– Nie mogę uwierzyć, że jestem w domu. – Właściwie jeszcze nie był, ale już wkrótce tam się znajdzie. Jest z powrotem na amerykańskiej ziemi. Ale czekała tu na załatwienie pewna sprawa. Myśl o niej nie dawała mu spokoju od chwili wyjazdu z San Francisco.
– Witaj w domu, synu. – Ojciec poklepał go po ramieniu. Wzruszenie chwyciła go za gardło, gdy Spencer mocno uścisnął mu dłoń.
– Kocham cię, tato. Jezu, mam nadzieję, że ten kraj przez jakiś czas nie wplącze się w kolejną awanturę. Mam na razie dosyć.
– Spodziewam się, że tym razem nie przeniosłeś się do rezerwy – zauważyła Elizabeth z uśmiechem. Roześmiał się.
– Co to, to nie. W przyszłości będą musieli sobie poszukać kogoś innego. Zamierzam zostać w domu, siedzieć na tyłku, obrastać tłuszczem i patrzeć, jak moja żona wychowuje dzieci. – Powiedział to na poły żartobliwie, a także, by zbadać grunt. Miał do omówienia z nią dużo spraw, a ta była dla niego najważniejsza. Elizabeth nie powiedziała ani słowa, tylko się uśmiechnęła.
Wkrótce po przyjeździe do domu na Broadway poszli do sypialni. Rzucił mundur na podłogę, marząc, by go spalić, wziął prysznic, po czym ostrożnie podszedł do Elizabeth. Podczas swej nieobecności przemyślał wiele rzeczy, ale nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji. Elizabeth wydawała mu się teraz bardziej rzeczywista, bo tak długo nie miał żadnych wiadomości o Crystal, że jej postać zaczęła na powrót przybierać nierealny wymiar. Choć brakowało mu jej, nie postanowił jeszcze nic w sprawie Elizabeth oraz ich małżeństwa. Bardzo się zmieniła podczas tych trzech lat, musiał ją poznać od nowa. Najważniejszą dla niego kwestią stało się teraz to, czy gotowa jest mieć dzieci. Już dawno temu postanowił, że pora skończyć tę zabawę w kotka i myszkę. Zamierzał dowiedzieć się, jaka naprawdę jest Elizabeth i czego oczekuje od życia. Jeśli okaże się, że ich wyobrażenia o przyszłości się różnią, przestaną być małżeństwem. Musi dać jej szansę, ale sam też ma prawo do tego, czego chce, a wcale nie był pewien, że jest to właśnie Elizabeth Barclay. Widział cierpienia i śmierć, nie zamierzał trwonić życia z niewłaściwą kobietą. Jest zbyt krótkie, a w wieku trzydziestu czterech lat osiągnął już półmetek. Zaczął je zbyt cenić, by pogodzić się z marnowaniem choćby cząstki. Poruszył ten temat jeszcze tego samego popołudnia, kiedy Elizabeth siedziała w wannie, wypełnionej pachnącą pianą. Szykowali się do kolacji.
Dopiero co wziął prysznic. Owinął się ręcznikiem wokół bioder i usiadł na brzegu wanny. Czuł się trochę dziwnie. Elizabeth pomyślała, że jest bardziej przystojny niż kiedykolwiek. Ciało miał jędrne niczym chłopak. W Korei wszyscy nieźle dostali w kość.
– Co myślisz na temat posiadania dzieci? – Spojrzała na niego zaskoczona i uśmiechnęła się.
– Ogólnie czy przez nas? – Jej brat oraz Sarah w końcu ogłosili, że nie zamierzają mieć dzieci, i wcale nie zaskoczyła jej ich decyzja.
– Przez nas. – Z poważną miną czekał na odpowiedź. Było to coś, z czym nie zamierzał dłużej zwlekać.
– Ostatnio nie zastanawiałam się nad tym. Skoro ciebie i tak nie było w kraju, nie zaprzątałam sobie takimi problemami głowy. – Uśmiechnęła się i z wdziękiem poruszyła nogami w wodzie, pokrytej pianą. – A czemu pytasz? Czy musimy to rozstrzygnąć dziś? – Sprawiała wrażenie rozdrażnionej, poza tym krępowała ją obecność Spencera w łazience, kiedy brała kąpiel.
– Może. Uważam, iż fakt, że musimy to "rozstrzygać", mówi sam za siebie, a ty?
– Nie zgadzam się z tobą. Taki krok wymaga rozwagi.
– Chcesz wziąć przykład ze swojego brata i Sarah? – Uświadomił sobie, że szuka z nią zwady. Chciał podjąć jakąś decyzję, i to jak najszybciej. Przez ostatnie trzy lata jego myśli zaprzątały jednocześnie dwie kobiety, co doprowadziło go niemal do szaleństwa.
