Выбрать главу

Cóż, dobrze – pomyślał z filozoficzną melancholią -niech zaczną się te korowody. Przecież w końcu może powiedzieć „nie" tej dziewczynie. Stanowcze i nieodwołalne „nie".

Babka nie zmusi go do małżeństwa, jeśli sam tego nie będzie chciał. Tak jak żaden wrzeszczący sierżant nie zmusi szeregowca, by słuchał jego rozkazów. Tak jak potężny komin nie zmusi maleńkiego chłopca, by wspiął się na niego. Tak jak kat nie zmusi skazańca, by położył głowę pod topór. Tak jak…

No cóż, wszystko jest jasne – pomyślał Jack coraz bardziej przygnębiony.

– Maud, kochanie. Drogi Jacku – usłyszał za plecami znajomy głos, zanim jeszcze matka dotknęła stopą bruku.

Kiedy Jack, zmywszy z siebie kurz po podróży i przebrawszy się, zszedł na dół, stwierdził, że w salonie Port-land House jest mniej osób, niż mógł sądzić po dochodzących stamtąd głosach. Członkowie jego rodziny zawsze jednak mieli zwyczaj mówić jeden przez drugiego. A ponieważ dawno się nie widzieli – od ślubu Connie minął już cały miesiąc – przekrzykiwali się podnosząc głos i nadaremnie próbując uciszyć pozostałych.

Wbrew sobie Jack poczuł przypływ sympatii dla nich wszystkich. To była jego rodzina. Nie zauważył nikogo obcego.

– Jack! – Pierwsza spostrzegła go Hortense, jego siostra, i pospieszyła ku niemu, wyciągając dłonie. Nie zdążył jednak ich ująć, gdy siostra położyła mu je na ramionach i serdecznie ucałowała w oba policzki. – Wygrałam zakład. Wiedziałam, że tak będzie. Zeb, ten głuptas, twierdził, że nie przyjedziesz. Ciągle jeszcze nie zna naszej rodziny, mimo że wżenił się w nią już niemal trzy lata temu. Jak się masz? Jesteś tak samo przystojny jak zawsze.

– Czuję się tak, jakbym miał fular o jakieś dwa numery za mały – rzekł. – Gdzie ona jest, Hortie?

– Ona? – Uniosła brwi ze zdziwienia, a potem roześmiała się. – Ach tak, babcia rzeczywiście wspomniała, że spodziewa się także gości spoza rodziny. Ktoś z jej dawnych, serdecznych przyjaciół. Stara historia. Teraz przyszła kolej na ciebie, nieprawdaż? Jesteś ostatnim z nas, który się jeszcze ostał.

Jack spoważniał, wziął ją za ręce i jedną z nich podniósł do ust.

– A więc mama mówiła prawdę? – zapytał.

– Tak – odrzekła spojrzawszy w dół na wysoki stan swej eleganckiej sukni. – Dziękuję niebiosom za obecną modę. Mam nadzieję, że niczego nie będzie widać jeszcze przez miesiąc albo dwa. Gdybym tylko nie miała co rano tych okropnych nudności. Zajrzałeś już do bliźniąt?

– Do bliźniąt? – Zmarszczył czoło. – Czy sądzisz, że po przyjeździe od razu pobiegłem do dziecinnego pokoju, Hortie? Notabene, tego roku muszą tam być całe tabuny dzieci.

Zaśmiała się znowu.

– Naszej rodzinie nie brakuje potomków, prawda? -zauważyła. – Niebawem i ty poczujesz wolę bożą, Jack.

– Nigdy! – powiedział gwałtownie, mając nadzieję, że się nie zaczerwienił. Na myśl, że miałby mieć dziecko, zawsze robiło mu się słabo.

– Tak, tak. – Uśmiechnęła się ponownie, widząc jego przerażenie. – Babcia jest despotką, Jack, ale robi to z dobrego serca. To ona wydała mnie za Zęba, jak dobrze pamiętasz, i ciągle, po trzech latach, jestem z tego bardzo zadowolona. Wiesz, bliźniaki stęskniły się już za wujem Jackiem.

Kiedy ostatnio widział się z nimi, bliźnięta, siostrzeniczka i siostrzeniec w wieku dwóch lat, mające energię sześcioraczków, powaliły go jakimś sposobem na podłogę, wlazły na niego i piszcząc skakały po nim, a przynajmniej jedno z nich zsiusiało mu się na spodnie. Jack skrzywił się na to wspomnienie.

– Niech mnie kule biją, jeśli to nie Jack! – Z fotela przy kominku dał się słyszeć głos, którego nie sposób było nie rozpoznać. – Przywitaj się z wujkiem, Bobbie.

