Выбрать главу

Barclayowie mieszkali w niezwykle eleganckim domu z cegły na rogu Divisadero i Broadway. Drzwi otworzył mu lokaj. Kiedy Spencer wszedł do środka, z głębi domu dobiegały odgłosy trwającego już przyjęcia, co przygnębiło go jeszcze bardziej. Przez chwilę wydawało mu się, że nie znajdzie w sobie dość sił na prowadzenie błyskotliwych rozmów z zaproszonymi panami i prawienie komplementów ich żonom. Dziś wieczorem najchętniej zaszyłby się gdzieś w kącie, by marzyć o dziewczynie, którą ledwo znał… o dziewczynie, która pojutrze skończy szesnaście lat.

– Spencer! – wykrzyknął sędzia na jego widok i Spencer poczuł się jak uczniak, wprowadzony do pokoju pełnego nauczycieli.

– Dobry wieczór panu. – Uśmiechnął się uprzejmie i przywitał z przyjacielem swego ojca, a następnie uścisnął dłoń pani Barclay. – Miło mi państwa widzieć. Dobry wieczór, pani Barclay.

Sędzia Barclay natychmiast zaczął go przedstawiać wszystkim obecnym, wyjaśniając im, że Spencer jest świeżo upieczonym absolwentem wydziału prawa w Stanford. Wspomniał też, kim jest ojciec Spencera, podczas gdy Spencer z całych sił starał się nie okazać tremy. Uświadomił sobie, że chyba tu dłużej nie wytrzyma.

Na kolacji miało być dwanaście osób, ale żona jednego z zaproszonych sędziów skręciła nogę w kostce w drodze z pola golfowego do domu i w ostatniej chwili zadzwoniła, że nie przyjdzie. Jej mąż zjawił się sam. Jako stary przyjaciel Barclayów wiedział, że nie zrobi im to różnicy. Jednak kiedy Priscilla Barclay przeliczyła obecnych, wpadła w panikę. Okazało się, że łącznie z gospodarzami będzie trzynaście osób, a wiedziała, że przynajmniej dwójka gości jest bardzo przesądna. O tak późnej porze nic jednak już nie dało się zmienić. Kolację miano podać za pół godziny i teraz mogła jedynie poprosić córkę, by zgodziła się zjeść z nimi. Pośpiesznie pobiegła na górę i zapukała niecierpliwie do drzwi jej pokoju. Elizabeth szykowała się do wyjścia. Miała osiemnaście lat i była na swój sposób atrakcyjna. Włożyła czarną suknię koktajlową i perły. Tej zimy miała zadebiutować w "Cotillion", ale przedtem, na jesieni, rozpoczynała studia w college'u Vassar.

– Kochanie, w tobie cała nadzieja. – Matka przejrzała się w lustrze, poprawiła perły i przygładziła ręką włosy, po czym odwróciła się do swej córki i spojrzała na nią błagalnie. – Żona sędziego Armisteada skręciła nogę w kostce.

– O, mój Boże, czy jest na dole? – Elizabeth Barclay, w przeciwieństwie do swej podnieconej matki, sprawiała wrażenie opanowanej i niezbyt poruszonej.

– Ależ skądże znowu! Zadzwoniła, że nie może przyjść. Ale jej mąż jest. I teraz do stołu zasiądzie nas trzynaścioro.

– Udawaj, że o niczym nie wiesz. Może nikt tego nie zauważy. – Założyła czarne, atłasowe pantofelki na wysokim obcasie. Była w nich wyższa od swej matki. Jedyna córka Barclayów – Elizabeth – miała dwóch starszych braci, jeden był funkcjonariuszem państwowym w Waszyngtonie, drugi adwokatem i pracował w Nowym Jorku.

– Wykluczone. Wiesz, jakie są Penny i Jane. Jedna z nich natychmiast opuści przyjęcie i wtedy zostanie nas o dwie mniej niż mężczyzn. Kochanie, czy nie mogłabyś mnie poratować?

