Kiedy zeszła na dół, goście kończyli już pić drinki. Rozejrzała się po znajomych twarzach. Nie znała tylko jednego małżeństwa. Matka przedstawiła ją, wyjaśniając, że to starzy znajomi ojca z Chicago. Wtem ujrzała jeszcze jedną nieznajomą twarz. Bardzo przystojny młodzieniec rozmawiał przyciszonym głosem z sędzią Armisteadem i jej ojcem. Przyjrzała mu się uważnie, biorąc ze srebrnej tacy, trzymanej przez lokaja, kieliszek szampana. Uśmiechnięta, ruszyła przez pokój w stronę ojca.
– O, Elizabeth! Widzę, że mamy dzisiaj prawdziwe szczęście. – Ojciec uśmiechnął się, spoglądając na nią nieco żartobliwie. – Znalazłaś w swym napiętym terminarzu czas dla nas? To niesłychane! – Położył jej rękę na ramieniu, a ona uśmiechnęła się do niego. Zawsze była w serdecznych stosunkach z ojcem i rzucało się w oczy, że jest przez niego ubóstwiana.
– Matka poprosiła, bym dołączyła do gości.
– I słusznie zrobiła. Elizabeth, znasz sędziego Armisteada. A to Spencer Hill z Nowego Jorku. Właśnie ukończył prawo w Stanford.
– Moje gratulacje. – Uśmiechnęła się chłodno, a on przyjrzał się uważnie Elizabeth. Na podstawie jej powściągliwego sposobu zachowania ocenił, że dziewczyna ma dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa lata. Wytworne maniery, jakiś rodzaj wyrafinowania, podkreślany jeszcze przez kosztowną, czarną suknię i perły oraz to, jak patrzyła na niego, kiedy ściskał jej dłoń, powodowało, że wyglądała na starszą, niż była w rzeczywistości. Sprawiała wrażenie osoby, która jest przyzwyczajona dostawać wszystko, czego chce. – Myślę, że bardzo się pan z tego cieszy – dodała, uśmiechając się uprzejmie.
– To prawda. Dziękuję za gratulacje. – Pomyślał, czym się zajmowała, najprawdopodobniej grała w tenisa i robiła zakupy z przyjaciółmi lub matką. Dlatego zdumiały go następne słowa jej ojca.
– Jesienią Elizabeth zacznie studia w Vassar. Próbowaliśmy namówić ją na Stanford, ale na próżno. Postanowiła pojechać na Wschód, zostawiając nas tu samych. Ale nie tracę nadziei, że po pierwszej mroźnej zimie z radością wróci do Kalifornii. Będzie nam jej bardzo brakowało. – Elizabeth uśmiechnęła się, Spencer zdumiał się, że jest tak młoda. Widocznie przez ostatnie kilka lat osiemnastoletnie dziewczęta bardzo się zmieniły. Przyglądając się jej, uświadomił sobie, że Elizabeth posiadała to wszystko, czego brakowało Crystal.
– To wspaniała szkoła, panno Barclay. – Spencer był grzeczny i powściągliwy. – W naszej rodzinie od niedawna też są jej absolwentki. Jestem pewien, że się pani tam spodoba. – Na podstawie tych słów doszła do wniosku, że Spencer jest żonaty. Nie przyszło jej do głowy, że miał na myśli bratową. Przez ułamek sekundy poczuła leciutkie ukłucie rozczarowania. Był przystojnym, intrygującym mężczyzną.
Lokaj ogłosił, że podano do stołu, i Priscilla Barclay poprowadziła gości do pokoju stołowego. Podłoga w nim była z biało-czarnego marmuru, ściany wyłożone drewnem, a nad masywnym stołem wisiał elegancki, kryształowy żyrandol. W srebrnych kandelabrach paliły się świece, na stole połyskiwała biało-złota zastawa z Limoges, w kryształowych kieliszkach odbijał się blask świec, rzucając refleksy na srebrne sztućce. Przy każdym nakryciu leżała duża serweta z wyhaftowanym monogramem matki Priscilli Barclay. Goście bez trudu odnaleźli swoje miejsca, kierując się dyskretnymi wskazówkami gospodyni. Oczywiście przed każdym nakryciem były też wizytówki w wyszukanych, małych, srebrnych uchwytach. Elizabeth ucieszyła się, kiedy okazało się, że wyznaczono jej miejsce obok Spencera. Od razu zorientowała się, że matka w ostatniej chwili dokonała pewnych korekt w rozsadzeniu gości.
