– Nie chcę się z tobą rozstawać. Oboje dość już przeszliśmy w życiu. Zasłużyliśmy sobie na nagrodę.
Wsparła się na łokciu i spojrzała na niego.
– Jesteś stworzony do czegoś więcej, niż gospodarowanie na jakimś starym ranczo – stwierdziła z pełnym przekonaniem. Nie chciał jej jednak słuchać.
– A ty? Nie bądź śmieszna. Trzy miesiące temu byłaś gwiazdą filmową, a teraz spójrz na siebie. Wróciłaś do punktu wyjścia.
– To zupełnie co innego, Spencerze. – Pocałowała go w czubek nosa. – W moim przypadku była to tylko dziecinna zabawa. Natomiast ty zajmujesz się ważnymi sprawami. Pewnego dnia zostaniesz wielkim człowiekiem. Kto wie, może nawet będziesz się ubiegał o fotel prezydenta. – Ale nie wtedy, kiedy pozwoli mu zamieszkać na ranczo i poślubić morderczynię. Przez nią straciłby wszystko. Nie zamierzała do tego dopuścić. Musi go nakłonić do powrotu do Elizabeth. Potrzebował właśnie takiej żony, jak ona. – Chcę, byś wrócił do domu.
– Dlaczego? – Spojrzał na nią ze zdumieniem. – Jak możesz w ogóle coś takiego mówić?
– Bo twoje miejsce jest w Waszyngtonie. Jeszcze wszystko przed tobą. Musisz spotykać ludzi, dzielić idee z tymi, którzy cię potrzebują. Ja już dostałam od życia to, co mi się należało. Dobrze się bawiłam, choć musiałam później zapłacić wysoką cenę. Nie chcę już wracać do tamtego świata. Ale ty to co innego. – Widziała wyraz jego oczu po rozmowie z senatorem. Nie mogła go pozbawić tego, czego tak gorąco pragnął. Wiedziała też, że gdyby go teraz zatrzymała, pewnego dnia znienawidziłby ją za to.
– I co? Mam zostawić cię tutaj samą? Dlaczego nie chcesz jechać ze mną? – Spojrzał na nią błagalnie.
– Do Waszyngtonu? – Uśmiechnęła się.
– A czemu nie?
– Bo w jednej chwili zniszczyłabym ci życie. Nieważne, jak bardzo cię kocham. Pamiętaj, jakie odium spadło na mnie. Spencerze, zostałam oskarżona o zabójstwo. Ława przysięgłych doszła do wniosku, że zabiłam w obronie własnej. Nie orzekli jednak, że tego nie zrobiłam. Dobrze wiesz, że w dniu, w którym pojawiłabym się w Waszyngtonie, skończyłaby się twoja kariera. – Nie pojadę tam. – Przytulił Crystal z całych sił, zdjęty nagle panicznym strachem, że ją straci.
Przeraziły go słowa, które wypowiedziała w ciemnym pokoju.
– Nie pozwolę ci tu zostać.
– Dlaczego nie?
– Bo to by cię zniszczyło.
Nic nie odpowiedział. Kiedy Crystal usnęła, leżał, wsłuchując się w oddech ukochanej. Wiedział, że gdyby ją zostawił, umarłby. A przynajmniej umarłaby jego dusza. Na zawsze. Nazajutrz powróciła do tego tematu i była nieugięta. Postanowiła za wszelką cenę skłonić Spencera do wyjazdu, nawet gdyby miała wyznać, że go nie kocha. Ostatecznie okazało się, że nie musi się posuwać aż tak daleko. Powiedziała mu po prostu, że nie jest jeszcze gotowa, by zamieszkać z nim na stałe. Chciała trochę pobyć na ranczo sama, bez względu na to, jaką mogłaby mu się wydać niewdzięcznicą. Miała dwadzieścia cztery lata, ale po tym, co przeszła, nie chciała jeszcze myśleć o małżeństwie. Stwierdziła, że musi jakiś czas w samotności pomyśleć o sobie, ale nie uwierzył jej. Przypomniał sobie, jak półtora roku temu zadzwoniła do niego i chcąc uchronić go przed Erniem oświadczyła, że już go nie kocha. Kiedy wracali znad strumienia, wyglądał na kompletnie załamanego.
– Dlaczego chcesz tu zostać?
