– Przepraszam cię, Juliano – rzekł. – Nie wiedziałaś, że można się tak całować?
– Ja… eee… chyba coś o tym słyszałam – odparła odwracając głowę. – Nie chciałam… och, przykro mi…
Ale już zbliżał się ktoś, kto ich wybawił z niezręcznej sytuacji. Znów ta poważna córeczka Belle.
– Ach, Jacqueline – powiedział Jack. – Chcesz nam pomóc nieść jemiołę? Właśnie sprawdzaliśmy z panną Beckford, czy się nada. Wiesz, co się robi pod jemiołą?
– Wiem – odrzekła. – W domu zawsze się pod nią całujemy.
– Naprawdę? – Wykrzywił usta w uśmiechu, ciesząc się, że dziewczynka przerwała tę romantyczną scenę, która nie wypadła tak, jak zamierzał. – Wypróbowałem ją na pannie Beckford. Czy mogę ją wypróbować również na tobie?
– Tak – rzekła jak najpoważniej i nadstawiła buzię, podczas gdy on uniósł nad jej głowę gałązkę jemioły.
Chciał cmoknąć ją w policzek, ale Jacqueline nadstawiła usteczka. Ucałował je więc lekko, po czym uśmiechnął się.
– I co? Działa?
– Tak – odrzekła i schyliła się, by wziąć w ręce pęk jemioły. – Ciocia Annę mówi, że niebawem przyjedzie furgon. Ten pan -jej mąż – rozpala ognisko.
Jack podał ramię Julianie.
– Ognisko i gorące napoje – to brzmi niezwykle kusząco, nieprawdaż? – zagadnął.
Zanim jednak wziął Julianę pod rękę i zanim Jacqueline zdążyła się wyprostować, spojrzał w kierunku ogniska i zobaczył Belle stojącą cicho między drzewami i patrzącą na niego, z dłonią przyciśniętą do ust. Natychmiast się odwróciła i pospiesznie podeszła do ogniska. Jack wraz z Juliana i Jacqueline nieco wolniej udał się za nią.
Rozdział dziesiąty
Wokół ogniska panowały gwar i wesołość. Załadowano choinę na furgon i wszyscy stali teraz dokoła strzelających w górę płomieni, pijąc wciąż gorącą czekoladę i ogrzewając dłonie od kubków albo wyciągając je w stronę ogniska. Potem śpiewali kolędy, a służba pakowała puste naczynia do pudeł, ładowała je na tył furgonu, a następnie odjechała do domu. Nagle wszyscy poczuli, że Boże Narodzenie już blisko.
– Jeszcze tylko kilka dni – rzekła tęsknie Kitty.
– Ile to nocy? – dopytywał się Marcel.
Dzieci nie wytrzymały długo w bezruchu. Większość udała się nad jezioro za Davym, najstarszym z nich, by rzucać kamienie w zamarzającą przy brzegu wodę. Stanley, Celia i Freddie poszli za nimi, chcąc się upewnić, że żadne z dzieci nie próbuje stanąć na cienkim lodzie.
Constance i Prudence w towarzystwie mężów ruszyły z powrotem do domu, a Bertrand i Howard poszli zajrzeć do domku na przystani, zabierając ze sobą Rosę i Julianę.
Jack podszedł do Isabelli.
– Chodźmy – rzekł krótko. A potem, na wypadek gdyby ktoś ich słyszał, dodał: – Nie miałabyś ochoty na spacer brzegiem jeziora, zanim trzeba będzie wracać? Jest tam bardzo malowniczo.
Od półgodziny stali po dwóch stronach ogniska, rozmawiając z tymi, którzy byli najbliżej. Starali się nie patrzeć na siebie. Ale między nimi wytworzyło się napięcie. Załatwmy to przed powrotem do domu – pomyślał Jack. Isabella była najwyraźniej tego samego zdania.
– Dziękuję. – Przyjęła podane jej ramię. – To bardzo miło z twojej strony.
Ruszyli w milczeniu ścieżką wzdłuż jeziora. Nie opodal były drzewa, które choć pozbawione liści, mogły ich zasłonić przed wzrokiem zgromadzonych przy ognisku.
– Widziałem wyraz twojej twarzy – odezwał się wreszcie, zaskoczony nutą tłumionej wściekłości w swym głosie – mimo że stałaś w oddali. Zbliża, się Boże Narodzenie, Belle, a ja trzymałem jemiołę. Na miłość boską, mężczyźni pod jemiołą całują nawet swoje babki. I niemowlęta.
Jeszcze bardziej się zezłościł, kiedy nic nie odpowiedziała.
– Pocałowałem siedmioletnie dziecko pod jemiołą -rzekł – a twój wzrok i milczenie sprawiają, że czuję się, jakbym popełnił jakieś przestępstwo. Nie podoba mi się to. Dobry Boże, mam tego dość. Juliana też tam była. Ją pocałowałem dużo śmielej.
