– Kocham cię, Spencerze – szepnęła, jakby bojąc się, że już nigdy nie nadarzy się druga okazja, by mu to powiedzieć. Serce mu zmiękło jak wosk. Czy mógł w takiej chwili wyjawić, że zaręczył się z inną?
Objął ją i przytulił. Pragnął już zawsze trzymać ją w ramionach.
– Ja ciebie też kocham… O, Boże, Crystal… kocham cię… – Co miał zrobić? Nie mógł niczego obiecać, mógł tylko na krótką chwilkę przytulić ją, zanim jutro rano wróci z Elizabeth do Nowego Jorku. Ale czy naprawdę tak musi być? Czemu nie może zostać z Crystal? Nie widział w tym nic niewłaściwego. W ciągu jednej krótkiej sekundy uświadomił sobie z całą ostrością, że zawsze ją kochał. I bez względu na to, ile by go to teraz kosztowało, musiał jej o tym powiedzieć. – Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia. – Wyznanie to sprawiło mu ulgę, jakby trzy lata szukał Crystal, by jej o tym powiedzieć. Poza nią nie liczyło się teraz nic. Nic i nikt.
Odsunęła się i spojrzała na niego. Uśmiechnęła się. Dziecko, które kiedyś ujrzał na huśtawce, przeistoczyło się w kobietę. Obejmując ją uświadomił sobie, jak bardzo kocha Crystal. Bez pamięci. Nad życie. Do szaleństwa. Pragnął tylko jej.
– Ciągle o tobie myślałam… byłeś taki przystojny, kiedy przyjechałeś na ranczo. Miałeś białe spodnie i czerwony krawat. – Nawet nie pamiętał, jak był ubrany, ale ona nie zapomniała, podobnie jak on nie zapomniał, że kiedy ujrzał ją po raz pierwszy, miała na sobie białą sukienkę, a za drugim razem – niebieską. Jakby czytając w jego myślach i przeczuwając coś złego, spojrzała na niego i spytała: – Kiedy wracasz do Nowego Jorku?
– Jutro rano. – Wydało mu się to czystym szaleństwem. Pragnął tu z nią zostać. Na zawsze. Ale najpierw musiał uporządkować całe swoje życie. I rozmówić się z Elizabeth. Teraz jednak nie miało to znaczenia. Nic nie miało znaczenia. Ważna była tylko Crystal. Nagle zrozumiał, dlaczego tak długo zwlekał. Czekał na nią. Pragnął kogoś takiego jak ona. Nikt nie potrafi tego pojąć. Kiedy trzymał ją w ramionach, był całkowicie pewien słuszności swej decyzji.
– Przyjedziesz jeszcze kiedyś do Kalifornii? – spytała z bijącym sercem.
– Tak. – Spojrzeli na siebie. Wiedział, że tu wróci. Czekało go mnóstwo tłumaczenia, czemu się zdecydował na coś takiego. Ale żeby nie stracić Crystal, gotów był skoczyć nawet w ogień. – Postaram się przyjechać jak najszybciej. Najpierw muszę załatwić kilka spraw w Nowym Jorku. Zadzwonię do ciebie. – Poprosił, by zapisała mu swój numer telefonu. Znów ją pocałował. Czując słodycz jej ust, wyobraził sobie czekające go rozkosze. Spoglądał w przyszłość bez lęku. W tej chwili nie miał żadnych wątpliwości.
Pośpiesznie nagryzmolił nazwę firmy prawniczej, w której pracował, i numer telefonu. Zapisał sobie jej adres, a potem po raz ostatni wziął ją w objęcia. Nie chciał się z nią rozstawać. Ale był pewien, że w ciągu najbliższych kilku godzin uporządkuje wszystkie sprawy i będzie mógł ułożyć sobie przyszłe życie zgodnie z własną wolą.
– Nie chcę cię opuszczać… – szepnął, tuląc ją. Zamknęła oczy, starając się zapamiętać, jakie to wspaniałe uczucie znaleźć się w ramionach ukochanego. Sama jego obecność sprawiała, że czuła się szczęśliwa i bezpieczna, ale nie miała odwagi uwierzyć do końca w to, co jej mówił. Spełniły się jej marzenia i było jej tak dobrze, że aż ogarnął ją jakiś nieracjonalny lęk. Co będzie, jeśli do niej nie wróci? Jeśli zniknie? Ale wiedziała, że Spencer jej tego nie zrobi. Wyrwała się z jego objęć. Poczuli oboje niemal fizyczny ból. Spojrzała na niego, jakby chciała na zawsze zachować w pamięci jego twarz. Albo na tak długo, póki Spencer do niej nie wróci. Czekając na tę chwilę, będzie żyła jak w odrętwieniu.
