Выбрать главу

Rozdział dwudziesty drugi

Spencer dużo myślał o Crystal, ale postanowił wywiązać się ze zobowiązań wobec Elizabeth. Na święta Bożego Narodzenia wyjechał razem z nią do Palm Beach. Powoli zaczął odzyskiwać równowagę ducha. Bez przerwy myślał o tym, by napisać do Crystal, ale jakoś nigdy się już na to nie zdobył. Wiedział, że Crystal chce, by ją zostawił w spokoju, i gnębiło go ogromne poczucie winy. A Elizabeth nie wracała do tej sprawy, traktując ją jak swego rodzaju faux pas, które wspaniałomyślnie mu wybaczyła.

Mimo wszystko przyjemnie spędzili święta, wrócili z Florydy wypoczęci i opaleni. Do ślubu pozostało tylko sześć miesięcy.

Elizabeth zabierała go na przyjęcia, wydawane w Nowym Jorku, albo razem wyjeżdżali do Waszyngtonu w odwiedziny do jej rodziców. Tamtej wiosny nie miał zbyt wiele okazji, by o czymkolwiek myśleć, ale często prześladowały go wspomnienia Crystal. Starał się z całych sił o niej zapomnieć. Nie było sensu doprowadzać się do szaleństwa marzeniami. To, co robię, jest słuszne, powtarzał sobie niemal codziennie.

Na początku maja pani Barclay pojechała do San Francisco, by przypilnować ostatnich przygotowań. Ślub miał się odbyć w Grace Cathedral, tak jak tego pragnęła Elizabeth, a przyjęcie planowano wydać w hotelu "St Francis". Wprawdzie chciała, by wesele urządzono w domu, ale z drugiej strony zaprosiła ponad siedemset osób, więc pozostawał tylko hotel. Spencer nieraz czytał o takich ślubach, ale jeszcze nigdy w podobnym nie uczestniczył. W czerwcu, zaraz po zakończeniu roku akademickiego, poleciał z Elizabeth do San Francisco. Miała za sobą trzy lata studiów, jesienią przenosiła się na uniwersytet Columbia, by uzyskać dyplom. Był to jedyny warunek, jaki postawił jej ojciec, zanim zgodził się na ich ślub. Chciał, aby Elizabeth ukończyła studia, i bardzo żałował, że nie zostanie absolwentką Vassar. Ale Elizabeth pragnęła tylko jednego: zamieszkać z mężem. W samolocie dopisywały im humory. Spencer wiedział, że kiedy znajdą się w Kalifornii, czeka go przyjęcie za przyjęciem. Do ślubu pozostał jeszcze tydzień. Miał się odbyć siedemnastego czerwca, na miodowy miesiąc wybierali się na Hawaje. Elizabeth ledwo się mogła doczekać tej chwili, ale w ubiegłym tygodniu oświadczyła nonszalancko. że do dnia ślubu Spencer ma zakaz wstępu do jej sypialni. Podczas lotu bezlitośnie pokpiwał sobie z niej, mówiąc, że w tej sytuacji nie może dłużej ponosić odpowiedzialności za swoje czyny. Ich nocne spotkania były teraz coraz rzadsze, bowiem ojciec Elizabeth wynajął dla Spencera i dla wszystkich drużbów spoza miasta pokoje w "Bohemian Club". Wśród zaproszonych gości znalazł się kolega z biura George. Spencer wciąż pamiętał, jak George przekonywał go, że czyni słusznie, i w końcu sam w to uwierzył. Póki nie znalazł się w San Francisco.

Nagle myśli o Crystal zaczęły go prześladować dzień i noc. Był tak blisko niej i rozpaczliwie pragnął ją zobaczyć. Pił teraz znacznie więcej niż zwykle, i tym razem postąpił zgodnie z rozsądkiem – jakoś udało mu się oprzeć pokusie. Zresztą byłoby to wobec niej niesłychanym okrucieństwem. Duszą i sercem oddał się przygotowaniom do ślubu. Codziennie uczestniczył w wystawnych przyjęciach, wydawanych na ich cześć. Zorganizowano przyjęcie w Atherton, Woodside, kilka w samym San Francisco, a w przeddzień ślubu Barclayowie urządzili wystawną kolację dla weselnych gości w "Pacific Union Club". Poprzedniego dnia Spencer miał swój kawalerski wieczór, jego organizacją zajął się Ian. Było kilka striptizerek i morze szampana. Spencer zwalczył w sobie chęć, by w drodze powrotnej do domu wstąpić do klubu "U Harry'ego" i powiedzieć Crystal, że wciąż ją kocha. Próbował to nieskładnie wyjaśnić Ianowi, zanim zorientował się, że nie musi mu się z niczego tłumaczyć.

– Dobra, synu – roześmiał się Ian. – Zawsze pijemy szampana w kryształowych kieliszkach. – Położyli go do łóżka w jego pokoju.