Był to oczywiście Freddie, rozpromieniony i dość tęgi – od czasu małżeństwa sporo utył – kłujący w oczy jak zwykle niegustowną jaskrawą kamizelką. Poczciwy Fred musiał chyba objeżdżać cały glob, żeby wynajdywać materiały o tak niesamowitych kolorach. Można by oczekiwać, że Ruby, której rozsądek rekompensował brak urody, powściągnie takie przejawy złego gustu, ona jednak stanowczo nie chciała niczego mężowi narzucać.

Spojrzenie Jacka padło na chłopczyka o jasnych loczkach, który siedział na kolanach Freddiego. Dziecko wydało mu się zaskakująco ładne i wręcz podejrzanie normalne. Ale też Freddie nie był wcale głupi. Tylko trochę powolny.

– Nie jestem dla Roberta wujem, Freddie – powiedział Jack. – Ty i ja jesteśmy kuzynami. Mały jest więc moim dalszym kuzynem czy czymś takim. I jak miałby przywitać się ze mną, spętany tymi sukieneczkami? Nie lepiej byłoby go zostawić w pokoju dziecinnym z innymi maluchami?

Nie, Freddie nie uważał, że tak byłoby lepiej. Wszyscy wiedzieli, jak stary Fred przepada za synkiem. Robert tymczasem ani myślał przywitać się z dalszym kuzynem. Był zbyt zajęty łańcuszkiem od zegarka papy -i niemal porażony blaskiem bijącym od potwornej kamizelki.

– Witaj, Jack – odezwała się Ruby swym przenikliwym, raczej męskim głosem. – Frederick się obawia, że Robert poczuje się obco w pokoju dziecinnym i pomyśli, iż go zostawiliśmy. Za dzień lub dwa mu to przejdzie.

– Freddiemu czy Robertowi? – zapytał Jack, wykrzywiając usta w uśmiechu. – Podoba mi się twoja nowa fryzura, Ruby.

– Dziękuję ci. Frederick hołduje własnym metodom wychowawczym – rzekła stanowczo, biorąc go pod ramię i odciągając od męża i syna. – Frederick ma wiele obaw, których nie możesz rozumieć, Jack. Jest bardzo wrażliwy. Jack znowu się skrzywił. Wyobraźnia podsunęła mu zabawną i dość niestosowną wizję Ruby i Freddiego w łóżku.

– Chodź i poproś Annę, żeby nalała ci herbaty – rzekła Ruby, prowadząc go w kierunku stolika z zastawą.

– Ach, Annę.

Wzrok Jacka złagodniał, kiedy jego spojrzenie spoczęło na wicehrabinie Merrick, żonie kuzyna Alexa, siedzącej przy stoliku z herbatą – tak jak cztery lata temu, gdy spotkał ją po raz pierwszy. Nadal była śliczna i smukła jak niegdyś, mimo że od tamtego czasu urodziła dwoje dzieci. Podkochiwał się w niej wtedy i próbował ją uwodzić, gdy ona i Alex oddalili się od siebie. Ale Annę nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Była jedną z niewielu kobiet, czy to zamężnych, czy też wolnych, które oparły się jego czarowi. Może właśnie dlatego nadal miał do niej słabość.

– Jack. – Uśmiechnęła się do niego. – Napijesz się herbaty? Pamiętam, że mówiłeś kiedyś, iż herbata to nie jest to, co lubisz najbardziej, ale nie masz innego wyboru. Wiesz, że dziadek nie pozwala na nic mocniejszego po południu.

– Annę – rzekł z czułością – a ty wciąż w to wierzysz? Prawda jest taka, że dziadkowi nic nie sprawiłoby większej przyjemności niż kieliszek bordo.

Posłała mu swój uroczy, łagodny uśmiech. Że też ona kocha tego głupiego Alexa i kochała go nawet wtedy, gdy na jakiś czas oddalili się od siebie.

– Annę – rzekł, pochylając się nad nią lekko – ciągle żałuję, że to nie ja zamiast Alexa utknąłem z tobą w tamtej śnieżycy. I ciągle żałuję, że to nie ja musiałem się z tobą ożenić.

– Co za głupoty wygadujesz, Jack! – odparła. – Czy ty nigdy się nie zmienisz? I oczywiście jesteś coraz przystojniejszy.

Podała mu filiżankę.

– To najbardziej zalotna uwaga, jakiej można by się spodziewać po Annę. – Alexander Stewart, wicehrabia Merrick i dziedzic księcia Portland, stanął obok żony, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Z tego, co słyszę, w tym roku ty, Jack, zostaniesz wzięty w obroty.