– Nie wątpię – odrzekła sztywno.
– I nie podoba mi się, że muszę tłumaczyć się z tego, co robię z kobietą, która za tydzień będzie oficjalnie moją narzeczoną.
Odwróciła się do niego.
– Nie chciałam tego – odparła. – Przyjechałam tu z dziećmi na uprzejme zaproszenie księżnej, by spędzić Boże Narodzenie z jej rodziną. Zamierzałam odpocząć. Przykro mi, że to wszystko psujesz.
– Nieprawda! – Chwycił Isabellę za rękę i pociągnął ją za drzewo. Stanął bardzo blisko niej, opierając się dłonią o pień. – Przyjechałaś z mojego powodu. Przyjechałaś, ponieważ wiedziałaś, że tu będę. Przyjechałaś, by mi pokazać, do czego doszłaś bez mojej pomocy. Pochwalić się swą pozycją towarzyską, sławą, dziećmi ze świetnego i prawowitego małżeństwa. Chciałaś mi udowodnić to, co dawałaś mi do zrozumienia każdego dnia dziesięć lat temu: że potrzebne ci były tylko moje pieniądze.
Stała z głową przyciśniętą do drzewa.
– W zamian dużo ci dałam – odparła.
– O tak! – Oparł się drugą ręką o pień, tuż obok jej głowy. – Oddawałaś mi się, Belle, kiedy tylko miałem na to ochotę. Zresztą byłaś w tym najlepsza, jeśli chcesz wiedzieć.
– Dałam ci coś więcej – rzekła. – Albo raczej ty sobie to wziąłeś. Odebrałeś mi poczucie godności i całą pewność siebie, Jack. Sprawiłeś, że czułam się nikim. Ale pozwalałam ci na to. Zapracowałam więc na każdego pensa, jakiego mi dałeś.
Poczuł się straszliwie zraniony. I wściekły. Przecież ją kochał. A ona go zdradziła.
– Więc przyjechałaś, by mi pokazać, że myliłem się co do ciebie – powiedział. – Dlatego tu jesteś. Przyznaj się, Belle.
Popatrzyła na niego badawczo.
– Skoro tak uważasz – rzekła wreszcie. – Tak, pewnie masz rację.
– Cóż, więc udało ci się – odparł. – Jesteś zadowolona?
– To było tak dawno temu – powiedziała. – Dziewięć lat. Chyba przywiodła mnie tu ciekawość. Poświęciłam ci cały rok życia. Mam z tego czasu parę miłych wspomnień. Może nawet więcej tych dobrych niż złych. Czasami nie mogłam sobie przypomnieć, jak wyglądasz. Chciałam cię znowu zobaczyć. Chciałam… może chciałam ci wybaczyć.
Myślę, że tak naprawdę nie chciałeś mnie skrzywdzić. A jeśli robiłeś to świadomie, nie udało ci się. Patrzył na nią.
– Ty chciałaś mi wybaczyć? – zapytał. – Po tym, co mi zrobiłaś, Belle? Po tych wszystkich przygodach z mężczyznami, którzy przychodzili do ciebie za kulisy, gdy już byłaś moją ko… moją kobietą? I ty chcesz mi coś wybaczać?
Zamknęła oczy.
– Nie mówmy już o tym – odparła. – To głupie z mojej strony, że tu przyjechałam. Głupsze, niż myślałam wtedy, kiedy zdecydowałam się przyjąć zaproszenie księżnej. Minęło już tyle lat, Jack, a i wtedy nie łączyło nas nic poważnego. To był układ. Właściwie nie wiem, dlaczego wszystko się tak dziwnie ułożyło w ostatnich dniach. To nie ma sensu.
– Być może – odrzekł chrapliwym głosem. – Jest tylko jeden sposób, by naprawić to, co się stało, Belle.
Uniosła powieki, by spojrzeć mu w oczy, i gdy dostrzegła, co w nich jest, wolno potrząsnęła głową.
– Nie – powiedziała. – Nie, Jack. Mam teraz dzieci, za które jestem odpowiedzialna, a ty powinieneś się starać o rękę Juliany.
– To nie ma nic wspólnego z dziećmi czy Juliana! -wykrzyknął. – Chodzi o wspomnienia i nasze dawne uczucia. – Był już tak blisko, że prawie jej dotykał. Zamknął oczy. – Chodzi o mnie i o ciebie, Belle… Może to ciekawość…? Jaka jesteś teraz? Jaki ja jestem? Masz rację. To były dobre czasy. Nadal moglibyśmy być razem. Może udałoby się nam zapomnieć tamto gorzkie rozstanie, jeżeli…