– Mój brat miał ambicje polityczne, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Ale nie jestem pewien, czy to właściwe zajęcie dla mnie. – Cały problem polegał na tym, że do tej pory nie wiedział, co chciałby robić w życiu.
– Gdybym się urodziła mężczyzną, zajmowałabym się polityką. – Powiedziała to z pełnym przekonaniem i trochę jej zazdrościł tej pewności siebie. Nie można jej było zarzucić braku odwagi. Pamiętał, że kiedy się poprzednio widzieli, twierdziła, iż chce zostać prawnikiem.
– Co pani studiuje w Vassar? _
– Nauki humanistyczne. Literaturę. Francuski. Historię. To niezbyt pasjonujące.
– A czym wolałaby się pani zajmować? – Intrygowała go swym przenikliwym umysłem i bezpośredniością. Elizabeth Barclay z pewnością nie należała do osób nieśmiałych.
– Rzucić szkołę i robić coś użytecznego. Myślałam, by na jakiś czas przyjechać do Waszyngtonu, ale kiedy o tym wspomniałam ojcu, strasznie się rozzłościł. Chce, żebym najpierw ukończyła college.
– Wydaje mi się to dość rozsądne. Zostały pani już tylko trzy lata. – Ale kiedy patrzył na nią, nawet jemu wydało się, że to jeszcze strasznie długo.
– Czy był pan w ciągu tego roku w Kalifornii?
– Nie. – Powiedział to z wyraźnym żalem. – Nie miałem czasu, ostatni rok przeleciał mi bardzo szybko.
Skinęła głową. Jej też szybko minęły te miesiące. Pojechała do San Francisco, by w czasie Bożego Narodzenia wystąpić na balu debiutantek w "Cotillion", a nieco wcześniej na balu, który rodzice wydali w "Burlingame Country Club". No i oczywiście lato spędziła nad jeziorem Tahoe. Ale bardziej pociągały ją Nowy Jork i Waszyngton. Na Boże Narodzenie rodzice zaprosili ją już do Palm Springs.
Orkiestra zaczęła grać. Kiedy rozległy się pierwsze takty "Imagination", Spencer zaprosił Elizabeth do tańca. Tańczyła wspaniale. Spoglądał na jej lśniące, kasztanowe włosy i opalone na ciemny brąz ramiona. Każdy szczegół – od wypielęgnowanych rąk, po szykowną toaletę – świadczył o zamożności i wysokiej pozycji społecznej dziewczyny. Powiedziała mu, że latem razem z rodzicami wybiera się do Europy na pokładzie Ile de France.
– Czy był pan w Europie?
– Nie. Ojciec obiecał, że zafunduje mi podróż do Europy, kiedy skończę college, ale wybuchła wojna, zaciągnąłem się do armii i zamiast do Europy, popłynąłem na Pacyfik.
Elizabeth oświadczyła, że za kilka tygodni przyjedzie do Nowego Jorku w odwiedziny do brata. Ian Barclay pracował w jeszcze bardziej prestiżowej kancelarii prawniczej niż ta, która zatrudniała Spencera.
– Słyszał pan o nim? – Spojrzała na niego wyczekująco. Wydała mu się bardzo młoda i bardzo ładna. Zaczęła dawać o sobie znać wypita whisky. Czuł pod palcami gładką skórę Elizabeth, a to sprawiało mu przyjemność. W tańcu po raz pierwszy zwrócił uwagę na jej perfumy.
– Nie. Ale mój ojciec go zna. – Przypomniał sobie, że ojciec kiedyś mówił o spotkaniu z Barclayem w sali sądowej. – Będzie mnie musiała pani przedstawić. – Po raz pierwszy powiedział coś, z czego można było wywnioskować, że chciałby się z nią jeszcze spotkać.
– Zrobię to z największą przyjemnością.
Kiedy odprowadzał ją z powrotem do stolika, sprawiała wrażenie triumfującej i nieco wyniosłej. Zajęli miejsca i zaczęli rozmawiać z przyjaciółmi jej rodziców. Pod koniec wieczoru odniósł wrażenie, że zna ją trochę lepiej. Grała w tenisa, lubiła jeździć na nartach, umiała trochę mówić po francusku, nienawidziła psów i nieszczególnie przepadała za dziećmi. Przy deserze powiedziała mu, czego spodziewa się od życia. Chciała coś osiągnąć, a nie tylko grać w brydża i rodzić dzieci. Było dla niego oczywiste, że szaleje za swym ojcem i pragnie poślubić kogoś podobnego do niego, mężczyznę, który "do czegoś dąży", jak to określiła, a nie kogoś, komu wystarcza bezczynne siedzenie w fotelu. Pragnęła poślubić kogoś ważnego. Nie miała jeszcze dwudziestu lat, ale wiedziała czego chce i miała mnóstwo okazji, by spotkać mężczyznę swoich marzeń. Kiedy razem opuszczali salę balową, przemknęło mu przez głowę, że znacznie bardziej od niego spodobałby jej się Robert.
