Выбрать главу

– Czy coś się stało? – Był to idealny wstęp do tego, co chciał jej powiedzieć, ale zabrakło mu odwagi. Po drugiej stronie przejścia siedzieli jego rodzice, a tuż za nimi – Ian i Sarah. Nie chciał, by byli świadkami cierpienia Elizabeth.

Nieprzekonująco potrząsnął głową. Elizabeth odwróciła się w stronę okna. Była na niego zła, ale nie spytała go po raz drugi. Po chwili zmorzył ją sen. Spencer przyglądając się narzeczonej poczuł wyrzuty sumienia. Nie na tyle jednak silne, by zrezygnować z raz podjętej decyzji. Nie kochał jej. Teraz był tego pewien. Kochał Crystal.

Wciąż czuł na policzku miękkość jej włosów, usta… dotyk dłoni… wydało mu się, że oszaleje, nim dolecą na miejsce. Obiecał, że wieczorem odwiezie Elizabeth do Poughkeepsie. Bał się chwili, kiedy zostanie z nią sam na sam. Wiedział, że musi wyznać prawdę, ale nie chciał sprawić narzeczonej bólu. Jednak nie widział innego wyjścia. Na myśl o tym, jak zaskoczeni będą jego decyzją rodzice i w jaką furię wpadną Barclayowie, ogarnęło go przygnębienie. Ale musiał doprowadzić sprawę do końca. I był gotów na wszystko.

Z lotniska państwo Hill oraz Ian i Sarah udali się do Nowego Jorku razem, jedną taksówką, natomiast Spencer załadował walizki Elizabeth oraz swoje do bagażnika samochodu, który zostawił na parkingu. Przejechali kilka kilometrów, nie odzywając się do siebie. W końcu Elizabeth, nie mogąc znieść panującego milczenia, spytała:

– Spencerze, co się stało? Co zaszło ostatniej nocy? Przed twoim wyjściem z domu wszystko było w porządku. – A teraz coś się zmieniło. Stało się to jasne dla nich obojga, ale tylko Spencer znał przyczynę swej odmiany. I wiedział, że musi o wszystkim powiedzieć Elizabeth.

Przez moment Elizabeth pomyślała o dziewczynie, która śpiewała "U Harry'ego" w sobotni wieczór. Przypomniała sobie wyraz oczu Spencera i przemknęło jej przez głowę, czy przypadkiem nie ma to jakiegoś związku ze zmianą, jaka w nim zaszła. Nie, to niemożliwe. Chociaż kto wie? Na jej widok zbladł, jakby za chwilę miał zemdleć.

– Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć? – Spojrzała na niego. Przez dłuższy czas patrzył w milczeniu prosto przed siebie. Potem bez słowa zjechał na pobocze zatrzymał auto i odwrócił się w jej stronę. Twarz miał bladą i udręczoną, czuł się okropnie. Natomiast Elizabeth wydawała się dziwnie opanowana.

– Nie mogę się z tobą ożenić. – Trudno mu było uwierzyć, że wymówił te słowa. Ale dokonał tego. Jeszcze bardziej zastanawiająco zareagowała Elizabeth. Popatrzyła na niego zaintrygowana, nie okazując jednak niepokoju.

– Czy byłbyś łaskaw wyjaśnić dlaczego?

– Nie jestem pewien, czy mi się to uda. – Nie chciał powiedzieć narzeczonej, że jej nie kocha. To zbyt okrutne i niesprawiedliwe. Nie jest winą Elizabeth, że różni się od Crystal i że nie ujrzał błyskawic i nie usłyszał anielskich chórów, kiedy spotkał ją po raz pierwszy. Miała mu dużo do zaoferowania. Była inteligentna i atrakcyjna, pochodziła z dobrej rodziny, lubił ją i czuł się z nią dobrze. Ale jej nie kochał. – Po prostu wiem, że nie mogę cię poślubić. Nigdy nie zaznalibyśmy szczęścia.

Spojrzała na niego i przez moment odniósł wrażenie, że jego słowa ją rozśmieszyły.

– To największa bzdura, jaką kiedykolwiek słyszałam. Nigdy nie myślałam, że jesteś tchórzem.

– A cóż to ma do rzeczy? – Miał teraz jeszcze bardziej żałosną minę.

Zapaliła papierosa, nie spuszczając z niego wzroku.

– Bardzo dużo. Przestraszyłeś się, Spencerze Hill tego, co zrobiłeś, i postanowiłeś zrejterować. Nie masz odwagi sprostać wyzwaniu. Jesteś gotów odwołać wszystko i uciec, gdzie pieprz rośnie. Każdy się boi… i co z tego? Na litość boską, weź się w garść. Bądź mężczyzną. Upij się, podziel się swymi rozterkami z kolegami, ale przyjmij to wyzwanie. Nie sądzisz, że wszyscy mężczyźni czują się tak samo? – Ale nie wszyscy byli zakochani w Crystal. Elizabeth patrzyła na niego bezlitośnie. – Poproś o tydzień urlopu, by odzyskać równowagę ducha. Porozmawiamy o wszystkim, kiedy przyjadę na weekend.