– Po prostu jest mi to teraz potrzebne. Chyba mam prawo być sama i robić to, na co mam ochotę? – Spencer sprawiał wrażenie dotkniętego jej słowami do żywego. Crystal przez całą noc siłą powstrzymywała łzy. Przez kilka dni próbował z nią dyskutować, ale pozostała nieugięta. Po tygodniu męczarni wiedziała, że go przekonała. Zamierzał przyjąć propozycję nowej pracy w Waszyngtonie, ale oświadczył, że będzie często ją odwiedzał. Zdawała sobie sprawę z tego, jakim zakończyłoby się to skandalem, więc przysięgła sobie, że mu na to nie pozwoli. Musiała postępować zdecydowanie. Doskonale wiedziała, że jakiekolwiek kontakty z nią zniszczyłyby Spencerowi karierę. Była jak napiętnowana. Gdyby Spencer nie miał przed sobą tak wspaniałych perspektyw, może inaczej by to wszystko wyglądało. Za każdym razem, gdy mówił o swej nowej pracy dla senatora z Kalifornii, wyraźnie się ożywiał. Nie wolno jej było stanąć Spencerowi na drodze. Pewnego dnia mógł dokonać wielkich rzeczy i nie chciała mu w tym przeszkodzić. Wiedziała też, że jego miejsce jest przy Elizabeth, bez względu na to, jak przekonująco starał się dowieść Crystal, że się myli. Na myśl o tym, że odda go tamtej, czuła się jak matka porzucająca niemowlę na progu czyjegoś domu.
Wreszcie nadszedł dzień rozstania. Całowali się długo i żarliwie w blasku zachodzącego słońca. Spencer prosił, by pojechała z nim, ale do samego końca pozostała nieugięta. Zgodził się wreszcie ją opuścić pod warunkiem, że wkrótce wróci. Crystal stała wyprostowana, machając, jakby żegnała się z nim tylko na krótko, choć wiedziała, że nie pozwoli Spencerowi tu przyjechać. To zbyt ryzykowne. Kiedyś jeszcze będzie jej za to wdzięczny. Po jego odjeździe leżała na łóżku i płakała jak bóbr. Myślała, że serce pęknie jej z bólu. Znów została sama, ale choćby umierała z miłości, nie pozwoli mu wrócić. Uwolniła go od siebie. Tylko tyle mogła mu dać. Całą resztę – jej serce, duszę, ciało – miał już od dawna.
Rozdział trzydziesty siódmy
Crystal zaproponowała Websterom, by przenieśli się do domku, który kiedyś zajmowała Becky. Wprowadzili się w marcu. Najpierw gruntownie go odmalowali, wyrwali chwasty na podwórzu i założyli tam ogródek. Crystal zatrudniła dwóch ludzi do uprawy kukurydzy i kilku do pracy w winnicy. Boyd nadal prowadził stację benzynową, a Hiroko i Crystal harowały w pocie czoła, by doprowadzić do dawnej świetności dom. Mała Jane dzielnie im pomagała.
Nadszedł kwiecień i słońce zaczęło mocniej przygrzewać. Pewnego razu, po całodziennym skrobaniu ścian, a następnie ich malowaniu do późna w noc, Crystal zasłabła. Hiroko pomogła jej usiąść w fotelu. Patrzyła na nią z niepokojem. Widziała, że z przyjaciółką jest coś nie w porządku, choć Crystal kategorycznie zaprzeczała. Ale prawdę mówiąc dwa ostatnie miesiące dały jej się mocno we znaki, a przedtem ten proces, nie wspominając już o latach spędzonych z Erniem. Jednak najgorsza była tęsknota za Spencerem. Dzwonił do niej kilka razy, ale odpowiadała wymijająco i zdecydowanie zabraniała mu przyjazdu na ranczo. Pracował dla senatora z Kalifornii. Kierował z Waszyngtonu jego kampanią wyborczą i bardzo mu odpowiadało to zajęcie, jednak ogromnie pragnął zobaczyć się z Crystal. Oświadczyła dość bezceremonialnie, że spotyka się z kimś z miasta. Pochwaliła się, że postawiła gospodarstwo na nogi. Spencer natomiast znów był z Elizabeth, która ponownie odmówiła zgody na rozwód.
Hiroko zrobiła Crystal wilgotny okład na czoło i usiadła obok niej. Nalegała, by przyjaciółka udała się do lekarza.
– Nie bądź śmieszna. Nic mi nie jest. Po prostu odzwyczaiłam się od takiej ciężkiej pracy. – Dzięki jej wysiłkom ranczo znów wyglądało jak dawniej, a może nawet lepiej. Ojciec byłby z niej dumny. Boyd nie mógł wprost uwierzyć, że Crystal udało się w tak krótkim czasie aż tyle dokonać. Od jej przyjazdu upłynęły zaledwie dwa miesiące.
Trzy dni później znów zasłabła, wyrywając chwasty w ogrodzie. Jane znalazła ją leżącą na ziemi i pobiegła odszukać swą mamę. Polubiła nowy dom i dorosłą koleżankę. Crystal obiecała, że latem nauczy ją jeździć na koniu. Tym razem Boyd zawiózł Crystal do miasta i wysadził przed gabinetem doktora Goode'a.