– Ugryzła mnie – wyjaśnił.
Łapczywie chwytałam powietrze, miałam kłopoty z oddychaniem, ale to było cudowne. Ja żyłam, a ona nie. Była martwa. Na amen. Uśmiechnęłam się wraz z nim. Wciąż jeszcze się śmialiśmy, gdy z tunelu wypełzły pierwsze szczurołaki. Król Szczurów, Rafael, zlustrował pobojowisko swymi czarnymi niedużymi oczami.
– Ona nie żyje.
– Wiedźma nie żyje, radujcie się wszyscy – powiedziałam.
Edward podchwycił mój radosny ton.
– Zła wiedźma nie żyje, już po wszystkim.
Ponownie wybuchnęliśmy śmiechem, a Lillian, lekarka szczurzyca, zaczęła opatrywać nasze rany. Najpierw zajęła się Edwardem.
Zachary wciąż leżał na podłodze. Rana na jego szyi zaczęła się już zasklepiać i wkrótce nie będzie po niej śladu. Wyliże się, o ile mu na to pozwolimy. Nie zamierzałam do tego dopuścić.
Podniosłam z podłogi mój nóż i podeszłam do niego chwiejnym krokiem. Szczury obserwowały mnie. Nikt nie próbował interweniować. Uklękłam obok niego i rozpłatałam rękaw jego koszuli. Odsłoniłam gris-gris, które nosił. Wciąż nie mógł mówić, ale jego oczy rozszerzyły się.
– Pamiętasz, kiedy chciałam pomazać twój amulet moją krwią? Powstrzymałeś mnie. Wyglądałeś na przerażonego, a ja nie potrafiłam pojąć dlaczego. – Usiadłam przy nim i patrzyłam, jak dochodzi do siebie. – Każde gris-gris wymaga odpowiedniej ofiary, w przypadku tego chodzi o krew wampirów, nie wolno użyć wobec niego żadnej innej posoki, w przeciwnym razie magia przestanie działać. Ot tak, trzask-prask i już. – Uniosłam rękę do góry, wciąż mocno krwawiłam. – Ludzka krew, Zachary, wystarczy parę kropel, żeby zniweczyć ten czar. Mam rację?
Wychrypiał coś, co zabrzmiało jak:
– Nie rób tego.
Strużka krwi spłynęła po moim łokciu, pierwsza kropla zawisła drżąca i powiększająca się z każdą chwilą tuż nad jego ramieniem. Pokręcił głową, nie, nie, krew pociekła w dół, rozpryskując się na jego ramieniu, ale nie dosięgła gris-gris.
Wyraźnie się odprężył.
– Brak mi dziś cierpliwości, Zachary. – Roztarłam krew na powierzchni plecionej opaski.
Oczy Zachary’ego rozszerzyły się z przerażenia, to był niesamowity widok. Z jego gardła dobył się zduszony charkot. Zaczął skrobać dłońmi po posadzce. Pierś uniosła się gwałtownie, jakby nagle nie mógł nabrać powietrza. Spomiędzy jego warg wypłynęło ciche westchnienie, a wraz z nim przeciągły ostatni oddech, a potem ciało Zachary’ego znieruchomiało. Zupełnie.
Sprawdziłam puls. Nic. Zero. Odcięłam nożem opaskę i zdjęłam ją z ramienia trupa, po czym zmięłam gris-gris w garści i włożyłam do kieszeni. To był naprawdę zły przedmiot. Miał w sobie sporo paskudnej mocy.
Lillian podeszła, aby zająć się moją ręką.
– Opatrzę twoje ramię, ale to tylko tymczasowe rozwiązanie. Trzeba będzie założyć szwy.
Skinęłam głową i wstałam.
– Dokąd się wybierasz? – spytał Edward.
– Pozbierać resztę naszej broni. – Chciałam znaleźć Jean-Claude’a, ale nie powiedziałam tego głośno. Wątpię, aby Edward zdołał to zrozumieć.
Towarzyszyły mi dwa szczurołaki. Nie ma sprawy. Grunt, żeby nie próbowali mi przeszkadzać. Phillip wciąż siedział skulony w kącie. Zostawiłam go tam.
Pozbierałam broń. Przewiesiłam sobie pistolet maszynowy przez ramię, a do ręki wzięłam strzelbę. Broń była załadowana jak na niedźwiedzia. Właśnie zabiłam tysiącletnią wampirzycę. Nie, to nie ja. To z pewnością nie mogłam być ja. Wraz ze szczurołakami odszukałam komnatę kar. Stało w niej sześć trumien. Na wieku każdej z nich umieszczony był poświęcony krzyż, a same trumny opasano srebrnymi łańcuchami. W trzeciej trumnie odnalazłam Williego; spał tak głęboko, że odniosłam wrażenie, iż nigdy się już nie obudzi. Zostawiłam go pogrążonego w letargu, ocknie się zapewne z nadejściem nocy. I będzie dalej robił swoje. Willie nie był zły za życia. Jak na wampira był wręcz przyzwoity.