Na początku zaserwowano wędzonego łososia i malutkie ostrygi. Zanim podano danie główne, Elizabeth i Spencer pogrążeni już byli w rozmowie. Podziwiał jej inteligencję i oczytanie. Odnosiło się wrażenie, że orientuje się we wszystkim, w problemach międzynarodowych, polityce wewnętrznej kraju, historii i sztuce. Była wyjątkową dziewczyną i na pewno świetnie sobie poradzi w Vassar. Pod wieloma względami przypominała mu bratową, choć odznaczała się jeszcze bardziej wykwintnymi manierami. Nie dostrzegł w niej żadnej ostentacji ani chęci imponowania. Miała po prostu lotny umysł i niezwykle wyszukany sposób bycia. Nie zapomniała zamienić kilku słów z mężczyzną siedzącym po jej prawej ręce, jeszcze jednym z przyjaciół ojca, a potem znów odwróciła się do Spencera.
– A więc, panie Hill, jakie ma pan plany po ukończeniu nauki w Stanford? – Zmierzyła go surowym, badawczym wzrokiem i przez moment poczuł się od niej młodszy. Gdyby wypił trochę mniej, mogłoby go to zbić z tropu.
– Będę pracował w Nowym Jorku.
– Ma pan już jakąś konkretną posadę? – Wcale nie ukrywała, że się nim interesuje. Nie lubiła tracić czasu na czczą gadaninę. Spodobało mu się to. Nie musiał przy niej niczego udawać. Jeśli ona tak otwarcie zadawała mu pytania, on mógł robić to samo. Było to właściwie łatwiejsze niż flirtowanie.
– Tak. W firmie Ariderson, Vincent & Sawbrook.
– Jestem pod wrażeniem. – Wypiła łyk wina i uśmiechnęła się do niego.
– Zna pani tę kancelarię?
– Słyszałam, jak ojciec o niej wspominał. To największa firma na Wall Street.
– Teraz ja jestem pod wrażeniem – powiedział nieco żartobliwie. – Jak na osiemnastoletnią dziewczynę ma pani rozległe wiadomości. Nic dziwnego, że postanowiła pani studiować w Vassar.
– Dziękuję. Od lat uczestniczę w tego typu kolacjach. Sądzę, że czasami można się podczas nich czegoś dowiedzieć. – Oczywiście nie należało tego traktować serio. Była bardzo inteligentna i gdyby miał lepszy nastrój, może by mu się nawet spodobała. Oczywiście nie dostrzegł w niej nic tajemniczego, żadnej poetyczności, żadnej magii, tylko bystry umysł i niezwykłą bezpośredniość, która go zaintrygowała. Była też na swój sposób atrakcyjna. W miarę jak pił wino Harrisona Barclaya, coraz bardziej mu się podobała. Dziwne zakończenie dnia, który rozpoczął się chrzcinami w Dolinie Alexander. Ale nie potrafił sobie tu wyobrazić Crystal. Bez względu na to, co do niej czuł, nie pasowałaby tutaj. Nie wyobrażał sobie, by przy tym stole mógł zasiąść ktoś bardziej odpowiedni niż ta bezpośrednia dziewczyna o skupionych brązowych oczach. Ale kiedy jej słuchał, serce mu się ściskało na wspomnienie Crystal. – Kiedy opuszcza pan San Francisco?
– Za dwa dni – odparł z żalem, choć żadne z nich nie rozumiało w pełni, co było jego powodem. Spencer nie rozumiał tępego bólu, który czuł przez całe popołudnie, w drodze powrotnej do San Francisco. A ona uważała, że nie ma nic bardziej ekscytującego niż wyjazd do Nowego Jorku. Nie mogła się już doczekać jesieni.
– Wielka szkoda. Miałam nadzieję, że odwiedzi nas pan nad jeziorem Tahoe.
– Zrobiłbym to z największą przyjemnością ale mam masę roboty. Za dwa tygodnie podejmuję pracę w firmie, nie będę więc miał zbyt wiele czasu, by się jakoś urządzić, zanim utonę w morzu papierów na Wall Street.
– Cieszy się pan na tę pracę? – Znów obrzuciła go uważnym spojrzeniem.
Postanowił być z nią szczery.