Wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze. To był już drugi w ciągu dwóch dni zamach na moje życie. Szczerze mówiąc, wolę już, gdy do mnie strzelają.
44
Jechaliśmy przez dłuższy czas w milczeniu. Wreszcie Edward przerwał ciszę zakłócaną jedynie szumem silnika.
– Chyba nie powinniśmy wracać do twojego mieszkania – stwierdził.
– Jestem tego samego zdania.
– Zabiorę cię do mojego hotelu. Chyba że wolałabyś pojechać gdzieś indziej?
Dokąd miałabym się udać? Do Ronnie? Nie chciałam narażać jej jeszcze bardziej. Kogo prócz niej mogłam narazić na niebezpieczeństwo? Nikogo. Prócz Edwarda, ma się rozumieć. A on da sobie radę. Może nawet lepiej ode mnie.
Zapiszczał pager, który miałam przy pasie, pulsowanie aparaciku poczułam aż w klatce piersiowej. Nie znosiłam przełączać pagera na tryb pulsacyjny. To cholerstwo napędzało mi stracha, kiedy się włączało.
– Co się stało? – zapytał Edward. – Podskoczyłaś, jakby coś cię ugryzło.
Wyłączyłam pager i wcisnęłam guzik, aby zobaczyć, kto do mnie dzwonił. Wyświetlił się numer.
– Włączył mi się pager. Był przełączony na tryb wibracyjny.
Spojrzał na mnie.
– Chyba nie zamierzasz zadzwonić do pracy. – To zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
– Posłuchaj, Edwardzie, nie czuję się najlepiej, więc nie kłóć się ze mną.
Usłyszałam jego westchnienie, ale co mógł powiedzieć? To ja prowadziłam. Dopóki nie wyjmie broni i nie zmusi mnie, abym jechała, dokąd sobie życzył, będzie skazany na taką trasę, jaką ja obiorę.
Skręciłam w najbliższy zjazd i zatrzymawszy samochód przy pierwszym większym sklepie, skorzystałam ze znajdującego się tam aparatu telefonicznego. Sklep był jasno oświetlony i byłam przy nim wyśmienitym celem, ale po spotkaniu z ghulami gorączkowo łaknęłam światła.
Edward patrzył, jak wysiadam z auta z portfelem w garści. Nie wyszedł, aby mnie osłaniać. No i dobrze. Miałam przecież pistolet. Jeżeli chciał się na mnie obrazić, trudno, jakoś to przeżyję.
Zadzwoniłam do pracy. Telefon odebrał Craig, nasz sekretarz z nocnej zmiany.
– Animatorzy sp. z o.o. Czym mogę służyć?
– Cześć, Craig, mówi Anita. Co się dzieje?
– Dzwonił Irving Griswold, powiedział, żebyś natychmiast się z nim skontaktowała albo odwoła spotkanie. Twierdzi, że będziesz wiedziała, o co chodzi. Wiesz?
– Tak. Dzięki, Craig.
– Masz okropny głos.
– Dobranoc, Craig. – Skończyłam rozmowę. Byłam zmęczona i rozlazła. Bolała mnie szyja. Chciałam położyć się w jakimś ciemnym kąciku, zwinąć się w kłębek i przespać spokojnie parę dni. Może nawet tydzień. Miast tego zadzwoniłam do Irvinga.
– To ja – rzuciłam.
– W samą porę. Wiesz, ile musiałem zadać sobie trudu, aby ustawić to spotkanie? Mało brakowało, a spóźniłabyś się.
– Jeżeli zaraz nie zamilkniesz, faktycznie mogę się spóźnić. Mów, gdzie i kiedy.
Powiedział, że jeżeli się pospieszymy, powinniśmy zdążyć.
– Czemu dzisiejszej nocy wszystkim tak cholernie się spieszy? – spytałam. Może się wydawać, że wszyscy chcą pozałatwiać dziś wszystkie swoje sprawy.
– Słuchaj, jeśli nie masz ochoty na to spotkanie, mogę je odwołać.
– Irving, miałam długą, ciężką noc, więc błagam, przynajmniej ty daj mi spokój.
– Wszystko w porządku?
Cóż za głupie pytanie.
– Nie za bardzo, ale dam sobie radę.
– Jeżeli jesteś ranna, spróbuję trochę opóźnić to spotkanie, ale niczego nie mogę ci obiecać. To dzięki twojej wiadomości zdołałem namówić go na spotkanie z tobą.
Oparłam czoło o chłodny metal budki.
