward, a jego zleceniodawcą Malcolm. Pozostawała już tylko jedna nieścisłość. Jeżeli Edward chciał mojej śmierci, zlikwidowałby mnie osobiście. Może to Malcolm spanikował i nasłał na mnie jednego ze swoich wyznawców? Tak. To całkiem możliwe.