Выбрать главу

– Na litość boską, Elizabeth, czy nie moglibyśmy o tym porozmawiać rano?

– Właśnie jest rano. – Słońce już wzeszło i ptaki rozpoczęły swoje trele.

– Tak, lepiej się czuję.

– Chciałbyś o tym porozmawiać? – Wyraźnie czegoś szukała i jeśli się uprze, miała wszelkie szanse znaleźć.

– Nieszczególnie. Właściwie nie ma o czym mówić. – Jeszcze nie teraz. Nie w tej chwili, kiedy w sąsiednich pokojach są ich rodzice. Przez dwa tygodnie nie udało im się spędzić ani chwili sam na sam. A chciał, żeby byli sami, kiedy powie jej, że pragnie rozwodu.

– Nie zgadzam się z tobą. Wiesz, że nie jestem głupia.

Nagle Spencer zaniepokoił się, czy Elizabeth przypadkiem nie domyśla się czegoś. Usiadł na łóżku. W żaden sposób nie mogła się dowiedzieć o nim i Crystal, chyba że go kazała śledzić.

– Wiem, że trudno ci dojść do siebie. Kilka dni temu rozmawiałam o tym z twoim ojcem. Zdaję sobie sprawę z tego, że powroty z wojny nie są łatwe. Mnie też nie jest lekko.

Zrobiło mu się żal Elizabeth. Zastanawiał się, co jej powiedział ojciec. Żałował, że wtajemniczył go w swoje sprawy.

– Przez wszystkie te lata byłaś wspaniałym kompanem. – Sięgnął po papierosa. Ubolewał, że nie może jej powiedzieć nic więcej, na przykład że wciąż ją kocha. Jeśli w ogóle kiedykolwiek ją kochał. Nawet teraz tego nie wiedział. Uczucie do Crystal usunęło wszystko w cień. Zresztą jego stosunki z Elizabeth zawsze były dość specyficzne.

– Znów się do siebie przyzwyczaimy – powiedziała cicho, patrząc na niego łagodnie. Sprawiła tym, że poczuł się, jakby ją zdradził. I rzeczywiście zdradził ją, ale już dawno, dawno temu. Teraz nie miał wątpliwości, że nigdy nie powinni się pobierać.

– Jesteś pewna, że tego chcesz? – Ich rozmowa zmierzała w nieodpowiednim kierunku, ale Elizabeth wyraźnie ciągnęła go za język i jeszcze chwila, a będzie jej musiał powiedzieć to, z czym chciał zaczekać, póki stąd nie wyjadą.

– Tak. Właśnie dlatego tyle na ciebie czekałam. Uważałam, że jesteś tego wart. – Uśmiechnęła się. Tymi słowami jeszcze wzmogła w nim poczucie winy. Ojciec miał rację. Był jej coś dłużny. Ale nie całe swoje życie. To za wiele. Zbyt wysoka cena za te lata, podczas których czekała na niego.

– Jesteś wyjątkową kobietą, Elizabeth. – Wyjątkową i zanadto wymagającą, jak na jego gust. Miała swoje własne poglądy, własny sposób postępowania, własny dom, żyła w otoczeniu swych bliskich, z którymi musiał wiecznie rywalizować. Nie było tu miejsca dla niego, przynajmniej takie odnosił wrażenie. Z Crystal mógł zbudować nowe życie. Gotów był dla niej zrobić wszystko. Chciał razem z nią cieszyć się początkiem jej kariery, rozpocząć wszystko od nowa, mieć z nią dzieci. Słowem robić to, co uważał za najważniejsze.

– Nie wiem, co ci powiedzieć. – Odwrócił się w jej stronę i wszystko wyczytała z jego twarzy. – Wydaje mi się, że nie jestem w stanie dłużej ciągnąć naszego związku. Myślę, że nigdy nie powinniśmy się pobierać.

– Nie sądzisz, że dość późno doszedłeś do tego wniosku? – Była dotknięta i zła, ale ani trochę zaskoczona. Spodziewała się czegoś podobnego. Jeszcze przed rozmową z jego ojcem wiedziała, na co się zanosi. Sędzia Hill powiedział, że Spencer czuje się trochę "wytrącony z równowagi" i że Elizabeth musi okazać wiele cierpliwości. Według niej wykazała już wystarczająco dużo wytrwałości podczas tej wojny.

– Nie było mnie trzy lata. Przedtem spędziliśmy razem zaledwie dwa tygodnie. Zmieniliśmy się obydwoje. Mamy inne poglądy na życie. Uważasz, że najważniejsza jest twoja praca. Kiedy wyjeżdżałem do Korei, mało się znaliśmy, a podczas ostatnich trzech lat staliśmy się sobie zupełnie obcy.

