– Nie, Jack. – Potrząsnęła głową na jego piersi. -Często zachowywałam się egoistycznie. Byłam ambitna i czasami wracałam późno do domu, bo wiedziałam, że na mnie czekasz. Myślałam, że mogę mieć ciebie i świat u stóp. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że w życiu najważniejsi są ludzie. Musiałam grać, to się liczyło – i nadal się liczy – ale nie powinno dominować. Wtedy cię okłamałam. A potem odeszłam, nie zostawiwszy nawet listu, by wyjaśnić, dlaczego skłamałam. Chciałam, żebyś cierpiał, tak jak ja cierpiałam.
– Och, Belle – rzekł tylko.
– Więc to nie tylko twoja wina – powiedziała. – I nie tylko moja. Myślę, że oboje jesteśmy za to odpowiedzialni i oboje zostaliśmy skrzywdzeni.
Leżeli mocno objęci, jakby chcieli w ten sposób zniszczyć całe zło, którego doznali.
– Tak czy owak, to nie mogło dłużej trwać – rzekła. -Prędzej czy później musiałoby się skończyć. Byłam twoją kochanką, a to, że postanowiłam zostać aktorką, zniweczyło wszelkie moje pretensje, by być szanowaną osobą. Byłeś wnukiem księcia. Nie róbmy z tego tragedii, Jack. Szkoda tylko, że nie wyjaśniłam ci tego wcześniej. Żałuję też, że nie rozstaliśmy się w zgodzie.
– Nie moglibyśmy rozstać się w zgodzie – zauważył.
– Chyba masz rację. – Westchnęła. Podniosła głowę, spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się. – To było dawno, dawno temu. Poszliśmy innymi drogami. Każde z nas ma teraz własne życie. I to szczęśliwe.
– Tak – potwierdził.
– Teraz będziemy mogli miło wspominać tamten rok -rzekła. – To zawsze coś.
– Uhm – zgodził się.
– Cieszę się, że to ty uratowałeś dziś Marcela – powiedziała. – Będę myślała o tym z wdzięcznością. I to ty przyprowadziłeś Jacqueline do domu. Przyniosłeś ją. Powiedziała mi, że przytuliła się do ciebie. W ogóle byłeś dla niej dobry w ciągu tych kilku dni.
– Kocham ją – rzekł zaskoczony tym wyznaniem. -Pewnie dlatego, że jest twoją córką. I dlatego, że jest taka niezwykła.
– Tak. – Isabelli zaszkliły się oczy i na chwilę przygryzła górną wargę. – Jest naprawdę niezwykła i bardzo ją kocham. Och, Jack. – Łzy popłynęły jej po policzkach i ukryła twarz w kocach okrywających jego pierś. – Och, Jack.
– Wydaje mi się, że wydarzenia dzisiejszego popołudnia dają o sobie znać – rzekł. – Już po wszystkim, Belle, i tak naprawdę nic strasznego się nie stało. Odpocznij chwilę. Zamknij oczy i odpocznij.
Wiedział, że powinien zasugerować, by poszła do swego pokoju i tam się położyła. Ale nie mógł zakończyć tego spotkania, mimo że miał z niego niewiele przyjemności. Obejmował ją w ciszy, byli sami. To była ich ostatnia wspólna chwila. Nie czuł się winny, że czepia się tej chwili ze wszystkich sił i że z całego serca pragnie ją przedłużyć, ile tylko się da.
Niespełna pięć minut później ze zdziwieniem zauważył, że Belle poszła za jego radą. A nawet więcej – gdyż zasnęła w jego ramionach, ciepła i spokojna. Zamknął oczy i starał się, by wspomnienie tej chwili na zawsze wyryło mu się w pamięci.
Gdy tylko się obudziła, wiedziała, że nie spała długo. Ale ponieważ zasnęła głęboko, w pierwszej chwili nie mogła się zorientować, gdzie jest. Czuła jednak, że gdy otrząśnie się ze snu, czeka ją wielkie szczęście i równie wielkie cierpienie. Dziwna gra przeciwstawnych uczuć.
A gdy się już zupełnie obudziła, wiedziała, że instynkt jej nie zawiódł. Była w łóżku Jacka, w ramionach Jacka, a między nimi piętrzyła się góra koców. A więc kochał ją wtedy. Był zaborczy i zazdrosny nie dlatego, że za swe pieniądze chciał ją mieć na własność, lecz dlatego, że ją kochał. A dziś uratował Marcelowi życie, zajął się Jacqueline i przyniósł ją na rękach do domu. A gdy ona, Isabella, przyszła tu, by mu podziękować, wziął ją do łóżka, objął i rozmawiali, zamiast się kochać. Musiał wiedzieć, że chciała mu się oddać z wdzięczności. Ale zrobiłaby to także z miłości.
