Jacka natomiast czekała rozmowa z młodą damą, a następnie narada z jej ojcem – zależnie od tego, co powie dziewczyna. Miał to być więc najważniejszy, przełomowy dzień w jego życiu.
Jack jednak się nie spieszył, choć trudno było go za to winić. Juliana i Howard mieli zaraz po śniadaniu ćwiczyć w pokoju muzycznym – dziewczyna grała na fortepianie i jednocześnie śpiewała z Howardem w duecie. Gdy po nich przyszła kolej na Prue, Jack z kolei musiał iść na próbę do sali balowej. A pół godziny po zakończeniu próby miał już być w pokoju muzycznym i ćwiczyć Bacha na fortepianie. Po kolejnych trzydziestu minutach on i jego pięcioro dawnych partnerów mieli próbę śpiewu – babcia twierdziła, że dla dziadka to nie byłyby żadne święta, gdyby w programie koncertu zabrakło madrygału. Szukali więc utworu z najmniejszą liczbą solfeżów i wreszcie znaleźli. Ale za to po każdym wersecie głosy im się załamywały i ich śpiew przypominał kukanie.
Próba zamieniła się w sąd boży. Jack znał swoją rolę -w każdym razie zdążyłby się jej nauczyć. Po co uczyć się wcześniej? – twierdził. By wszystko zapomnieć i zaczynać od nowa? Grał nawet nie najgorzej, takie było przynajmniej zdanie Claude'a. Ale wolałby tego uniknąć. Poprzedniego dnia w swej sypialni pożegnał się z Belle i sprawę uważał za zamkniętą. Koniec z roztrząsaniem przeszłości i doszukiwaniem się w niej sensu. Wszystko zostało wyjaśnione. Z powodu jego głupoty i zazdrości oraz jej kłamstwa ich miłość została zniszczona. Ale przynajmniej nie myślał już o Belle z goryczą. Nie wykorzystywała go. Była z nim z miłości. Lecz to już przeszłość. Wszystko skończone. I nie wróci. Dziś miał oświadczyć się kobiecie, którą w ciągu ostatniego tygodnia bardzo polubił.
Nie sprawiało mu przyjemności to, że podczas prób był z konieczności tak blisko Belle. Również nie sprawiały mu przyjemności pocałunki, gdyż wiedział, że to Otello całuje Desdemonę, a nie on, Jack, całuje Belle.
W ciągu półgodziny między próbą a ćwiczeniami muzycznymi mógł poszukać Juliany. Trzydzieści minut to wystarczająco dużo czasu, by się rozmówić. Ale był wciąż zbyt wzburzony po próbie. Skierował więc kroki do dziecinnego pokoju.
Ledwie otworzył drzwi, a już rzuciło się na niego dwoje maluchów – Rachel i Rupert, i niemal go przewróciło. Ale ponieważ inne dzieci bawiły się w ciuciubabkę, bliźnięta niebawem porzuciły wuja i przyłączyły się do zabawy.
Za to Marcel uśmiechał się do niego promiennie. Jack podszedł i lekko poczochrał mu włosy.
– Jak się dzisiaj miewasz, kolego? – zapytał.
– Bardzo dobrze – odrzekł chłopczyk. – Idę na dwór z moimi przyjaciółmi: Davym, Meggie, Kitty i z ich tatą. Będziemy lepić aniołki ze śniegu.
– Ale uważaj, by ktoś ci nie wsypał śniegu za kołnierz – śmiejąc się ostrzegł go Jack. – To może być nieprzyjemne.
Poprzedniego wieczora synek Belle został przyprowadzony do salonu przez samą księżną, a wszyscy tam zgromadzeni przywitali go oklaskami. Następnie panie ucałowały małego bohatera, a panowie nagrodzili go uściskiem ręki i przyjacielskim poklepywaniem po plecach. Annę cały czas popłakiwała, a Belle dyskretnie kilka razy otarła łzy chusteczką. Książę sapał i pomrukiwał, aż wreszcie ujął rączkę chłopca w swą wielką dłoń, a kiedy ją puścił, na małej łapce pozostała błyszcząca złota gwinea.
Malec miał z przejęcia wielkie oczy i zaczerwienione policzki. Zachowywał się wzorowo. Nie chwalił się ani nie udawał bohatera. Potem księżna odprowadziła go z powrotem do dziecinnego pokoju.
Tymczasem Jacqueline właśnie coś malowała. Była bardzo tym pochłonięta, lecz gdy Jack położył dłoń na jej ramieniu, podniosła wzrok, a jej oczy rozbłysły.