– Nic na to nie poradzę. Ale po trzech latach czekania na ciebie nie zamierzam się poddać i powiedzieć, że z nami koniec. – Patrzyła na niego lodowato. Serce w nim zamarło.

– Dlaczego? Dlaczego nie? Dlaczego mamy to ciągnąć? Tylko się nawzajem unieszczęśliwimy. – Próbował przemówić Elizabeth do rozsądku, ale po jej minie zorientował się, że nie przyjmuje do wiadomości żadnych argumentów.

– Niekoniecznie. Mamy sobie dużo nawzajem do zaoferowania. Zresztą zawsze tak uważałam.

– To kwestia sporna, od samego początku. Powiedziałem ci o tym zaraz po naszych zaręczynach.

– A ja wszystko zignorowałam. Perspektywy zawodowe, inteligencja, ciekawe życie są podstawami, na których buduje się najlepsze związki, a nam nie brakuje żadnej z tych zalet.

– Nie zgadzam się z tobą. A gdzie miłość, czułość, lojalność, dzieci? – A jak wyglądała lojalność między nim a Crystal? Obydwoje żyli z innymi partnerami. Starał się o tym nie myśleć, rozmawiając z Elizabeth. Między nim a Crystal i tak istniało znacznie więcej, niż Elizabeth potrafiłaby sobie wyobrazić.

– Czytasz za dużo powieści. Zawsze byłeś oderwany od rzeczywistości, Spencerze. Pewnie, że te rzeczy też są ważne, ale to tylko dekoracja, a nie baza. – Nie powiedziała mu nic nowego. Po prostu zbyt się różnili. Mieli inne oczekiwania. On pragnął miłości, ona – wielkiego sukcesu zawodowego.

– Co ty właściwie do mnie czujesz? – zwrócił się do niej niespodziewanie z miną pełną cierpienia. – Tak naprawdę? Co czujesz, kiedy w nocy leżę obok ciebie? Namiętność, miłość, pożądanie, przyjaźń? Czy też samotność, tak jak ja? – Od powrotu Spencera kochali się tylko raz i wyszło im to fatalnie.

– Żal mi ciebie – powiedziała chłodno, patrząc mu prosto w oczy. – Myślę, że szukasz czegoś, co nie istnieje. Zawsze taki byłeś.

Ciekawe jak zareagowałaby, gdyby oświadczył, że to znalazł? – pomyślał. Ale wcale nie zamierzał jej o niczym mówić. Chciał się rozstać z Elizabeth, lecz nie widział potrzeby, by niepotrzebnie ją ranić. Pragnął jedynie odzyskać wolność. Zrozumiał, że nie chciała się na to zgodzić.

– Jesteś marzycielem… Ale sądzę, że nadeszła pora, byś zaczął żyć w realnym świecie, który cię otacza, Spencerze. Świecie pełnym ważnych ludzi, robiących kariery. Wszyscy oni czynią coś użytecznego, zamiast siedzieć w domach ze swymi żonami i trzymać je za ręce oraz rozpływać się nad swymi dziećmi.

– Żal mi ich i ciebie również, jeśli widzisz to w taki sposób.

– Musisz się wziąć w garść, znaleźć sobie pracę w Waszyngtonie, zacząć zawierać nowe znajomości, spotykać się z ludźmi, którzy się liczą…

– W rodzaju tych, których zna twój ojciec? – przerwał jej. Oczy płonęły mu gniewem. Miał ich wszystkich po dziurki w nosie, a także ciągłego zabiegania o zdobycie jeszcze większych "wpływów". To, co oni uważali za ważne, dla niego nie było warte funta kłaków. Szczególnie teraz, po trzech latach pobytu w Korei.

– Owszem, właśnie takich ludzi. Co ci się w nich nie podoba?

– Nic. Po prostu ich nie lubię.

– Powinieneś się cieszyć, że w ogóle chcą z tobą rozmawiać. – Rozzłościł ją. Miała dosyć jego cierpiętniczej miny na każdym przyjęciu, na którym byli. – Masz szczęście, że wyszłam za ciebie. I że jestem zbyt mądra, by się z tobą rozwieść. Pewnego dnia staniesz się kimś, już moja w tym głowa. Wtedy, Spencerze Hillu, jeszcze mi podziękujesz.

Spojrzał na nią i wybuchnął śmiechem. Śmiał się, aż po policzkach zaczęły mu płynąć łzy. Była największą egoistką, jaką kiedykolwiek spotkał. Nie brakowało jej też pewności siebie. Tkwiła w niej siła, której się musiał wiecznie przeciwstawiać.

– Kogo konkretnie chcesz ze mnie zrobić, Elizabeth? Może prezydenta? Albo króla? To nawet mogłoby być zabawne… chyba by mi to odpowiadało.