Wywarło to na niej o wiele większe wrażenie, niż mogłaby się spodziewać, więc po prostu zamarła i patrzyła mu w oczy. Na udach czuła jego twarde, umięśnione uda, na piersiach – jego pierś. Czuła na twarzy oddech Jacka i zapach wody kolońskiej, jakiej zawsze używał. Nagle wydało jej się, że nie są sobie obcy – jakby te wszystkie lata, które minęły od ich ostatniego uścisku, zniknęły bez śladu.
– Jack, proszę cię… – powiedziała.
Już nie wiedziała, o co go chciała prosić. Spojrzała w znajome ciemne oczy w znajomej pociągłej, pięknej twarzy, otoczonej znajomymi mocnymi, ciemnymi włosami.
Jack. Och, Jack!
Nic nie powiedziawszy odchyliła głowę, by mógł ją pocałować. Oczekiwała tego pocałunku. On jednak po chwili cofnął się o krok i uwolnił jej ramiona z uścisku. Obszedł fortepian i palcem uderzył w klawisz.
– Belle – powiedział – dlaczego dziewczynka nie uczy się gry na skrzypcach? Jest niezwykle utalentowana.
– Wcale nie – odparła szybko. – Marcel zbyt wcześnie rozbudził w niej zainteresowanie muzyką. Bawiło go, że mała potrafiła wydobyć ton z jego instrumentu, zanim jeszcze umiała chodzić. Kazał dla niej zrobić specjalne skrzypce – takie mniejsze, by mogła je utrzymać. Grała na nich, zamiast bawić się jak inne dzieci. To wprost niedorzeczność. Po śmierci Maurice'a zabroniłam jej tego.
Kiedy tak słuchała swych wyjaśnień, poczuła, że brzmią nieprzekonująco. Nie powiedziała o swych obawach. Nie musiała mu przecież niczego tłumaczyć. W końcu to ona jest matką.
Zamknął wieko fortepianu i przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.
– Nigdy nie słyszałem, by dziecko grało z taką pasją -powiedział. – Niemal jakby nie mogła powstrzymać się od gry. Jesteś z pewnością na tyle zamożna, by zaangażować dla niej najlepszego nauczyciela. Bo jej jest potrzebny ktoś naprawdę dobry.
– Co ty wiesz? – Poczuła nowy przypływ gniewu. -Co ty w ogóle wiesz o dzieciach i ich potrzebach? Jacqueline potrzeba tylko trochę szczęścia i beztroski. Powinna się bawić i korzystać z dzieciństwa. Powinna w nocy spać. Nie można jej pozwolić na takie fanaberie.
– Fanaberie? – Zmarszczył brwi. – Sądziłem, że kto jak kto, ale ty, Belle, potrafisz docenić prawdziwy talent i rozumiesz konieczność jego rozwijania. Ośmielę się twierdzić, że jej talent jest równy twojemu, choć w innej dziedzinie, i że mógłby w przyszłości przynieść jej sławę równą twojej.
Wolałaby, aby nie zostało to wypowiedziane. Czy nie zdawał sobie sprawy, że ona jest ostatnią osobą, która chciałaby mieć utalentowane dziecko?
– Jesteś o nią zazdrosna, Belle? – zapytał cicho.
– Nic nie rozumiesz – rzekła z mocą. – Ty i twoje łatwe, wygodne życie! Nie musisz nawet kiwnąć palcem, by wszystko mieć. Zawsze dostawałeś, co tylko chciałeś i kiedy chciałeś.
Mogła zostać nauczycielką czy guwernantką. Albo mogła poślubić jednego z tych młodzieńców z jej warstwy, którzy okazywali jej zainteresowanie, zanim jeszcze wyjechała do Londynu. Ale nie – zawsze chciała grać, chciała udowodnić sobie i światu, że może być najlepszą z najlepszych. Wiedziała dobrze, co znaczy pasja i talent. I wiedziała, dokąd to prowadzi. Prowadzi do świata, gdzie nie ma miejsca dla kobiet… dam… Do świata, gdzie kobiety traktuje się jak ladacznice. I do takich związków, w jakim ona żyła z Jackiem. Prowadzi też do pewnego rodzaju ostracyzmu, jakiego zaznała ze strony rodziny Maurice'a, kiedy ten złamał konwenanse i wprowadził ją w wyższe sfery. I wiedzie do samotności. Wiecznej samotności. Nie pamiętała czasów, kiedy nie była samotna, może tylko z wyjątkiem pierwszych miesięcy z Jackiem, gdy sądziła, że znalazła swoją przystań.
Jacqueline ma szansę zostać damą mimo pochodzenia matki. Może mieć normalne, szczęśliwe życie. Jeśli tylko będzie sieją trzymać z dala od tych przeklętych skrzypiec.