– Przyjadę, Irving.
– Nie będzie mnie tam. – Wydawał się zawiedziony. – Jednym z warunków było: „żadnych reporterów, żadnych glin”.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Biedny Irving, na każdym kroku napotykał jakieś przeszkody. Na szczęście nie atakowały go ghule ani nie groziło mu wysadzenie w powietrze. Może raczej powinnam zacząć współczuć sobie.
– Dzięki, Irving, jestem ci dłużna.
– Powiedziałbym, że całkiem sporo – odparł. – Uważaj na siebie. Nie wiem, w co wpakowałaś się tym razem, ale wygląda na to, że sprawa jest poważna.
Próbował pociągnąć mnie za język, ale nie dałam się na to nabrać.
– Dobranoc, Irving. – Odłożyłam słuchawkę, zanim zdążył spytać o coś więcej.
Zadzwoniłam na domowy numer Dolpha. W sumie mogłabym odłożyć to do rana, ale omal dziś nie zginęłam. Gdybym jednak nie wyszła z tego cało, chciałam, aby ktoś dopadł i załatwił Zachary’ego.
Dolph odebrał przy szóstym sygnale. Miał zaspany głos.
– Słucham.
– Cześć, Dolph, mówi Anita Blake.
– Co się stało? – W jego głosie pojawiło się coś jakby niepokój.
– Wiem, kim jest morderca.
– Powiedz mi.
Powiedziałam. Zapisał, co trzeba, i zadał mi całą masę pytań. Najważniejsze na końcu. – Czy masz na to wszystko dowody?
– Mogę udowodnić, że nosi gris-gris. Mogę zeznać, że powiedział mi, co zrobił. Poza tym próbował mnie zabić. Co do tego akurat nie mam żadnych wątpliwości.
– Trudno będzie przekonać o tym sędziego lub ławę przysięgłych.
– Wiem.
– Zobaczymy, co da się zrobić.
– Dysponujemy niemal niezbitymi dowodami przeciwko niemu, Dolph.
– To prawda, ale musisz zeznawać, a co za tym idzie, nie możesz dać się zabić.
– Będę ostrożna.
– Wpadnij jutro, spiszemy oficjalnie twoje zeznanie.
– Przyjdę.
– Przyjemnej pracy.
– Dzięki – odparłam.
– Dobranoc, Anito.
– Dobranoc, Dolph.
Wróciłam do samochodu.
– Za czterdzieści pięć minut mamy spotkanie ze szczurołakami.
– Czemu to takie ważne? – zapytał.
– Bo wydaje mi się, że ludzie-szczury mogą wskazać nam sekretne wejście do kryjówki Nikolaos. Gdybyśmy weszli tam od frontu, załatwiliby nas w okamgnieniu. – Uruchomiłam samochód i wyjechałam na drogę.
– Do kogo jeszcze dzwoniłaś? – spytał.
A więc jednak mnie obserwował.
– Na policję.
– Co?
Edward nie przepada za policją. Stara się unikać z nimi kontaktu. Kto by pomyślał?
– Gdyby Zachary zdołał mnie zabić, chciałam, żeby ktoś poznał prawdę i zajął się nim jak należy.
Edward milczał przez krótką chwilę. Wreszcie się odezwał.
– Opowiedz mi o Nikolaos.
Wzruszyłam ramionami. – To sadystyczne monstrum liczące sobie ponad tysiąc lat.
– Już nie mogę się doczekać, aby ją poznać.
– Nie polecam – mruknęłam.
– Zabijałem już wampirzych mistrzów, Anito. Ona jest po prostu jedną z wielu.
– Nie. Nikolaos ma co najmniej tysiąc lat. Chyba nigdy w życiu tak się nie bałam.
Milczał, jego twarz pozostawała beznamiętna.
– O czym myślisz? – spytałam.
– O tym, że uwielbiam wyzwania. – I uśmiechnął się szeroko, słodko, promiennie. Cholera. Śmierć znalazł sobie ostateczny cel w życiu. Godną siebie przeciwniczkę. Wymarzonego oponenta. Edward nie bał się Nikolaos, a przecież powinien.
Niewiele jest lokali otwartych o wpół do drugiej w nocy, ale u Denny’ego było czynne. Dziwnie się czułam, spotykając się ze szczurołakami u Denny’ego, przy kawie i pączkach. Czy nie powinniśmy spotkać się w jakiejś ciemnej uliczce? Tylko nie myślcie, że się skarżę. Po prostu to wydało mi się… zabawne.