Nazajutrz, podczas próbnego przyjęcia, Spencer był bardzo przygaszony. Zresztą nie on jeden. Natomiast Elizabeth, w sukni wieczorowej z różowego atłasu, wprost promieniała. Nigdy nie wyglądała śliczniej niż w ciągu tych ostatnich dni. Matka kupiła jej w Waszyngtonie i Nowym Jorku kilka wytwornych kreacji. Elizabeth miała teraz nieco dłuższe włosy, upinała je w węzeł z tyłu głowy, chcąc pokazać wszystkim brylantowe kolczyki, otrzymane w prezencie ślubnym od rodziców. Spencer dostał od Barclayów zegarek Patek Philippe'a i platynową papierośnicę, wysadzaną szafirami i brylantami. On zaś podarował im złotą szkatułkę, z wygrawerowaną linijką wiersza, do którego sędzia Barclay przywiązywał duże znaczenie. Elizabeth dał naszyjnik z rubinóW i kolczyki. Wiedział, że będzie spłacał ten prezent kilka lat. Ale Elizabeth bardzo podobały się rubiny, a lubiła wszystko, co najlepsze. Uśmiechając się do niej tamtego wieczoru w "Pacific Union Club" wiedział, że zasługiwała na to.

Ślub odbył się następnego dnia w południe. Drużbowie opuścili "Bohemian Club" w kilku limuzynach. Panna młoda przyjechała do kościoła rolls-royce`em z 1937 roku. Należał do nieżyjącego już dziadka Elizabeth. Barclayowie używali tego wozu tylko podczas oficjalnych uroczystości państwowych. Elizabeth promieniała szczęściem, kiedy dwie pokojówki i lokaj pomagali jej wsiąść do auta, układając ostrożnie w środku ponad czterometrowej długości welon. Ojciec przyglądał się jej w niemym zachwycie. Na głowie miała stroik z koronki, wyszywanej małymi perełkami, oraz małą tiarę. Cieniutki woal spowijał ją niczym mgiełka, a suknia z koronki podkreślała szczupłość sylwetki. Była to niewiarygodna suknia, niewiarygodny dzień, niezapomniana chwila. Kiedy szofer wiózł ich do Grace Catherdal, dzieci na ulicach pokazywały sobie palcami pannę młodą. Wyglądała prześlicznie, ojciec z trudem powstrzymywał łzy, kiedy kroczyli uroczyście wzdłuż głównej nawy przy dźwiękach marsza z "Lohengrina". Głosy dzieci, śpiewających razem z chórem, przypominały śpiew aniołków. Spencer obserwował zbliżającą się Elizabeth i czuł, jak mu wali serce. Długo czekali na tę chwilę. Wreszcie nadeszła. Klamka zapadła. Kiedy Elizabeth uśmiechnęła się do niego zza welonu, wiedział, że postąpił słusznie. Wyglądała prześlicznie. A za chwilę zostanie jego żoną. Na zawsze.

Po ceremonii przeszli główną nawą do wyjścia, za nimi kroczyli drużbowie i druhny. Uśmiechali się do przyjaciół, a kolejka osób, pragnących im pogratulować, zdawała się nie mieć końca. Opuścili kościół o pierwszej, do hotelu "St Francis" dotarli o wpół do drugiej. Czekali już tam na nich dziennikarze. Był to najgłośniejszy ślub w San Francisco od lat. Na ulicach tłumy ludzi obserwowały kawalkadę pojazdów. Od razu można się było zorientować, że panna młoda jest z jakiejś bardzo wpływowej rodziny. Całe popołudnie tańczyli, jedli i pili. Spencerowi kilka razy przemknęło przez myśl, że przypomina to wszystko jakiś zjazd polityczny. Przybyli goście z Waszyngtonu i Nowego Jorku. Obecnych było kilku sędziów Sądu Najwyższego i wszyscy najbardziej wpływowi Demokraci z Kalifornii. Państwo młodzi otrzymali depeszę od samego prezydenta Trumana.

W końcu o szóstej Elizabeth poszła na górę, by się przebrać. Zdjęła suknię, której już nigdy więcej miała nie włożyć. Przez chwilę patrzyła na nią w zadumie, wspominając nie kończące się godziny przymiarek, dopracowywanie najdrobniejszych szczegółów. Teraz odwiesi ją do szafy. Będzie tam czekała na dzień ślubu jej własnych córek. Kiedy zeszła na dół, miała na sobie kostium z białego jedwabiu i stylowy kapelusz od Chanel. Gdy opuszczali gości, obsypano ich płatkami róż. Pojechali na lotnisko rolls-royce'em. Samolot na Hawaje odlatywał dopiero o ósmej, więc wstąpili do restauracji, by się czegoś napić. Elizabeth spojrzała na swego męża i uśmiechnęła się zwycięsko.