– Jacqueline uczy się grać na fortepianie – rzekła. – Ta umiejętność bardziej przystoi damie.
– Dobrze gra? – zapytał.
– Owszem – odrzekła. – Ale ma dopiero siedem lat.
Prawda jednak była taka, że dziewczynka nie przejawiała zainteresowania grą na fortepianie i nie lubiła ćwiczyć. Grała poprawnie, lecz bez polotu.
– Belle. – Szukał wzrokiem jej spojrzenia. – Robisz błąd.
– A kim ty jesteś, by mnie pouczać? – Usłyszała, że jej głos drży. – No, kim?
Wolno pokiwał głową.
– Tylko człowiekiem, który niegdyś żył z bardzo utalentowaną kobietą. Który miał jej za złe ten talent i chciał ją sobie podporządkować, aż wreszcie zrozumiał, że nie da rady – rzekł. -I człowiekiem, który dziś musi przyznać, iż nie miał racji. Nie widziałem cię ostatnio na scenie, Belle, ale wszyscy zgodnie twierdzą, że jesteś wyjątkową aktorką.
Przypomniała sobie, jak bardzo Jack chciał, by zrezygnowała z aktorstwa, i jak się wściekał, kiedy chodził na przedstawienia, podczas których rozzuchwalona męska widownia w niewybredny sposób dawała wyraz swemu uznaniu dla niej. Po takich spektaklach kochał się z nią o wiele gwałtowniej niż zwykle. Wtedy chyba nie rozumiał, że aktorstwo to dla niej nie tylko praca.
Ktoś kiedyś jednak powinien był ją powstrzymać. Może rodzice. Próbowali, ale im się nie udało.
– Muszę iść do pokoju dziecinnego. Sprawdzić, czy Jacqueline leży już w łóżku.
– Tak – odrzekł. – Idź. – Odwróciła się, lecz coś w jego głosie sprawiło, że się zatrzymała. – Belle, nie karz jej tak surowo. Insomnia to okropna przypadłość. A jeśli czegoś się bardzo pragnie i cierpi z tego powodu, niełatwo sobie z tym poradzić. Zwłaszcza dziecku.
Spojrzała na niego przez ramię. Jak on śmie – pomyślała kolejny raz ze znużeniem. Co wie o uczuciach matki czy ojca? Co wie o marzeniach i lękach dotyczących dziecka, szczególnie dziecka tak niepodobnego do innych? Czy zna ten nieustanny niepokój? Albo ten największy ze wszystkich strach, by nie zrobić czegoś źle i nie unieszczęśliwić dziecka na całe życie?
Jednak nic nie powiedziała. Bo po co.
Lecz jego słowa ciążyły jej, gdy szła po schodach do dziecinnego pokoju.
Jacqueline leżała w łóżeczku -jej oczy i policzki były zaczerwienione. Miała przymknięte powieki, choć Isabella wiedziała, że córeczka nie śpi. Pochyliła się więc i dotknęła dłonią jej czoła, odgarniając włosy. I wtedy pod wpływem impulsu wzięła dziewczynkę w objęcia. Drobna dziwna Jacqueline, tak inna od Marcela – zarówno pod względem urody, jak i usposobienia. Taka ukochana.
– Cherie – przemówiła do niej. – Tak się bałam, kiedy nie mogłam cię znaleźć. Co bym zrobiła bez mojej małej dziewczynki? A potem byłam tak szczęśliwa, gdy zobaczyłam cię całą i zdrową, że aż się zdenerwowałam. Nie chciałam, żebyś płakała. Wybacz mi.
– Mamusiu – wyszeptała dziewczynka. – Ten pan powiedział, że to było piękne. Poprosił, abym coś jeszcze zagrała. Powiedział, że powinnam brać lekcje.
Ten pan. Och, Jack, Jack!
– Mnie też to powiedział – odrzekła Isabella. Nastąpiła minuta ciszy.
– Mamusiu…?
– Zobaczymy po świętach, kiedy wrócimy do domu -powiedziała Isabella. – Może coś wymyślimy. – Ułożyła córeczkę w łóżku, otuliła ją kołdrą i uśmiechnęła się. -Zaśniesz teraz?
– Tak, mamo – odrzekła Jacqueline. Lecz gdy Isabella odwróciła się, by wziąć świecę i wyjść po cichu z pokoju, dziewczynka zawołała: – Mamo! Myślałam, że umrę, kiedy nie pozwoliłaś mi zabrać ze sobą skrzypiec do Anglii.
– Możemy zamówić nowe – odparła Isabella czując, jak mięknie jej serce. – Trochę większe, bo jesteś już dużą dziewczynką.