Cieszyła się jednak, że nie skorzystał z owej nie wypowiedzianej propozycji. Ten dzień na zawsze pozostanie w jej pamięci.
Ale równocześnie czuła się bardzo nieszczęśliwa. Ten moment to wszystko, co im pozostało. I tak była tu znacznie dłużej, niż nakazywał rozsądek. A jeśli Marcel się obudził i szukał jej? Albo chciano się z nią widzieć z jakiegoś innego powodu? A co by było, gdyby ktoś zapukał do drzwi?
Bolesna też była dla niej świadomość, że ciągle jeszcze nie powiedziała mu całej prawdy. I nigdy tego nie zrobi. Poczucie winy będzie jej towarzyszyć po wyjeździe z Portland House i rzuci cień na jej przyszłość, tak jak przesłaniało te ostatnie dziewięć lat.
Lecz przynajmniej nie czuła już tej dawnej goryczy.
Otworzyła oczy. Patrzył na nią. Uśmiechnęła się.
– Zasnęłam – powiedziała niepotrzebnie.
– Już zapomniałem, jak szybko i łatwo zasypiasz -rzekł. – Zwykle bardzo mnie to drażniło, kiedy sam nie mogłem spać.
– Wiem. – Nadal się uśmiechała. – Budziłeś mnie… by mnie ukarać, jak mówiłeś. Ale to nigdy nie była kara.
– Naprawdę, Belle?
Dotknął czubkami palców jej policzka. Wyplątała się z koców, którymi Jack ją przykrył, usiadła i wstała z łóżka.
– Mam nadzieję, że uda mi się wyjść stąd niepostrzeżenie – powiedziała. – Byłabym skompromitowana.
On także wstał. Miał na sobie tylko spodnie. Teraz dopiero zdała sobie w pełni sprawę, jak bardzo zmężniał i jakie ma muskularne ciało.
– Wyjrzę za drzwi i zobaczę, czy rodzina nie ustawiła się w kolejce, by mnie odwiedzić – rzekł.
Zaśmiała się.
– Belle. – Wyciągnął do niej rękę. – Pożegnajmy się, kochanie. Ostatni raz byliśmy razem, jakkolwiek było to niewinne. Mogę cię jeszcze raz pocałować? Proszę.
Bez wahania podeszła, położyła dłonie na jego piersi i oparła się o niego. Uniosła ku niemu usta, a on jedną ręką objął jej kibić, drugą zaś ramiona.
Rozchyliła usta i pocałowała go z zapamiętaniem, wkładając w ten pocałunek całą swą miłość. Ostatni raz -powiedział. Mieli się pożegnać. Więc to jest jej pożegnanie – nieme i rozpaczliwe.
Była niezwykle poruszona, gdy wreszcie uniósł głowę. Wiedziała, że ciągle go kocha i zawsze będzie kochała, ale nie zdawała sobie sprawy, że jej miłość jest tak świeża i silna jak owego dnia, kiedy pozwoliła się zaprowadzić do tej taniej i obskurnej gospody.
– Belle – rzekł do niej. – Kochałem cię, najdroższa. Nigdy żadnej kobiety nie kochałem tak mocno i tak namiętnie.
Użył czasu przeszłego. Uśmiechnęła się i odsunęła od niego.
– Proszę cię, Jack, wyjrzyj za drzwi – powiedziała.
– Czego tylko sobie życzysz, pani.
Skłonił się z galanterią i odwrócił w stronę drzwi.
Rozdział piętnasty
Nadeszła wigilia Bożego Narodzenia. Powinien to być dzień leniwych przygotowań do jeszcze bardziej leniwych świąt. Ale w Portland House był to chyba najbardziej zwariowany dzień w roku.
Zaplanowano próby generalne wszystkich scen. Trzeba było też przećwiczyć utwory przed wieczornym koncertem, księżna spędziła w swym prywatnym saloniku całą godzinę, układając razem z córkami i siostrą program występów. Ktoś musiał zająć się dziećmi – nie należało się bowiem spodziewać, że trzy niańki będą w stanie pilnować ich przez cały dzień bez przerwy. Trzeba było też zapakować prezenty i zanieść koszyki z łakociami kilku wieśniakom i biedniejszym sąsiadom. I oczywiście po koncercie przewidziano wyprawę do kościoła.