Выбрать главу

Zaczęła już odczuwać efekty szoku, jaki przeżyła.

– To nic takiego, maman – odparł ziewając szeroko. -Kenneth jest jeszcze malutki i nie wiedział, że źle robi. Nie dostanie w pupę, prawda?

– O, nie – odrzekła. – Jego rodzice są szczęśliwi, że jest cały i zdrowy.

Mały Marcel. Sam był niewiele starszy od Kennetha. Miał zaledwie pięć lat. Maurice byłby z niego dumny.

Marcel protestował trochę, kiedy go wytarła i przebrała, ale usiadł na brzegu łóżeczka i ziewając oznajmił, że może położy się na chwilę i spróbuje zasnąć, by sprawić przyjemność maman. Wypił gorące mleko, które przysłała księżna, skrzywił się, gdyż miało dziwny smak – Isabella domyśliła się, że był w nim jakiś środek – i natychmiast się położył.

Lecz Annę wpadła do pokoju, zanim zdążył zasnąć. Za nią przybiegł Alex.

– Nie śpisz jeszcze, Marcel? – zapytała Annę nachylając się nad nim i ściskając go serdecznie, gdy tylko zauważyła, że chłopiec nie śpi. – Jesteś bardzo, bardzo dzielny. Uratowałeś naszego synka i zawsze cię będę za to kochać.

– To nic takiego, ciociu Annę – odrzekł Marcel rozkosznie zaspany.

– Ależ to wielka rzecz – stanowczo powiedziała Annę. – Teraz musisz się przespać, a później wszyscy będą chcieli cię uściskać, ty nasz bohaterze.

– To dopiero perspektywa. – Alex uśmiechnął się i wyciągnął do chłopca prawą dłoń. – Całusy zostawmy paniom. Chciałbym uścisnąć ci rękę, Marcel, i powiedzieć, że to był akt niezwykłej odwagi.

Marcel podał mu rączkę – wyglądał, jakby za chwilę miał pęknąć z dumy.

– Dziękuję, że ocaliłeś życie mojemu synkowi – dodał Alex. – To najlepszy prezent, jaki mógłbym dostać na Boże Narodzenie, i nigdy go nie zapomnę.

Nie zostali dłużej. Annę, wzruszona do łez, uścisnęła Isabellę i wyszli.

Marcel zasnął w ciągu kilku minut, głaskany przez matkę po główce. Isabella siedziała potem jeszcze chwilę, patrząc na niego i próbując odpędzić od siebie wspomnienie pękającego lodu i Marcela wpadającego do wody. I tej strasznej, niemal wiecznie trwającej chwili, gdy Jack podczołgał się do niego i w ostatnim momencie go wyciągnął.

Jack! Widziała, jak załamał się pod nim lód. Widziała, jak zniknął pod wodą. Cząstką siebie widziała i słyszała, że został wyciągnięty i doprowadzony do ogniska. Lecz całkowicie owładnął nią instynkt macierzyński. Cała jej uwaga skoncentrowana była na synku.

Nawet Jacqueline przestała dla niej istnieć. Poczuła wstyd, uświadomiwszy sobie, że gdy zdarzył się ten wypadek, zapomniała o córce. A Jacqueline nie była oczywiście dzieckiem, które domagałoby się uwagi.

Marcel na pewno będzie spał kilka godzin. Isabella pochyliła się, by pocałować go w czoło, a potem wstała.

Odnalazła Jacqueline w sypialni, którą dzieliła z trzema innymi dziewczynkami. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku, ściskając poduszkę. Isabella usiadła przy niej i objęła córeczkę ramieniem.

– Śpi teraz w cieple – rzekła. – Pewnie bardzo się przestraszyłaś, cherie, tak jak ja.

– Tak, mamusiu – odparła dziewczynka.

– A mnie przy tobie nie było. Zajęłam się Marcelem, by jak najszybciej rozgrzać go i zabrać do domu – powiedział Isabella. – Przepraszam, Jacqueline.

– Nie ma za co, mamo – odrzekła. – Wiem, że gdyby chodziło o mnie, zrobiłabyś to samo. Marcel jest bardzo dzielny. Wszyscy to mówią.

– Tak, to prawda – potwierdziła Isabella. – To szczęście, że go mamy, czyż nie?

– Tak – rzekła Jacqueline. – Jest naszym promyczkiem.

Isabella uśmiechnęła się i uścisnęła córkę. Często nazywała tak Marcela. A Jacqueline – duszą rodziny.

– Wróciłaś do domu z innymi dziećmi? – zapytała.

– Pan Frazer mnie przyniósł – odpowiedziała dziewczynka. – Wziął mnie na ręce, a ja objęłam go za szyję. Przytulił mnie, bo było mi smutno.

