– To prawda. Ale nie sądzę, bym miał ich za to nienawidzić. My też nie mamy czystych rąk. – Nie zetknęła się jeszcze z takimi pacyfistycznymi poglądami, całkowicie sprzecznymi z zapatrywaniami jej ojca. Pan Barclay był zagorzałym konserwatystą i w pełni aprobował zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę. – Elizabeth, ogarnia mnie obrzydzenie, gdy sobie przypomnę, ile złego tam wyrządziliśmy. Na wojnie nie ma zwycięzców, może z wyjątkiem polityków. Ludzie zawsze są przegrani, i to po obu stronach frontu.
– Nie podzielam twego zdania. – Przybrała afektowany wyraz twarzy.
Spencer postanowił nie ciągnąć dalej tego tematu.
– Coś mi się wydaje, że poza tym, iż pragniesz być adwokatem lub politykiem, z chęcią wstąpiłabyś również do wojska.
– Moja matka działała w Czerwonym Krzyżu, mnie niestety nie pozwolono ze względu na zbyt młody wiek.
Westchnął. Była jeszcze taka dziecinna i taka naiwna, i pod przemożnym wpływem poglądów swych rodziców. Spencer miał swoje zdanie na temat wojny, które znacznie się różniło od opinii jego ojca. Spencer cieszył się, że wojna się skończyła, ale wciąż nie mógł zapomnieć poległych przyjaciół, żołnierzy, którzy z nim służyli… i swego brata. Spojrzał na Elizabeth i poczuł się tak staro, że mógłby być jej ojcem.
– Życie lubi płatać figle, nie sądzisz, Elizabeth? Nigdy nie wiadomo, jak potoczą się nasze losy. Gdyby mój brat nie poległ, może nie studiowałbym prawa. – Uśmiechnął się lekko. – Może nigdy byśmy się nie spotkali.
– To dziwny sposób patrzenia na życie. – Intrygował ją. Był uczciwy, delikatny i inteligentny, ale według niej za mało przebojowy. Sprawiał wrażenie, że cieszy się tym, co mu przypada w udziale, biernie wyczekując, co przyniesie przyszłość. – Nie uważasz, że sami jesteśmy kowalami własnego losu?
– Nie zawsze. – Zbyt wiele doświadczył, by w to wierzyć. Gdyby sam mógł decydować o sobie, nie oglądając się na nic, jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej. – Myślisz, że uda ci się pokierować swoim losem tak, jak sobie to zaplanowałaś? – Był nie mniej zafascynowany nią, niż ona nim. Może dlatego, że tak bardzo się od siebie różnili.
– Prawdopodobnie tak. – Wydawała się o tym przekonana, podziwiał ją za pewność siebie i determinację.
– Wierzę, że ci się to uda.
– Uważasz to za coś niezwykłego? – Sprawiała wrażenie całkowicie pewnej siebie i niewzruszonej. Panowała nad wszystkim mimo wyczerpującego dnia, który miała za sobą.
– Właściwie nie. Wyglądasz na kogoś, kto zawsze dostawał to czego chciał.
– A jaki ty jesteś? – spytała łagodniejszym tonem. – Czy doznałeś kiedyś zawodu, Spencerze? – Ciekawa była, czy utracił kogoś, na kim mu naprawdę zależało, albo zerwał zaręczyny.
Zastanowił się przez chwilę zanim odpowiedział.
– Nie można powiedzieć, bym doznał w życiu zawodu. Raczej skierowano mnie na inną drogę. – Roześmiał się na głos, rozlewając do kieliszków resztkę szampana. Bar wkrótce zamkną i niebawem odprowadzi ją do apartamentu rodziców. Oboje wiedzieli, że ten wieczór nie może się skończyć inaczej. – Kiedy wróciłem do Nowego Jorku, moi rodzice chcieli, żebym poślubił żonę mego brata, powinienem raczej powiedzieć – wdowę po nim.
– Czemu tego nie zrobiłeś? – Chciała się dowiedzieć o nim wszystkiego.
Spojrzał na nią szczerze.
– Nie kochałem jej. To dla mnie bardzo ważne. Była żoną Roberta, a nie moją. Ja to nie on. Jestem kimś zupełnie innym.
– To znaczy kim, Spencerze? – Jej głos zabrzmiał jak pieszczota. Próbowała odnaleźć w mrocznej sali jego wzrok. – Kogo chciałbyś poślubić?