– Kocham cię, Spencerze.
– W takim razie nie rób takiej smutnej miny.
– Boję się. – Wyznała szczerze.
– Czego się boisz?
– Co będzie, jeśli nie przyjedziesz?
– Przyjadę. Obiecuję. – I wierzył w to niezłomnie.
Całe jego jestestwo wypełniała nadzieja. Crystal była wszystkim, czego pragnął.
– Kocham cię. – Odprowadził ją do samych drzwi i znów pocałował.
Przywarła do niego, a po chwili zniknęła. Przeszła na paluszkach obok mieszkania pani Castagna. Słyszał odgłos jej kroków, kiedy biegła na górę. Stojąc na chodniku, zobaczył, jak zapaliła światło w swoim pokoju. Podeszła do okna i pomachała mu. Ruszył na piechotę w stronę domu na Broadwayu. Przez krótką chwilkę myślał, by iść prosto do pokoju Elizabeth i o wszystkim jej powiedzieć. Ale wiedział, że musi najpierw spokojnie wszystko przemyśleć. Porozmawia z nią w dzień, by nie pomyślała sobie, że się upił lub oszalał. Bo to nie było szaleństwo. Wiedział, że jeszcze nigdy nie rozumował bardziej trzeźwo, i dokładnie zdawał sobie sprawę z tego, czego pragnie. Teraz jedynie musiał się zastanowić, w jaki sposób to osiągnąć.
Rozdział dwudziesty pierwszy
Kiedy następnego ranka zszedł na dół, wszyscy siedzieli już przy stole. Jego rodzice, Elizabeth i Barclayowie. Idealny moment, by powiedzieć to, co miał do zakomunikowania. Ale kiedy znalazł się w pokoju, świeżo ogolony, choć nieco blady po zaledwie dwóch godzinach snu, nie udało mu się włączyć do ich ożywionej rozmowy.
– Musiałeś ostatniej nocy wrócić strasznie późno – zauważyła Elizabeth półgłosem, nie przerywając dyskusji, którą toczyła z rodzicami.
Wszyscy byli gotowi do drogi. Państwo Hill jedli pożegnalne śniadanie z Barclayami. Całe towarzystwo mówiło tylko o przygotowaniach do wesela. Spencer miał ogromną ochotę krzykiem zwrócić na siebie ich uwagę, ale się opanował. W pewnej chwili uświadomił sobie, że teraz nie czas i miejsce mówić im o Crystal. Zdał sobie nagle sprawę z tego, że najpierw musi się o wszystkim dowiedzieć Elizabeth, i to bez żadnych świadków.
Nalał sobie herbaty ze srebrnego imbryka i pozwolił im kontynuować rozmowę, sam nie zabierając głosu. Ian szybko to zauważył i nie mógł się powstrzymać, by mu nie dociąć.
– Czyżby mój przyszły szwagier miał kaca? Wiem, jak wyglądają spotkania z kumplami ze studiów. Wracam z nich taki pijany, że Sarah grozi mi rozwodem.
– Nieprawda! – krzyknęła Sarah, patrząc na niego z uśmiechem. – Zagroziłam ci tylko raz, kiedy cię aresztowali.
Wszyscy zebrani wybuchnęli beztroskim śmiechem. Wszyscy z wyjątkiem Spencera, który sprawiał wrażenie dziwnie nieszczęśliwego.
– Głowa do góry, synu! Wkrótce poczujesz się lepiej. W samolocie będziesz się mógł czegoś napić. – Ale on nie chciał drinka, marzył o Crystal.
Wkrótce pożegnali się z Barclayami, którzy lecieli prosto do Waszyngtonu. Dziwne, że sędziemu Barclayowi w ogóle udało się wyrwać. Starał się zawsze uczestniczyć w pracach Sądu Najwyższego, ale tym razem uczynił wyjątek. Na zaręczyny swej córeczki poleciałby nawet na księżyc.
Elizabeth prawie nie odzywała się do Spencera. Dopiero kiedy znaleźli się w samolocie, spojrzała na niego uważnie. Czuła, że dzieje się z nim coś niedobrego, jeszcze nigdy nie widziała go takiego milczącego i zasępionego.