Выбрать главу

W porządku niech wierzy, w co chce. Grunt abyśmy wydostali się stąd z życiem. Tylko to się liczyło.

– Co ja i Phillip możemy uczynić, abyś puściła w niepamięć urazy wobec nas?

– Cóż za uprzejmość, to mi się podoba. – Położyła dłoń na biodrze Burcharda i pogładziła go jak posłusznego psa. – Pokażemy jej, co ją czeka?

Jego ciało stężało, jakby przeszył je silny prąd.

– Jak sobie życzysz, pani.

– Takie jest moje życzenie – odparła.

Burchard ukląkł przed nią, jego twarz znajdowała się na wysokości jej piersi.

– Oto jest czwarty znak – rzekła. Uniosła dłonie do małych perłowych guzików zdobiących przód jej białej sukienki. Rozchyliła poły materiału, ukazując małe, nagie piersi. To były dziecięce piersi, drobne i na wpół ukształtowane. Przesunęła paznokciem po ciele obok lewej. Skóra została rozcięta, brzegi rany rozchyliły się i po białej piersi na brzuch spłynęła strużka krwi.

Nie widziałam twarzy Burcharda, gdy wychylił się do przodu. Oplótł ją rękoma w talii. Wtulił twarz pomiędzy jej piersi. Nikolaos wyprężyła się, wygięła plecy w łuk. Ciszę panującą w pomieszczeniu wypełniły odgłosy ssania.

Odwróciłam wzrok, wolałam patrzeć na wszystko inne tylko nie na nich; miałam wrażenie, jakbym przyłapała ich na uprawianiu seksu, ale nie mogłam stąd wyjść. Valentine gapił się na mnie. Odnalazłam jego spojrzenie. Skłonił się przede mną, uchylając wyimaginowanego kapelusza i błysnął kłami. Zignorowałam go.

Burchard siedział obok fotela, na wpół oparty o ten wielki rzeźbiony mebel. Twarz miał rumianą i przepełnioną błogością, jego pierś unosiła się i opadała spazmatycznie. Drżącą dłonią otarł krew z ust. Nikolaos siedziała w całkowitym bezruchu, z zamkniętymi oczami. Może seks to wcale nie takie złe porównanie.

Nikolaos przemówiła, nie otwierając oczu, głowę odchyliła do tyłu, jej głos brzmiał ochryple.

– Czy widzisz dziś moją bliznę?

Pokręciłam głową. Była pięknym dzieckiem, bez skazy i blizn, żadnych niedoskonałości.

– Znów wyglądasz perfekcyjnie, jakim cudem?

– Ponieważ zużywam na to sporo energii, ot co. Pracuję nad sobą. – Głos miała cichy i ciepły, żar narastał w nim jak zwiastun burzy.

Poczułam na plecach lodowate ciarki. Już wkrótce wydarzy się coś złego.

– Jean-Claude ma swoich popleczników, Anito. Jeżeli go zabiję, uczynią zeń męczennika. Jeśli jednak udowodnię, że jest słaby, bezsilny, opuszczą go i przejdą do mego obozu albo nie przyłączą się do nikogo.

Wstała, jej biała sukienka znów była zapięta pod samą szyję. Białe jak śnieg włosy zdawały się falować, jakby poruszane wiatrem, ale przecież w zamkniętym pomieszczeniu nie było wiatru.

– Unicestwię coś, co Jean-Claude próbuje tak rozpaczliwie chronić.

Jak szybko mogłam wyjąć nóż przypięty do kostki? I czy coś mi to da?

– Udowodnię wszystkim, że Jean-Claude nie potrafi ochronić niczego ani nikogo. Że to ja jestem mistrzynią wszystkich.

Egocentryczna suka. Winter złapał mnie za rękę, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. Zbytnio byłam pochłonięta zabijaniem wampirów i przestałam zwracać uwagę na ludzi.

– Idźcie – powiedziała. – Zabijcie go.

Aubrey i Valentine skłonili się nisko i już ich nie było. Nie zauważyłam, kiedy wyszli, zupełnie jakby w jednej chwili rozpłynęli się w powietrzu. Odwróciłam się do Nikolaos.

Uśmiechnęła się.

– Tak, zaćmiłam twój umysł i nie zauważyłaś ich wyjścia.

– Dokąd poszli? – Poczułam ucisk w żołądku. Chyba już znałam odpowiedź.

– Jean-Claude wziął Phillipa pod swą opiekę. I dlatego Phillip musi umrzeć.

– Nie.

Nikolaos uśmiechnęła się.

– Ależ tak.

W korytarzu rozległ się krzyk. Męski krzyk. Krzyk Phillipa.