– Kogoś, kogo pokocham… i będę szanował… na kim mi będzie zależało. Kogoś, z kim będzie się można pośmiać, kiedy coś pójdzie nie tak… kogoś, kto nie będzie się bał odwzajemnić moją miłość… kogoś, komu będę potrzebny. – Nie wiedział, czemu się przed nią tak otworzył. Zastanawiał się, czy Crystal spełniała te wymagania. To raczej mało prawdopodobne. Dziwne, że wciąż nie mógł o niej zapomnieć. Wiedział jedynie, że jest piękna i łagodna, oraz co czuł, kiedy stał blisko niej. Nie znał poglądów ani charakteru Crystal nie miał pojęcia, kim zamierzała zostać, kiedy dorośnie. Podobnie zresztą, jak nie wiedział, co tkwiło w Elizabeth, ale nie sądził, aby to była łagodność. Elizabeth należała do ludzi zdecydowanych i nie potrafił sobie wyobrazić, by kiedykolwiek potrzebowała kogokolwiek, może z wyjątkiem ojca. – A z kim ty chciałabyś związać swój los, Elizabeth?
Uśmiechnęła się i powiedziała równie szczerze, jak on:
– Z kimś ważnym.
– Nic dodać, nic ująć. – Roześmiał się. Te słowa trafnie oddawały jej charakter. Była dokładnie taka, jak myślał: uparta, bystra, interesująca, pełna życia, ambitna i niezależna. Spencer odprowadził Elizabeth do jej pokoju i przed drzwiami powiedział dobranoc.
Odwróciła się w progu i spojrzała na niego, uśmiechając się serdecznie.
– Kiedy wracasz do Nowego Jorku?
– Jutro rano.
– Ja zostaję tu jeszcze kilka dni, żeby pomóc mamie przy szukaniu domu.
Do Vassar zamierzam wrócić w przyszłym tygodniu. Spencerze… – Urwała, a potem dodała tak cichutko, że ledwo ją usłyszał: -…zadzwoń do mnie.
– Gdzie mam cię szukać? – Po raz pierwszy pomyślał o zatelefonowaniu do niej, choć sam nie wiedział, dlaczego mu to przyszło do głowy. Należała do osób dominujących nad otoczeniem, ale mimo to przyjemnie będzie z nią pójść na kolację czy do teatru. Z pewnością nie zrobi mu wstydu, można z nią prowadzić interesujące rozmowy i poza tym było coś intrygującego w umawianiu się z córką sędziego Sądu Najwyższego. Powiedziała mu, w którym akademiku mieszka, a on obiecał, że się z nią skontaktuje. Podziękował jej za wspólnie spędzony wieczór.
– Bardzo mi było miło znów cię zobaczyć. – Jakby się zawahał, niepewny, co powinien teraz zrobić, ale ona spojrzała na niego i powiedziała opanowanym głosem:
– Mnie też. Dziękuję. Dobranoc, Spencerze. – Zniknęła za drzwiami, a on idąc w kierunku wind, zastanawiał się, czy do niej zadzwoni w przyszłym tygodniu.
Rozdział dziesiąty
Wspólnik, którego asystentem był Spencer, nie ukrywał zadowolenia, słuchając relacji z uroczystości wyniesienia Barclaya na nowe stanowisko i z wieczornego bankietu. Firmie bardzo zależało na tym, by młodzi pracownicy pokazywali się wśród osobistości. Fakt, że ojciec Spencera pełnił funkcję sędziego, też miał swoje znaczenie. Państwo Hill również z zainteresowaniem wysłuchali relacji syna o uroczystościach w Waszyngtonie. Spencer nie wspomniał im ani słowem o Elizabeth. Wydawało mu się to nieistotne, poza tym nie chciał, by wiązali z tą znajomością jakieś nadzieje.
Ostatecznie, po przemyśleniu wszystkiego jeszcze raz, postanowił do niej nie telefonować.
Ale kiedy miesiąc później Elizabeth przyjechała do Nowego Jorku w odwiedziny do brata, wzięła sprawy w swoje ręce. Odszukała w książce telefonicznej numer Spencera i zadzwoniła. Była sobota. Zdziwił się, słysząc w słuchawce jej głos. Właśnie miał wyjść, by pograć w squasha (squash – gra w piłkę, odbijaną o mur rakietami – przyp. tłum.) z kolegami z biura.
– Czy zadzwoniłam w nieodpowiedniej chwili? – spytała.
Uśmiechnął się, wyglądając przez okno i żonglując rakietą.
– Nie, skądże znowu. Co u ciebie nowego?
– Wszystko w porządku. W tym semestrze na Vassar jest jakby trochę lepiej. – Nie powiedziała mu, że chodzi z jednym z wykładowców. Chłopcy w jej wieku zawsze ją nudzili. – Pomyślałam sobie, czy nie miałbyś przypadkiem ochoty iść dziś do teatru. Mamy jeden zbywający bilet.