– Czy ma pani ochotę wstąpić jeszcze gdzieś na drinka? – Sam się zdziwił, że o to zapytał, ale rozmowa z nią sprawiała mu prawdziwą przyjemność.
– Owszem. W którym hotelu się pan zatrzymał? – Spojrzała mu prosto w oczy. Nie lękała się niczego i nikogo, a już z całą pewnością nie bała się Spencera.
– W "Shoreham".
– To tam, gdzie my. Możemy wstąpić na drinka do baru. Powiem tylko matce, gdzie będę. – Po chwili wróciła.
Była prawie pierwsza w nocy, większość gości już wyszła. Matka nie miała nic przeciwko temu, by Elizabeth poszła ze Spencerem. Był odpowiedzialnym młodym człowiekiem i wiedziała, że może mu spokojnie powierzyć swoją córkę. Pomachała im, gdy opuszczali salę. Spencer nie pożegnał się z Barclayami, bo nie chciał im przeszkadzać w rozmowie z przewodniczącym Izby Reprezentantów. Złapali taksówkę i pojechali do hotelu. W barze zajęli miejsca przy stoliku w samym rogu. Zauważył, że kiedy szli przez salę, kilka osób obejrzało się za nimi. Stanowili bardzo urodziwą parę.
Zamówił szampana. Rozmawiali o Nowym Jorku, o jego pracy, o Kalifornii. Powiedział jej, że bardzo polubił ten stan i kiedyś chciałby tam zamieszkać. Ale pracował w firmie prawniczej na Wall Street, więc zrealizowanie tych planów wydawało mu się mało prawdopodobne. Roześmiała się beztrosko. Ona marzyła o przeprowadzce do Nowego Jorku, ewentualnie do Waszyngtonu, skoro rodzice większość czasu będą spędzali w stolicy kraju. Wyjawiła mu, że chciałaby mieć swój własny dom w Georgetown.
Ze sposobu, w jaki mówiła, z łatwością wywnioskował, że do tej pory Elizabeth niczego nie brakowało w życiu. Nigdy by jej nawet nie przeszło przez myśl, że może nie dostać tego, czego pragnie. Ale do takiego wniosku doszedł już wcześniej, kiedy się spotkali w San Francisco. Łatwo się było zorientować, że w urządzonym pięknie i z przepychem domu rodziców Elizabeth wiodła beztroskie życie.
– Musisz nas kiedyś odwiedzić w Tahoe. Mój dziadek wybudował nad jeziorem wspaniały dom. Zawsze ubóstwiałam tam jeździć, nawet jako mała dziewczynka. – Dziwne, że kiedy powiedziała o tym, przypomniał sobie Dolinę Alexander. Spytał ją, czy kiedykolwiek tam była. – Nie, ale raz pojechałam do Napa, w odwiedziny do znajomych ojca. Nie ma tam jednak nic specjalnego, z wyjątkiem winnic i kilku domów w stylu wiktoriańskim. – Choć okolice te wydawały jej się takie nieciekawe, z uwagą wysłuchała opowieści Spencera o dolinie leżącej na północ od Napa. Dostrzegła w jego oczach coś, co ją zaintrygowało. Wspomnienie czegoś, o czym jej nie chciał powiedzieć. – Masz tam przyjaciół? Skinął głową, zamyślony.
– Mieszka tam dwóch byłych żołnierzy z mojego oddziału. – Opowiedział jej też o Hiroko. Po wysłuchaniu go, oświadczyła bez ogródek:
– Boyd postąpił głupio, poślubiając ją. Ludzie nigdy nie zapomną, co ich spotkało w Japonii. – Powiedziała to tonem rozpieszczonej pannicy, czym go rozzłościła. Właściwie z taką reakcją spotykała się Hiroko od chwili przyjazdu do Kalifornii.
– Nie przypuszczam, by Japończycy kiedykolwiek zapomnieli o Hiroszimie – powiedział cicho, z trudem hamując gniew.
– Czy nie mówiłeś, że twój brat poległ na Pacyfiku? – Zmierzyła go zimnym wzrokiem, a on spojrzał jej prosto w oczy.