Выбрать главу

– Postaram się, Claude – obiecała Annę. – Przypominam sobie, jak to zrobiłam ostatnim razem. Udawałam, że jestem Kate Hardcastle. Czy ty też tak robisz, Isabello?

– Dokładnie tak samo – odrzekła Isabella i było to szczere. Czasami rzeczywiście miała wrażenie, że staje się graną postacią.

– Ale poprzednio było łatwiej – dodała Annę – gdyż Kate była dla mnie osobę godną podziwu i chciałabym być kimś takim.

– Muszę już iść – powiedział Jack. – Obiecałem zabrać Julianę na zimowy spacer, gdy tylko skończy się próba. Prawie się dzisiaj nie widzieliśmy.

– Siedziałeś obok niej podczas śniadania i lunchu -rzekł Claude uśmiechając się złośliwie – a Stanley mówił, że cały czas przechwalałeś się tym bałwanem, którego razem z nią ulepiłeś przed południem. Ale „prawie się nie widzieliście". Czyż miłość nie jest zadziwiająca, Isabello?

– Myślę, Claude – delikatnie, lecz stanowczo powiedziała Annę – że nie powinniśmy pokpiwać z biednego Jacka. To nieładnie. Idź do Juliany, Jack. Jestem pewna, że nie może się już ciebie doczekać.

Wyszedł więc, ratując Isabellę przed koniecznością włączenia się do rozmowy. Zabierze Julianę na spacer -pomyślała – i pewnie zechce ją ogrzać swym ramieniem. Z pewnością znajdzie też okazję, by ją pocałować, tak jak to zrobił pod jemiołą w lesie, a potem w salonie.

Jack i Juliana. Jako małżeństwo. Mieszkający razem. Sypiający ze sobą. Mający dzieci. Coraz bardziej ze sobą zżyci. Starzejący się razem.

– Chodź, Isabello – zwrócił się do niej Claude, podając jej ramię – wystarczająco dużo pracowałaś jak na jeden dzień. Zasłużyłaś na herbatę i najsłodsze ciastko ze wszystkich na tacy.

– Och – zaśmiała się. – Proszę mnie tam zaprowadzić, a nie dam się długo namawiać.

Annę szła z jej drugiej strony.

– Pamiętam, że podczas ostatniego przedstawienia pozwoliłam się Alexowi pocałować – rzekła. – Myślałam, że umrę, a przecież to mój mąż. To musi być jedna z najtrudniejszych rzeczy w twojej pracy: pozwalać się całować obcym mężczyznom. Tak jak dziś Jackowi. Chociaż on nie jest dla ciebie całkiem nieznajomy, prawda? Babcia mówiła, że poznaliście się już wcześniej.

– Tak. – Isabella się uśmiechnęła. – Znaliśmy się przelotnie wiele lat temu, zanim jeszcze wyjechałam do Francji.

Och, Jack! Przelotna znajomość! Annę zaśmiała się.

– Jacka trudno zapomnieć – rzekła. – Czasami nawet myślę, że jest zbyt przystojny.

Nie, nie zapomniałam Jacka – pomyślała Isabella. Nie zapomniałaby go na pewno, nawet gdyby po tej okropnej kłótni już nigdy w życiu nie miała go zobaczyć.

Jack po zakończeniu próby nie znalazł Juliany i już nie widział jej przed obiadem. Po południu przyszli Rosę i Bertrand Fitzgeraldowie, prawdopodobnie chcąc odwiedzić Ruby, Freddiego i swego siostrzeńca Roberta. Na pewno spędzili obowiązkowe dwadzieścia minut w pokoju dziecinnym.

– Chodź, Julie – powiedział Howard do siostry, którą odnalazł w bibliotece pochyloną nad książką. – Fitz i Rosę są w pokoju dziecinnym. Podsunąłem Freddiemu pomysł, by posłać kogoś na plebanię i zaprosić ich do nas. Muszą się tam u siebie straszliwie nudzić. – Uśmiechnął się niewyraźnie. – My też moglibyśmy zajrzeć do dzieci.

Juliana zmarszczyła czoło.

– Od kiedy tak bardzo lubisz dzieci? – zapytała.

– Nie bądź złośliwa – odrzekł zabierając jej książkę, nie pomyślawszy o tym, by włożyć zakładkę. – Zamierzam znowu zabrać Rosę na przechadzkę, a ty i Fitz jesteście mi potrzebni jako przyzwoitki.

– Ale ja nie mogę iść – zaprotestowała. – Jack chciał pójść ze mną na spacer, gdy tylko skończy się próba.