– Nie! – Na wpół przyklękłam; jedynie dłoń Wintera nie pozwoliła mi osunąć się na posadzkę. Udałam omdlenie, wiotczejąc w jego uścisku. Puścił mnie. Wyłuskałam nóż z pochwy przy kostce. Winter i ja byliśmy blisko korytarza, z dala od Nikolaos i jej sługi. Może dostatecznie daleko.

Winter patrzył na nią, jakby oczekiwał na rozkazy. Poderwałam się z ziemi i wbiłam mu nóż w krocze. Ostrze pogrążyło się w ciele i buchnęła krew, gdy wyszarpnęłam je z rany i pognałam w stronę korytarza.

Byłam już przy drzwiach, gdy poczułam na plecach pierwsze muśnięcie wiatru. Nie obejrzałam się za siebie. Otworzyłam drzwi.

Phillip zwisał bezwładnie, spętany łańcuchami. Krew jasnoczerwoną strugą spływała po jego piersi. Czerwone krople skapywały jak deszcz na podłogę. Blask pochodni ukazywał białą, wilgotną kość kręgosłupa. Ktoś rozszarpał Phillipowi gardło.

Zatoczyłam się na ścianę, jakby ktoś mnie uderzył. Zabrakło mi tchu. Ktoś wciąż szeptał:

– O Boże, o Boże – To byłam ja. Zeszłam po schodach, opierając się plecami o ścianę. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nie mogłam na niego nie patrzeć. Nie mogłam oddychać. Nie mogłam płakać.

Blask pochodni odbijał się w jego oczach, wywołując złudzenie ruchu.

W moim gardle narastał krzyk. Uwolniłam go.

– Phillipie!

Pomiędzy mną a Phillipem stanął Aubrey. Był skąpany we krwi.

– Nie mogę się doczekać, kiedy odwiedzę twoją śliczną koleżankę, Catherine.

Chciałam z krzykiem rzucić się na niego. Miast tego oparłam się o ścianę, trzymając nóż w opuszczonej dłoni, niewidoczny. Nie chodziło już o wydostanie się stąd z życiem. Chodziło o to, by zabić Aubreya.

– Ty sukinsynu, ty pieprzony sukinsynu. – Głos miałam zupełnie spokojny, odarty z wszelkich emocji. Nie bałam się. Nie czułam nic, zupełnie.

Aubrey łypnął na mnie, jego twarz zalana krwią Phillipa wyglądała jak maska.

– Nie mów tak do mnie.

– Ty parszywym, cuchnący, pojebany skurwielu.

Podpłynął do mnie – i o to właśnie chodziło. Położył mi rękę na ramieniu. Wrzasnęłam mu prosto w twarz, najgłośniej jak potrafiłam. Zastygł w bezruchu na jedno uderzenie serca. Wbiłam mu nóż między żebra. Ostrze, długie i cienkie, zagłębiło się po rękojeść. Aubrey zesztywniał i osunął się na mnie. W jego oczach malowało się zdumienie. Otworzył i zaniknął usta, ale spomiędzy jego warg nie wypłynął żaden dźwięk. Runął na podłogę, chwytając dłońmi powietrze.

W mgnieniu oka tuż obok pojawił się Valentine i ukląkł przy ciele.

– Coś ty zrobiła? – Nie zobaczył noża. Był zasłonięty przez ciało Aubreya.

– Zabiłam go, sukinsynu, i to samo zrobię z tobą.

Valentine poderwał się z ziemi, zaczął coś mówić i w tej samej chwili rozpętało się piekło. Drzwi do celi otwarły się raptownie i uderzyły z hukiem w ścianę, roztrzaskując się w drobny mak. Do pomieszczenia wdarło się tornado.

Valentine upadł na kolana, dotykając czołem podłogi. W ten sposób kłaniał się swojej mistrzyni. Ja przywarłam plecami do ściany. Wiatr smagał moją twarz, wpychał mi włosy do oczu.

Hałas narastał, a ja kątem oka spojrzałam w stronę drzwi.

Nikolaos pojawiła się na podeście u szczytu schodów. Płynęła w powietrzu. Włosy falowały wokół niej niczym pajęczyna. Skóra zdawała się opinać czaszkę tak mocno, że było przez nią widać każdą krzywiznę i wypukłość kości. W jej oczach płonęły białoniebieskie ognie. Zaczęła spływać w dół, po schodach, z rękoma wyciągniętymi przed siebie.

Widziałam żyły rysujące się pod jej skórą niczym niebieskie świetlówki. Rzuciłam się w stronę przeciwległej ściany i tunelu, z którego skorzystały szczurołaki.

Wiatr cisnął mnie na ścianę, ale ja wciąż uparcie na czworakach pełzłam w stronę tunelu. Otwór był duży i czarny, chłodne powietrze owiało moją twarz, a czyjeś palce schwyciły mnie za kostkę.