Выбрать главу

– Zawsze jesteś posłuszna rodzicom? – Uśmiechnął się do niej.

– Staram się, sir – odpowiedziała.

Będzie słodką i uległą żoną. A do tego uroczą. Przyzwyczaję się do tej myśli – stwierdził. Szczęściarz ze mnie. Inni mężczyźni będą mi zazdrościli.

Ale wcale nie był przekonany, czy rzeczywiście uda mu się przyzwyczaić.

– Pozostał jeszcze tydzień do świąt – powiedział. -Powiem ci, jakie są plany mojej babki, choć nie raczyła uzgodnić ich ze mną. Chce, abyśmy omówili rzecz między sobą, potem musiałbym rozmówić się z twoim ojcem i gdy już wszystko zostanie ustalone, w Boże Narodzenie ogłosi się nasze zaręczyny. Będzie uroczysty obiad, po nim przedstawienie teatralne, a wieczorem bal. Ale to dopiero za tydzień.

– Tak – rzekła.

– Poczekam tydzień, zanim ci się oświadczę – powiedział. – Do Wigilii. Do tego czasu nie chciałbym ci wiązać rąk. Jeśli mnie nie polubisz, zgorszę nasze rodziny nie składając oświadczyn. Czy to uczciwe postawienie sprawy?

Wiedział, że przez tydzień nic się nie zmieni. Doszedł do punktu, z którego nie mógł się już wycofać. Przyjechał do Portland House, poznał ją i bawił rozmową, i wreszcie zabrał ją tu, do galerii. Nie miał odwrotu. Ale nie chciał, by ona wpadła w pułapkę. Choć może już w niej była.

Możliwe, że tak samo jak on nie mogła się wycofać. Lecz nie chciał jej do niczego zobowiązywać, nie dając szansy, by go lepiej poznała.

– Nie mogę powiedzieć, że pana nie lubię – rzekła. Odjął ręce od jej twarzy, jednocześnie przesuwając palcem po policzku i podbródku Juliany.

– Młode damy, które mnie lubią, mówią do mnie „Jack" – powiedział. – Dajmy sobie tydzień. Nie mogę pozwolić, by wszystko toczyło się po myśli babci. Niech przez parę dni ma się czym martwić.

Po raz pierwszy uśmiechnęła się swobodnie i wyglądała na prawdziwie rozbawioną.

– Pańska babcia też na to cierpi? – zapytała.

– Może się od siebie zaraziły? – Skrzywił usta w uśmiechu.

– Tak, chyba masz rację… Jack – odparła. Wysiłek, z jakim głośno wypowiedziała jego imię, był tak widoczny, że Jack nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

– No, to zrobiliśmy wielki krok naprzód – powiedział. – Obejrzałaś już portrety?

Skinęła głową, ciągle rozbawiona.

– Nikt cię nie będzie o nie pytał – rzekł – więc nie musisz niczego o nich wiedzieć. Nikt nie przypuszcza, żeś w ogóle na nie spojrzała. Byliby gorzko rozczarowani, gdybym na to pozwolił.

Podał dziewczynie ramię, wziął świecznik i sprowadził ją po schodach do salonu. Dobry początek – pomyślał. Polubił ją i wierzył, że jeśli będzie cierpliwy i rozważny, ona także go polubi.

Czy mógłby ją pokochać? To nie była najważniejsza kwestia. Ale tak – powiedział sobie – mógłbym ją pokochać.

Raz już kiedyś kochał. Namiętnie, zaborczo, beznadziejnie. Kochał kobietę, która nie powinna była go kochać, kobietę, która go wykorzystała i wreszcie porzuciła. I on też nie powinien był kochać tej kobiety. Nie mogła zostać jego żoną, matką jego dzieci. Ale kochał ją z młodzieńczym brakiem rozsądku i umiarkowania.

Zakrył twarz dłońmi pomyślawszy, że ta pierwsza miłość siedzi teraz w salonie, że będzie w Portland House w czasie świąt jako honorowy gość jego dziadków.

Zamierzał pokochać Julianę, tak jak mężczyzna może kochać kobietę – mądrze i czule, i… O Boże, nic nie wiem o miłości! – pomyślał.

Juliana zdjęła dłoń z ręki Jacka, gdy tylko wrócili do salonu, i usiadła obok matki. Tylko dzięki opanowaniu, którego jej od lat uczono, nie skuliła się i nie ukryła twarzy w dłoniach. Matka uśmiechnęła się do niej i Juliana poznała po tym uśmiechu, że wie, iż jej córka ma już za sobą pierwszy w życiu pocałunek. I kiedy dziewczyna uczyniła wysiłek, by rozejrzeć się po pokoju, miała wrażenie, że wszyscy o tym wiedzą, tylko z uprzejmości nie dają niczego po sobie poznać.