– Julie – powiedział Howard, ujmując jej nadgarstek i ciągnąc ją, by wstała – próba będzie trwała parę godzin, tak jak przed południem. Zdążymy wrócić dużo wcześniej i jeszcze będziecie mieli z Frazerem czas na to wasze gruchanie. A przy okazji – jesteście już ze sobą po imieniu? Widzę, że robicie postępy. No, chodź. Zrób to dla mnie. Tylko pół godzinki.

Juliana równocześnie miała ochotę i iść, i zostać. Była z siebie zadowolona tego dnia. Ich romans się rozwijał, a ona czuła się swobodniej w towarzystwie Jacka. Była pewna, że do świąt zdąży się w nim zakochać. A jednak perspektywa spędzenia pół godziny z Rosę i Fitzem była kusząca. Podobał jej się wczorajszy spacer i ta krótka wyprawa nad jezioro. Mogła wtedy naprawdę się odprężyć i zapomnieć o wszystkim. I czuła się szczęśliwa.

– Howardzie, nie chcę, by Rosę cierpiała – rzekła. -Czy nie posuwasz się za daleko w tych podchodach? Może ona nie zdaje sobie sprawy, że to tylko przelotny flirt.

Pociągnął ją w kierunku drzwi.

– Julie – rzekł – mam zamiar pospacerować z nią przez pół godziny, i to w towarzystwie jej brata i własnej siostry. Może wepchnę ją w zaspę śniegu. Może, jeśli zrobię to sprytnie, uda mi się skraść jej całusa, tak by nie wzbudzić podejrzeń Fitza. Nie sądzę, by-z tego powodu już jutro spodziewała się oświadczyn.

Cóż, to tylko pół godziny – pomyślała Juliana. Nie dłużej. Chciała być gotowa, gdy Jack przyjdzie po nią po próbie. Chciała dla niego ładnie wyglądać. Byłoby fatalnie, gdyby go powitała mając czerwony nos i policzki.

Ale Fitz chciał iść na bagna, by zobaczyć, czy któreś z jeziorek zamarzło na tyle, by za dzień lub dwa dało się urządzić na nim ślizgawkę. W stajni, jak powiedział, było kilka pudeł wypełnionych po brzegi łyżwami. A potem obaj panowie musieli sprawdzić przy brzegu lód i zawołali damy, by poślizgały się z nimi. Howardowi udało się pociągnąć za sobą Rosę, kiedy się przewracał, tak że całym ciałem upadła na niego. Fitz jednak nie zauważył szybkiego pocałunku, jaki wymienili, gdyż zajęty był jazdą do tyłu i próbował namówić Julianę, by wzięła go za ręce i podjechała do niego.

Następnie Howard zaproponował, by poszli do mostka i obejrzeli ten słynny widok, który rozciąga się stamtąd na Portland House.

Do tego czasu Juliana prawie zapomniała, że powinna wrócić do domu w ciągu pół godziny, no, najwyżej godziny. Mówiła, słuchała, śmiała się i trzymała kurczowo ramienia Fitza, ponieważ jej buty miały zbyt śliskie podeszwy, by mogła iść swobodnie po śniegu. Bawiła się tak dobrze, że nie chciała przyjąć do wiadomości, iż pół godziny już minęło. Poza tym, jak słusznie zauważył Howard, próba na pewno się przedłuży.

Do domu prowadziły dwie drogi, obie jednak zasypał śnieg. Ale Fitz i Rosę dobrze je znali. Howard zasugerował więc, by się rozdzielili: on i Rosę poszliby jedną drogą, a Fitz i Julie – drugą. W ten sposób sprawdzą, która trasa jest krótsza.

Juliana przez chwilę się zastanawiała, czy powinna się na to zgodzić. Ale Fitz nic nie powiedział, choć musiał wiedzieć, że Howard chce przez parę minut zostać sam na sam z Rosę. Jestem głupia – pomyślała. Rosę jest bez wątpienia na tyle dorosła, by nie wiązać jakichkolwiek nadziei z nieszkodliwym flirtem.

Rozdzielili się więc i Juliana zauważyła, że śmieje się i rozmawia z Fitzem tak samo jak przedtem i zamiast iść z nim pod ramię, daje się trzymać za rękę, a jej palce są splecione z jego palcami.

Szybko stracili z oczu Rosę i Howarda, którzy zniknęli za drzewami, i musieli teraz zwolnić, ponieważ brnęli przez zaspy sięgające im prawie po kolana. Zabawnie było czuć śnieg wpadający do butów.