Isabelli zrobiło się słabo. Jack! Uratował jej synka, a potem pocieszał jeszcze jej córkę!

– Nie przespałabyś się trochę? – zaproponowała. – Na pewno dobrze by ci to zrobiło.

– Miałam zamiar poczytać Catherine – rzekła Jacqueline. – Lubię to robić, mamo, a ona lubi słuchać.

– No, dobrze. – Isabella jeszcze raz ją uścisnęła i pocałowała. – Wobec tego zobaczymy się później. Wiesz, że kocham cię tak mocno jak Marcela?

– Tak, mamusiu – poważnie odparła córka. – Wiem. A więc – pomyślała Isabella chwilę później, zamykając za sobą drzwi dziecinnego pokoju – zostało mi jeszcze tylko jedno do zrobienia. Uratował Marcelowi życie, ryzykując swoje własne. Wzięła głęboki oddech. Wielkie nieba, mógł przecież zginąć. Zajęta Marcelem odwróciła się doń plecami, jakby jego życie nic dla niej nie znaczyło. Nie poświęciła mu ani chwili uwagi.

Mógł zginąć za Marcela. Za jej synka. Zadrżała i zmusiła się, by zejść po schodach.

Jack leżał na łóżku, splótłszy dłonie pod głową. Wbił pięty w materac, a stopy ustawił prosto, tak że palce u nóg unosiły nieco kołdrę, tworząc z niej mały namiot. Rozsunął nogi, by powiększyć namiot. Potem ziewnął, mając nadzieję, że robi to ze zmęczenia, podczas gdy w rzeczywistości był to efekt nudy.

Na stoliku obok łóżka stała do połowy opróżniona szklanka mleka – na co mu przyszło! Co prawda mleko było wzmocnione odrobiną brandy i przez to trochę smaczniejsze, ale podejrzewał, że jeszcze coś tam dodano. Czuł jakiś gorzki smak i był pewien, że się nie myli, zwłaszcza że babka przyznała, iż sama je przyrządziła.

Nie chciał być traktowany jak dziecko tylko dlatego, że uważano go za bohatera. Wellington nie był bardziej entuzjastycznie witany po powrocie spod Waterloo niż ja po powrocie ze ślizgawki – pomyślał. Skrzywił się na samo wspomnienie. Matka dostała waporów i trzeba było ją ratować. Co by zrobiła bez swej jedynej pociechy i podpory? – zawodziła w kierunku złoconego sufitu, gdy tylko zaczęła odzyskiwać przytomność. Z upodobaniem powtarzała, że popadłaby w biedę i skończyła w przytułku, gdyby jej syn był tak niefrasobliwy i umarł przed nią. W rzeczywistości miała spory majątek i własny imponujących rozmiarów dom w Londynie. No, i w razie czego byli jeszcze Hortie i Zeb.

Jack ziewnął, aż zatrzeszczało mu w szczęce. A więc leżał sobie, otoczony nimbem bohatera. Zapędzono go do łóżka i nie śmiał wstawać z niego aż do obiadu. Dziadek pohukiwał, babka działała, a matka chlipała. Posłusznie więc powlókł się do swego pokoju.

Przez krótką chwilę żałował, że nie spędza świąt z Reggiem i jego ślicznotkami. Gdyby tam pojechał, też byłby teraz w łóżku, ale na pewno by się nie nudził.

Wreszcie zrobiło mu się cieplej. Kąpiel była boska -nikt by nie przypuszczał, że rajem może być dla kogoś wanna z gorącą wodą, a nie kwieciste łąki z aniołami grającymi na harfach. Musiał też przyznać, że uczucie to potęgują niezliczone warstwy koców, którymi przykryła go babka i które przygniatały go teraz. Może nawet poczuł się trochę śpiący? Czas szybciej by minął, gdyby udało mu się zdrzemnąć godzinę albo dłużej.

Obudził się jednak natychmiast, gdy usłyszał pukanie do drzwi – pewnie ktoś przyniósł węgiel, by dołożyć do kominka, albo chciał położyć dłoń na jego rozpalonym czole. Ktokolwiek to był, nie wszedł, lecz zapukał jeszcze raz.

– Proszę! – zawołał i odwrócił głowę, by spojrzeć, kto to.

Otworzyła po cichu drzwi, weszła do środka, zamknęła je za sobą i zatrzymała się niepewnie.

– Powiedziano mi, że śpisz – rzekła. – Więc odparłam, że porozmawiam z tobą później. Ale szłam do swojego pokoju i pomyślałam sobie…

– Belle – powiedział – wyglądasz, jakbyś za chwilę miała zemdleć.