Był nadspodziewanie miły i delikatny. Na początku przeraziła się, gdyż dobrze wiedziała, po co idą do galerii, jednak jej obawy pierzchły. I pocałunek nie był tak straszny, jak się spodziewała. Choć czuła, że pocałował ją jakoś powściągliwe i że mógł to zrobić zupełnie inaczej. Wciąż więc będzie się bała drugiego pocałunku i potem następnego. Aż do nocy poślubnej, kulminacji wszystkiego. Nie wiedziała jednak, jak to będzie. Matka powie jej o tym dzień przed ślubem.

Dał jej jeszcze tydzień, by mogła się zastanowić i poznać go, zanim ostatecznie się z nim zwiąże. To miły gest z jego strony. Pewnie nie wie, że ona nie może się już wycofać. Zgodziła się tu przyjechać. Powiedziała mamie, papie i babci, że chce wyjść za mąż za pana Jacka Frazera.

Nie, nie mogła już zmienić zdania. Ale przynajmniej teraz łatwiej było jej się z tym pogodzić. Cynizm, który dostrzegła w jego oczach, nie czynił go nieczułym ani zimnym. Pomyślała, że chyba go polubi.

Och, Boże, żeby tylko nie była takim dzieckiem w jego obecności! Właściwie nie czuła się dzieckiem, ale tak się zachowywała. Czyżby dlatego, że traktował ją jak małą dziewczynkę? Był nawet zbyt miły i zbyt delikatny. Widział w niej dziecko? Pożałowała, że jest taka drobna. I wiedziała, że jej pocałunek musiał być okropny. Nie miała pojęcia, co powinna była zrobić, więc tylko stała i czekała.

W tym tygodniu będzie musiała bardziej się postarać. Gdyby tylko nie znajdowała się wciąż w otoczeniu jego rodziny.

Rozejrzała się nagle, szukając wzrokiem hrabiny de Vacheron. To była osoba, która mogłaby pomóc jej zwalczyć nieśmiałość. Hrabina wydawała się tak doskonale opanowana, pewna siebie. Wzbudzała w Julianie wielki podziw.

Ale hrabiny nie było w salonie.

– Dobry początek, moja droga – rzekła matka nachylając się ku niej, by nikt nie usłyszał, co mówi. – Nie zatrzymał cię tam zbyt długo, a kiedy wróciliście, od razu podeszłaś do mnie. Doskonale. Wiedziałam, że będę z ciebie dumna.

– Tak, mamo – odrzekła Juliana. – Staram się.

Niech mnie kule biją – powiedział pan Frederick Lynwood, kiedy Jack opuścił pokój, prowadząc Julianę pod rękę. – Ale z nich piękna para, co? Nie ma to jak rozum. Jack ma rozum i dlatego jej się podoba.

– I bez tego byłoby to zrozumiałe, Freddie – odrzekła Prudence Woolford. – Kiedy byłam młodsza, uważałam za złośliwość losu fakt, że ja i Jack jesteśmy spokrewnieni. Nie powinno się mieć tak przystojnego kuzyna. – Westchnęła. – Lecz gdy poznałam Anthony'ego, przeszło mi to.

– Ona też mu się podoba – rzekł pan Peregrine Raine krzywiąc się. – Zresztą któremu wolnemu mężczyźnie nie podobałaby się taka dziewczyna? Prawdziwa ślicznotka. Zastanawiam się, co też mają zamiar robić w galerii. Jak myślicie? Oglądać portrety?

– A co innego mieliby tam robić? – zaśmiał się wicehrabia Clarkwell. – My też oglądaliśmy portrety, kiedy chodziliśmy tam w podobnych okolicznościach, czyż nie, Hortense?

– Zeb! – zaprotestowała jego żona rumieniąc się. -Oczywiście, że podziwialiśmy obrazy. Są tam obrazy, prawda? – Zrobiła wielkie oczy, udając zdziwienie.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

– Jack nawet nie próbował wymknąć się z nią niezauważenie – rzekł wicehrabia Merrick. – Ma poważne zamiary i nie przeszkadza mu, że wszyscy o tym wiemy.

– Alexandrze – zganiła go żona. – Nie dość, że biedny Jack musi starać się o rękę panny na oczach całej rodziny, to na dodatek każdy stroi sobie z niego żarty. Powinniście się wstydzić.

Wicehrabia wyszczerzył zęby uśmiechając się do niej, podczas gdy Peregrine zachichotał i zaraził tym Freddie-go, który zaśmiał się serdecznie.

Annę spojrzała przepraszająco na Isabellę.