Inne trumny były puste, pozostała do otwarcia już tylko jedna. Zdjęłam łańcuchy i położyłam krucyfiks na ziemi. Jean-Claude spojrzał na mnie. Jego oczy wyglądały jak nocne ognie, uśmiechał się łagodnie. Przypomniałam sobie mój pierwszy sen, trumnę wypełnioną krwią i jego silne, chwytające mnie ręce. Cofnęłam się, a on wstał z trumny.
Szczurołaki także zaczęły się wycofywać, sycząc złowrogo.
– W porządku – powiedziałam. – On jest po naszej stronie.
Wyszedł z trumny zwinnie jak po odświeżającej drzemce. Uśmiechnął się i wyciągnął rękę.
– Wiedziałem, że ci się uda, ma petite.
– Ty arogancki skurwielu. – Trzasnęłam go w brzuch kolbą strzelby. Zgiął się odrobinę. To wystarczyło. Wyrżnęłam go w szczękę. Zatoczył się do tyłu. – Won z mego umysłu!
Roztarł dłonią żuchwę, na jego palcach pojawiła się krew.
– Znaki są trwałe, Anito. Nie mogę ich usunąć.
Ścisnęłam strzelbę obiema dłońmi tak mocno, że aż zabolało. Krew zaczęła się sączyć z rany na moim ramieniu. Zastanowiłam się przez chwilę. W pewnym momencie miałam chęć rozwalić tę jego piękną buźkę jednym celnym strzałem. Nie zrobiłam tego. Pewnie kiedyś tego pożałuję. Może nawet już niedługo.
– Czy możesz przynajmniej nie nawiedzać mnie w snach? – spytałam.
– To akurat mogę. Wybacz, ma petite.
– Przestań mnie tak nazywać.
Wzruszył ramionami. Jego czarne włosy w blasku pochodni wydawały się prawie szkarłatne. Ten widok zapierał dech.
– Przestań bawić się moim umysłem, Jean-Claude.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał.
– Wiem, że twoje nieludzkie piękno to tylko sprytna sztuczka. Więc odpuść sobie.
– Ale ja nic nie robię – zaoponował.
– To znaczy?
– Gdy poznasz odpowiedź na to pytanie, Anito, podziel się nią ze mną. Sam chętnie się tego dowiem. Porozmawiamy…
Miałam już dość tych zagadek. Byłam zbyt zmęczona.
– Za kogo ty się uważasz? Jak możesz tak wykorzystywać ludzi?
– Jestem nowym mistrzem miasta – oznajmił. Nagle znalazł się tuż obok mnie, jego palce musnęły mój policzek. – I to ty wyniosłaś mnie na tron.
Odsunęłam się od niego.
– Przez pewien czas trzymaj się ode mnie z daleka, Jean-Claude, bo w przeciwnym razie przysięgam, że…
– Że co? Zabijesz mnie? – spytał. Uśmiechał się. Śmiał się ze mnie. Nie zastrzeliłam go. A są tacy, co mówią, że nie mam za grosz poczucia humoru.
Odnalazłam pomieszczenie, gdzie zamiast posadzki było klepisko z paroma płytkimi grobami. Phillip pozwolił, abym go tam zaprowadziła. Dopiero gdy stanęliśmy tuż przed świeżymi mogiłami, odwrócił się, by na mnie spojrzeć.
– Anito?
– Ciii – powiedziałam.
– Anito, co się dzieje?
Zaczynał sobie przypominać. Za kilka godzin odzyska pełnię życia, jak na jego obecny stan. Przez dzień, dwa byłby tym samym Phillipem co kiedyś.
– Anito? – Głos miał wysoki i niepewny. Brzmiał jak głos małego chłopca, który boi się ciemności. Chwycił mnie za rękę, jego uścisk wydawał się taki realny. Oczy wciąż miały doskonale brązowy odcień. – Co się dzieje?
Stanęłam na palcach i cmoknęłam go w policzek. Miał ciepłą skórę.
– Musisz odpocząć, Phillipie. Jesteś bardzo zmęczony.
Pokiwał głową.
– Zmęczony – mruknął.
Podprowadziłam go, aby położył się na miękkiej ziemi. Zrobił to, ale zaraz potem usiadł, z przerażeniem w oczach wyciągając do mnie ręce.
– Aubrey! On…
– Aubrey nie żyje. Już nie może cię skrzywdzić.
– Nie żyje? – Przyjrzał się sobie jakby z niedowierzaniem. – Ale przecież Aubrey mnie zabił.