– Teraz? – spojrzała wyraźnie zirytowana. – Przecież idę do teatru. – Wybierała się tam z grupką przyjaciół, choć mówiąc szczerze wcale nie miała na to ochoty. Był to jeden z nielicznych wieczorów, kiedy nie umówiła się na randkę i w ostatniej chwili zdecydowała się na wyjście z grupą przyjaciół.

– Czy koniecznie musisz iść? – Matka popatrzyła jej prosto w oczy. – Naprawdę potrzebna mi twoja pomoc.

– Och, mamo! – Zerknęła na zegarek i skinęła głową. Może to i lepiej. I tak nie miała ochoty wychodzić. Poprzedniego dnia wróciła o drugiej nad ranem z jednego z balów debiutantek. Przez ostatni miesiąc, po ukończeniu Burke, niemal co wieczór uczestniczyła w jakimś balu, miło spędzając czas. W przyszłym tygodniu wyjeżdżali do domu letniskowego nad jeziorem Tahoe. – No, dobrze. Zadzwonię do nich. – Uśmiechnęła się łaskawie i poprawiła podwójny sznur pereł, identyczny jak matki. Mówiąc szczerze była wcale niebrzydka, ale zbyt powściągliwa jak na osiemnastolatkę. Pod wieloma względami sprawiała wrażenie znacznie starszej. Od lat uczestniczyła w spotkaniach dorosłych, jej rodzice zadali sobie dużo trudu, by poznała bliżej ich przyjaciół i prowadziła z nimi uczone dysputy. Jeden z jej braci był od niej o dziesięć lat starszy, drugi – o dwanaście. Od dawna traktowano ją jak osobę dorosłą.Poza tym przyswoiła sobie chłodną powściągliwość, jak przystało na członka rodziny Barclayów. Zawsze rozważna, odznaczała się do tego pięknymi manierami. Mimo swego młodego wieku była damą w każdym calu. – Zaraz zejdę na dół.

Matka uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością, Elizabeth odpowiedziała jej uśmiechem. Miała kasztanowe włosy, ostrzyżone na pazia, i duże brązowe oczy, jasną cerę i szczupłą talię. Grała wspaniale w tenisa. Choć nie potrafiła się zachowywać spontanicznie, nienagannymi manierami i bystrym umysłem zyskała wśród przyjaciół swych rodziców niezliczonych wielbicieli. Nawet w gronie rówieśników wzbudzała lęk i szacunek. Elizabeth Barclay nie należała do dziewcząt, z którymi można ot, tak sobie, gdzieś pójść. Była poważną osóbką o dociekliwym umyśle, ciętym języku i mocno ugruntowanych poglądach na wiele spraw. Nie ulegało wątpliwości, do którego college'u pójdzie na jesieni. W grę wchodziły jedynie Radcliffe, Wellesley i Vassar.

Dziesięć minut później zeszła cicho na dół, zadzwoniwszy uprzednio do swych przyjaciół. Przeprosiła ich grzecznie, wyjaśniając, że powstała drobna komplikacja i musi zostać w domu. Jedynymi niedogodnościami w życiu Elizabeth były sytuacje, gdy na kolacji brakowało jednego gościa, albo kiedy chciała na siebie włożyć sukienkę, którą oddała akurat do krawcowej. Nigdy nie spotkała ją żadna prawdziwa katastrofa, rozczarowanie lub kłopot. Jej rodzice gotowi dla niej zrobić wiele, chronili Elizabeth przed problemami i kupowali jej wszystko, na co tylko miała ochotę. A mimo to nie była rozpuszczona. Po prostu spodziewała się odpowiedniego poziomu życia, a od tych, którzy ją otaczali, właściwego zachowania. Była osobą niezwykłą jak na dziewczynę w jej wieku. Odkąd skończyła jedenaście lat, zachowywała się jak dorosła i należała do osób z przyjemnością witanych w loży operowej i chętnie widzianych przy stole podczas oficjalnych kolacji. Ale nie miała w swym dotychczasowym życiu zbyt wiele okazji do beztroskiej zabawy. Zresztą dla Elizabeth Barclay liczyło się tylko osiągnięcie celu. I konkretne działanie.