Ale kiedy nazajutrz Crystal zaczęła się rozglądać za jakimś zajęciem, nie chciano jej zatrudnić w żadnym lokalu, w którym pytała o pracę, choć mówiła, że ma doświadczenie jako kelnerka. Wybuchali śmiechem i większość z nich nie chciała nawet wziąć numeru telefonu do domu pani Castagna. Crystal wróciła zniechęcona. Po drodze kupiła sobie sandwicza i zjadła go w swoim pokoju. Pani Castagna siedziała jak zwykle na schodach, obserwując jak jej lokatorzy przychodzą i wychodzą, i rozmawiała ze znajomymi w swym ojczystym dialekcie.
– Znalazłaś pracę? – Zmierzyła uważnym wzrokiem Crystal, wolno wspinającą się po schodach.
Dziewczynę bolały nogi, a niebieska sukienka była równie sfatygowana, jak jej właścicielka. Kiedy na miasto spłynęła mgła, a temperatura powietrza spadła, zrobiło jej się zimno. Nie przyzwyczaiła się jeszcze do nowego klimatu. Wsunęła pięciocentówkę do małego piecyka gazowego, stojącego w pokoju. Pani Castagna dbała o to, by jej lokatorzy za wszystko musieli płacić. Nie zamierzała nikogo wspierać. Wychowała w tym domu dziesięcioro dzieci. Kiedy dorosły, wyprowadziły się stąd. Z pożytkiem wykorzystywała teraz ich pokoje. Dom przynosił jej niezły dochód. Tymczasem Crystal drżącymi palcami liczyła swoje topniejące oszczędności, siedząc na jedynym krześle w pokoju i spoglądając na krucyfiks wiszący nad łóżkiem. Poza nim ścianę ozdabiał tylko kolorowy rysunek Przenajświętszej Panienki, wykonany przez którąś z córek pani Castagna. Jak się później dowiedziała Crystal – dziewczyna wstąpiła do klasztoru. Pozostałe dzieci założyły rodziny i w niedziele często odwiedzały matkę.
Crystal od dwóch tygodni przemierzała ulice miasta w poszukiwaniu pracy i zaczynała ją już ogarniać panika, że do tej pory wysiłki okazały się bezowocne. Wracając kiedyś późnym wieczorem do domu zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle kiedykolwiek uda jej się zdobyć jakieś zajęcie. Próbowała zatrudnić się w Chinatown jako kasjerka, a nawet pomywaczka, ale tylko wyśmiali ją, jak dwa dni wcześniej w North Beach. Zawsze okazywało się, że ma nie ten kolor skóry, nie tę płeć lub mówi nie tym językiem, co trzeba. Tego wieczoru szła do domu przez słynną dzielnicę Barbary Coast. Mieściły się tu liczne nocne kluby i restauracje, chodnikami spacerowały pary, objęte wpół, śmiejąc się i rozmawiając. W przeciwieństwie do North Beach, ulice były tu gwarne i ruchliwe, a także o wiele bardziej eleganckie. Crystal miała na sobie niebieską spódnicę, białą bluzkę, białe pantofelki, te same od lat, oraz sweter pożyczony od pani Castagna – czarny jak cała garderoba pani Castagna i kilka numerów za duży. Starszej pani zrobiło się kiedyś żal dziewczyny, trzęsącej się wieczorami z zimna. Jedyną ciepłą rzeczą w szafie Crystal był stary, krótki kożuszek, który wkładała, kiedy wybierała się wcześnie rano z ojcem na konne przejażdżki. Jej garderoba nie mogła się równać z tym, co widziała na elegantkach w San Francisco. Ale przestała na to zwracać uwagę. Pragnęła jedynie zdobyć pracę. Mogła robić wszystko, nawet szorować podłogi. Nie miało to nic wspólnego z jej dziewczęcymi snami o Hollywood, ale przecież musiała coś jeść i płacić czynsz pani Castagna. Musiała jakoś zarobić na życie. Postanowiła, że od następnego tygodnia zacznie wypytywać o pracę w hotelach. Stojąc jednak przed wyszukaną fasadą z prostym szyldem "U Harry'ego", pomyślała, że jeszcze ten jeden raz spróbuje szczęścia w restauracji. Wszystko tu było krzykliwe. Mniejszy napis informował, że Harry proponuje swym gościom również popisy artystów.
Crystal niepewnie weszła do środka, nie zwracając uwagi na spojrzenia, którymi ją obrzucali wychodzący goście. Byli dobrze ubrani, kobiety miały na sobie wydekoltowane suknie. Zatrzymała się na dłuższą chwilę, słuchając mężczyzny, śpiewającego "Too Darn Hot" Cole Portera. Akompaniowali mu dwaj muzycy. W pewnej chwili podszedł do niej starszy kelner i spytał szorstko, czego chce.