– W tej dziedzinie też jesteś uzdolniona – rzekł spojrzawszy na namalowane przez nią cztery sylwetki łyżwiarzy z powiewającymi szalikami. – Bystra z ciebie dziewczynka, Jacqueline.
Przykucnął i patrzył, jak domalowała czwartemu ludzikowi czepek obrębiony futrem. Potem dokładnie opłukała pędzel i odłożyła go na stół razem z farbami. Odwróciła się i zarzuciwszy Jackowi ręce na szyję, przytuliła buzię do jego policzka.
– Proszę… – rzekła. – Proszę, niech mnie pan zabierze do pokoju muzycznego. Mama nie będzie miała nic przeciwko temu. Ostatnim razem nic nie mówiła. Mogę tam pójść?
Zaśmiał się.
– Pokój muzyczny jest dziś tak oblegany jak nigdy -odparł. – Ale tak się składa, że teraz moja kolej. Nie potrzebuję całej półgodziny, by przećwiczyć jedną fugę Bacha. Możesz więc pójść ze mną.
Ale nie od razu go puściła. Objęła go za szyję jeszcze mocniej i pocałowała w policzek.
– Dziękuję panu – rzekła.
Jack ćwiczył więc swój utwór nie dłużej niż pięć minut. Gdyby babka o tym wiedziała, dostałaby ataku serca albo, co bardziej prawdopodobne, postraszyłaby go atakiem serca dziadka. Jacqueline grała dwadzieścia pięć minut, a on słuchał, wciąż onieśmielony, choć już wiedział, czego się spodziewać.
Nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu, dopóki pukanie do drzwi nie zapowiedziało wejścia Alexa, Perry'ego, Prue, Connie i Hortense, którzy zjawili się na próbę śpiewu. Jacqueline, która właśnie skończyła grać jeden utwór i miała zacząć kolejny, w pośpiechu schowała skrzypce do futerału.
– Uciekinierka z pokoju dziecinnego? – zapytał Alex uśmiechając się do niej. – Obserwowałaś Jacka i poprawiałaś jego palcówki, Jacqueline? Uczysz się gry na fortepianie?
– Tak, proszę pana – odrzekła.
– Chodź – odezwał się Jack i wyciągnął do niej rękę -zaprowadzę cię na górę, a potem wrócę na próbę śpiewu.
Ale kiedy dotarli na piętro, na którym znajdował się pokój dziecinny, zaświtała mu w głowie pewna myśl.
Niewątpliwie był to nierozważny pomysł. Jeden z tych, które z pewnością najpierw powinien uzgodnić z babką i Belle. Natychmiast jednak podzielił się nim z Jacqueline.
– Nie chciałabyś zagrać podczas wieczornego koncertu? – zapytał. – Jestem pewien, że byłabyś gwiazdą nawet wśród dorosłych. Mogłabyś wystąpić zamiast mnie. Co ty na to?
Kiedy na niego spojrzała, zauważył, że jej oczy rozszerzyły się i zabłysły. Nagle uświadomił sobie, że nie powinien był tego mówić. Belle urwie mu głowę. Stało się jasne, że wszystkie jej obawy były jak najbardziej uzasadnione. Miał przed sobą dziecko, które chciało dzielić się swym talentem z innymi ludźmi, a nawet czuło taką potrzebę.
– Tak – wyszeptała. – O tak, bardzo proszę.
Do diabła – nie był pewien, czy uda się to przeprowadzić. Babka może się nie zgodzić. A Belle ma prawo dać mu w twarz.
– Zobaczymy, co da się zrobić. – Uścisnął jej rączkę i patrzył, jak dziewczynka wślizguje się do pokoju dziecinnego.
Przesunął palcami po włosach i wydymając policzki, głośno wypuścił powietrze. Czas na próbę kukania. Potem będzie musiał poszukać babki i Belle. A później porozmawiać z Juliana i panem Holyokiem.
Co za wspaniały wigilijny dzionek – pomyślał. Ciekawe, co w tej chwili porabiają Reggie, jego ślicznotki i przyjaciele. Pewnie odsypiają noc, którą spędzili najpierw na hulankach, a potem na innych przyjemnościach.
Juliana i Howard gorliwie ćwiczyli w pokoju muzycznym niemal całe pół godziny. Dziewczyna miała ochotę porozmawiać od serca z bratem, lecz ten zdawał się pochłonięty własnymi problemami. Po próbie zamierzał wybrać się na plebanię.
– Nie, nie mogę iść z tobą – odrzekła, gdy ją o to zapytał. – Ja… Jack… muszę tu zostać.
Howard zmarszczył czoło.
– Jak myślisz, czy będę mógł ją zabrać na krótki spacer? – zapytał. – To bardzo mili ludzie, państwo Fitzgerald, nie sądzisz?