– Oni nie mają z tym nic wspólnego, Spencerze. To tylko nasza sprawa. Mam dwadzieścia cztery lata, całe życie jeszcze przede mną, mam ciekawą pracę w Waszyngtonie. Nie zamierzam jej poświęcać dla dziecka. – A więc otrzymał odpowiedź. Ale rozzłościł go sposób, w jaki mu o tym powiedziała.
– Uważam, że błędnie ustaliłaś listę priorytetów.
– Oceniasz wszystko ze swojego punktu widzenia. Dla ciebie dziecko jest słodką istotką, która wita cię w domu po pracy. Dla mnie oznacza to wielkie poświęcenie. Przyznaj, że to zasadnicza różnica.
– Istotnie. – Wstał i mocniej przewiązał ręcznik wokół bioder. Jak głupio wygląda w tym różowym ręczniku, pomyślała Elizabeth i uśmiechnęła się.
– Ale nie powinnaś tego traktować w kategoriach poświęcenia. Oboje powinniśmy pragnąć dziecka.
– No cóż, nie pragniemy. To ty tego chcesz. Może pewnego dnia ja też zapragnę mieć dziecko, ale jeszcze nie teraz. Dla mnie równie istotna jest moja kariera zawodowa. – Dość już się nasłuchał o jej pracy, a Elizabeth zdawała sobie sprawę z jego nienawiści do McCarthy'ego.
– Czy naprawdę praca zawodowa jest dla ciebie aż tak ważna? – Znał odpowiedź na swoje pytanie. Kiedy w Tokio spotykał się z nią podczas urlopów, nie mówiła o niczym innym.
– Tak. – Spojrzała mu prosto w oczy. Zawsze była z nim szczera. – Spencerze, praca zawodowa ma dla mnie ogromne znaczenie.
– Dlaczego?
– Bo dzięki niej czuję się niezależna. – Nie uważał, że żony powinny dążyć do niezależności, choć z drugiej strony… Elizabeth miała w sobie coś takiego… nie chodziło nawet o to, że mu spowszedniała. Byli małżeństwem zaledwie dwa tygodnie, zanim wyjechał z domu. Ale zawsze go prowokowała, miała w sobie coś, co sprawiało, że pragnął ją pokonać, choć w głębi serca czuł, iż Elizabeth pozostanie niezwyciężona. – Spencerze, wzięłam urlop, by przyjechać tu i spotkać się z tobą, ale po powrocie do domu chcę kontynuować pracę zawodową. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.
– Dziękuję, że byłaś uprzejma mi o tym powiedzieć. – Zapalił papierosa. Wojna odcisnęła swoje piętno na nim, podobnie jak na tylu innych. W końcu jakoś się pozbierał po ciężkim okresie załamania, kiedy przestał nawet pisać do Crystal. Ale przeżył chwile, których nigdy nie zapomni, na przykład gdy był świadkiem niepotrzebnej śmierci ludzi, walczących nie za swoją sprawę.
– A tak a propos, gdzie jest teraz nasz dom? Rozumiem, że wyprowadziliśmy się z Nowego Jorku. Czyli, że jestem bezrobotny.
– I tak nie lubiłeś swojej pracy – odparła obojętnym tonem. Twardy był z niej przeciwnik. – Tak przynajmniej mówiłeś podczas naszego spotkania w Tokio.
– Być może. Ale sądzę, że jednak dobrze byłoby zarabiać na życie. Nie jestem aż tak – nazwijmy to "niezależny", jak ty. Muszę mieć pracę, Elizabeth.
– Jestem pewna, że ojciec z radością przedstawi cię każdemu, z kim tylko zechcesz się spotkać. Sama też mam kilka pomysłów. Myślałam na przykład o jakiejś instytucji rządowej. To dla ciebie wprost wymarzone zajęcie.
– Jestem demokratą. Obecnie to niezbyt dobrze widziane.
– Tak samo, jak mój ojciec i ja. W Waszyngtonie znajdzie się miejsce dla każdego. Na litość boską, żyjemy przecież w państwie demokratycznym, a nie totalitarnym.
Śmieszne, był w domu zaledwie od czterech godzin, a już sprzeczali się na tematy polityki, podczas gdy Spencer pragnął jedynie spokoju u boku kochanej i kochającej kobiety. Tymczasem przebywanie tutaj nie dawało mu żadnego poczucia bezpieczeństwa. Nie miał domu, nie miał pracy… Nagle poczuł się zupełnie zagubiony. A przecież tak pragnął wrócić do kraju. Gdy jego życzenie się spełniło, okazało się, że nadal jest nieszczęśliwy.