– Tu nie wolno stać. – "U Harry'ego" nie tolerowano prostytutek ani gapiów, którzy zatrzymywali się na progu, chcąc za darmo obejrzeć występy artystów. Ale nawet on od razu się zorientował, że Crystal nie jest dziwką. W za dużym swetrze i znoszonym ubraniu bardziej przypominała sierotę. – Czego chcesz?
Spojrzała mu prosto w oczy, modląc się, by nie zauważył, jak jej się trzęsą nogi.
– Szukam pracy. Mogę robić wszystko. Zmywać naczynia, podawać do stołów, cokolwiek… Jestem w rozpaczliwej sytuacji.
Już miał spławić dziewczynę, ale przyjrzał się jej uważniej. Była tak śliczna, że od samego patrzenia człowiekowi robiło się błogo na sercu. Oczami zdawała się zaglądać do wnętrza duszy. Chciał ją odprawić z kwitkiem, ale pomyślał, czy przypadkiem Harry się nią nie zainteresuje. Spojrzał na zegarek, zastanawiając się, czy szef jest jeszcze na górze. Ale było już za późno, wiedział, że Harry wyszedł.
– Pracowałaś kiedyś w restauracji? – Poprawił muszkę i obserwował stoliki, ale co rusz spoglądał na dziewczynę. Miała taką twarz, że człowiek chciałby na nią patrzeć bez końca. Wydawało się, że jest absolutnie nieświadoma tego, jakie wrażenie na nim wywarła. Była szczera i na swój sposób śmiała, pomimo zdenerwowania, którego nie potrafiła ukryć. Z miejsca mu się spodobała. – Pracowałaś już jako kelnerka?
– Tak. – Bojąc się, że ją odprawi z niczym, nie powiedziała mu, że usługiwała w jadłodajni.
Przyjrzał się jej uważniej.
– Ile masz lat?
– Osiemnaście – skłamała bez zająknienia.
Potrząsnął głową.
– Żeby tu pracować, musisz mieć przynajmniej dwadzieścia jeden. Takie są przepisy.
– W takim razie mam dwadzieścia jeden lat… proszę… – Miała miły głos i nieprawdopodobnie niebieskie oczy. Zawahał się. – Proszę… nikt się nigdy nie dowie.
– Jezu – jęknął. – Szef by mnie chyba zabił. – Ale wyczuła, że zmiękł.
– Będę pracowała bez wytchnienia. Przysięgam. Proszę mnie zatrudnić na próbę na kilka dni… na tydzień… – Spojrzała na niego błagalnie i wiedział, że nie potrafi jej odmówić. Była zbyt piękna, a poza tym taka wrażliwa i młoda. Coś mu mówiło, że dziewczyna naprawdę jest w sytuacji bez wyjścia i że umie ciężko pracować. Do diabła, przecież może powiedzieć Harry'emu, że nie wiedział, ile ona ma lat. A gdyby okazała się kiepska, mogą się jej w każdej chwili pozbyć. Spojrzał na nią i zauważył, że obserwuje go w napięciu.
– Dobrze już, dobrze. Przyjdź jutro po południu. Jedna z dziewcząt da ci strój do pracy. I umaluj się trochę. Bez makijażu wyglądasz jak dziecko. I na litość boską – mruknął – nie pokazuj się w tym swetrze.
– Dobrze, proszę pana. – Uśmiechnęła się do niego. Nigdy nie widział piękniejszej dziewczyny… i miała zaledwie osiemnaście lat… Modlił się, by Harry się o tym nie dowiedział.
– Bądź tu punktualnie o czwartej.
– Dobrze, proszę pana. Dziękuję panu – odezwała się ochrypłym głosem.
To cud, że do tej pory nikt się na niej nie poznał. Z taką urodą mogli z niej zrobić tancerkę, a może nawet striptizerkę. Chociaż nie, była zbyt niewinna do takiej pracy. Nawet mu przez myśl nie przeszło, ile już Crystal Wyatt zaznała w swym krótkim życiu. Wyszła pośpiesznie, by się przypadkiem nie rozmyślił, i niemal, biegiem pokonała całą drogę do domu pani Castagna.
Przede wszystkim oddała sweter, dziękując za jego pożyczenie, i oznajmiła, że ma pracę. Oświadczyła to z taką dumą i pewnością siebie, jakby została mianowana co najmniej szefem General Motors.
– Czy to uczciwe zajęcie? – Pani Castagna przyjrzała jej się badawczo.