– Elizabeth… to nie takie proste, jak ci się wydaje. – Nadal był zdecydowany ukryć przed nią prawdę. Nie chciał jej mówić o ponownym spotkaniu z Crystal… o tym, że zakochał się w niej, kiedy miała czternaście lat. Pomyślałaby, że zwariował. Mówiąc prawdę, czuł się jak obłąkaniec, próbując wyjaśnić to wszystko kobiecie, z którą się zaręczył.

– To bardzo proste i nie ma potrzeby niczego komplikować. – Uśmiechnęła się do niego, gasząc niedopałek. – Udajmy, że ta rozmowa w ogóle nie miała miejsca.

Westchnął ciężko i usiadł prosto, wpatrując się nic nie widzącymi oczami przed siebie.

– Wydaje mi się, że jesteś jeszcze bardziej zwariowana niż ja.

– Świetnie. W takim razie będziemy tworzyć dobraną parę, nie uważasz?

– Nie, do cholery! – Znów odwrócił się w jej stronę. – Nie jestem taki, jakiego chciałabyś mnie mieć, ale taki już pozostanę. Moje cele życiowe są inne niż twoje. Nie pragnę sławy ani bogactwa, ani wpływów. Nigdy nie urobisz mnie na swoją modłę. Nie dam się zmienić.

– Skoro zaczęliśmy tę rozmowę, powiedzmy sobie wszystko do końca. Cóż takiego mi brakuje, bo przecież o to naprawdę chodzi, czyż nie? Problem nie w tym, jaki ty nie jesteś, tylko jakie są moje wady. – Była zawsze szczera aż do bólu i na tyle bystra, że zdawała sobie sprawę ze wszystkiego, co widzi, choć nie rozumiała, czym zostało to spowodowane.

– Nie jestem ci potrzebny. – Był to taki słaby argument za zerwaniem ich zaręczyn, że nawet Spencer poczuł się głupio, słysząc swe słowa.

– Ależ jesteś. Myślę jednak, że nie muszę o tym trąbić na lewo i prawo. A może właśnie tego oczekiwałeś? Poza tym tak się składa, że cię kocham, jeśli ma to dla ciebie jakieś znaczenie. Lecz nie spodziewaj się, że kiedykolwiek będę udawała, iż wierzę w cuda niewidy, iż widzę zastępy aniołów grające na harfach, zwiastujące mi nadejście prawdziwej miłości. Lubię cię, dobrze się czuję w twoim towarzystwie. Uważam, że jesteś inteligentny i możesz dużo osiągnąć w życiu, jeśli tylko zechcesz. A kiedy ci się powiedzie, oboje będziemy szczęśliwi. I tylko tego pragnę. Czy to naganne?

– Nie. Nie ma w tym nic złego. Jesteś wspaniałą dziewczyną. Ja ciebie też bardzo lubię… ale to za mało. – Mówił zbyt głośno, jak na ograniczoną przestrzeń auta, lecz zdawała się nie zwracać na to uwagi. Błagał o darowanie mu życia, ale ona tego nie rozumiała. – Wierzę w anielskie chóry i muzykę harf. Może jestem tylko beznadziejnym romantykiem, ale jeśli teraz nie postawimy przed sobą maksymalnych wymagań, to za dziesięć lat… za pięć… za rok… gorzko pożałujemy.

– Nie zapominaj też, że jest nam bardzo dobrze razem w łóżku.

Uśmiechnął się, słysząc to pozbawione pruderii oświadczenie Elizabeth. Miała rację. Tym bardziej szalona wydawała się jego miłość do dziewczyny, z którą nigdy dotąd się nie przespał. Nagle, słuchając Elizabeth i siebie, zastanowił się, czy przypadkiem wszystkie jego sny o Crystal nie są tylko czystą fantazją. Crystal to muzyka harf, rojenia, wspomnienia i fantasmagorie. Elizabeth to trzeźwy realizm. A jemu potrzebne było jedno i drugie. Przynajmniej tak mu się wydawało.

– A może nie przywiązujesz wagi do seksu, Spencerze? Choć sądząc po twoim zachowaniu, nie powiedziałabym. – Roześmiała się i nie mógł nie odpowiedzieć jej uśmiechem.

– Myślę, że ma znaczenie.

– Przynajmniej jesteś uczciwy. Niezbyt odważny, ale chociaż uczciwy. – Niespodziewanie pochyliła się, pocałowała go w kark i przesunęła mu ręką wzdłuż uda. – Może zatrzymamy się w jakimś motelu i przedyskutujemy to dokładniej?