– Howardzie – rzekła Juliana – nie skompromitujesz Rosę, prawda? Bardzo cię proszę. To taka miła dziewczyna.
Spojrzał na siostrę poważnie.
– Jeszcze tylko kilka dni i potem już jej nie zobaczę -powiedział. – Nie wiem, czy będę mógł się z tym pogodzić, Julie.
– Ona jest tylko guwernantką, Howardzie – rzekła Juliana. – Papa…
– Co tam papa! – odparł lekceważąco. – Jej siostra wyszła za Lynwooda. Ich ojciec jest dżentelmenem.
– Ależ Howardzie – rzekła z rozszerzonymi ze zdumienia oczami – myślisz poważnie o…
– Nie wiem jeszcze, co myślę – rzekł, ciągle marszcząc czoło. – Mam mętlik w głowie, Julie.
To bez wątpienia nie była odpowiednia chwila, by mówić o sobie – pomyślała. A poza tym właściwie nie miała o czym rozmawiać. Lubiła Jacka, podobał jej się i nawet zaczęła się w nim zakochiwać. Wszystko toczyło się gładko – tak jak powinno. Z wyjątkiem tego, że Fitz ją pocałował i przez to wywrócił cały jej świat do góry nogami. A wczoraj na ślizgawce, podczas tego okropnego zamieszania, odruchowo zwróciła się do niego, a on opiekuńczo objął ją ramieniem. I nie odezwał się ani słowem. Ten zwykle wesoły, gadatliwy Fitz!
Od samego rana miała świadomość, że to jest ten dzień. I wiedziała, jaka będzie jej odpowiedź. Była z tego powodu szczęśliwa. Kiedy więc po lunchu Jack zapytał ją, czy nie poszłaby z nim do galerii, uśmiechnęła się ciepło i odrzekła, że musi tylko wziąć szal.
Szli w milczeniu przez całą długość galerii – ona trzymała go pod rękę, on nakrył jej dłoń swoją dłonią.
– Cóż – rzekł wreszcie, przystając i patrząc na nią. -Przyszedł moment, kiedy musisz się zdecydować, Juliano. Obiecałem ci, że nie będę cię do niczego zmuszał, jeśli do dziś mnie nie polubisz. I oto nadeszła pora.
– Wiem – rzekła. – Polubiłam cię, Jack.
On ma jakieś inne oczy – pomyślała. Dziś nie wydawały się takie stare, nie miały tego cynicznego wyrazu. Były po prostu łagodne. Oczy zakochanego mężczyzny? Czy oczy miłego wujka? Co za dziwna myśl w takiej chwili!
– Dobre i to na początek – powiedział. – Sądzisz, że mogłabyś mnie poślubić, Juliano?
– Tak – odparła.
– Czy tylko tak ci się wydaje, czy jest w tym coś więcej?
Nie była pewna, co miał na myśli.
– Czy chcesz za mnie wyjść? – zapytał. – Gdybyś w tej chwili miała dokonać absolutnie niezależnego wyboru, zdecydowałabyś się mnie poślubić?
– Tak – odrzekła.
– Dlaczego? – spytał patrząc na nią uważnie.
Z jego oczu zniknęła łagodność, ale też nie było w nich cynizmu.
Nie spodziewała się takiego pytania. Z pewnością nie musiał go zadawać.
– Bo papa cię wybrał – powiedziała – i dlatego, że byłeś dla mnie dobry. Polubiłam cię. Widziałam też, że lubisz dzieci, a to ważne. I dlatego że… cóż, powinnam już wyjść za mąż. Byłbyś dobrym mężem, a ja starałabym się być dobrą żoną.
Zabrzmiało to nieprzekonująco.
– Ale czy naprawdę mnie lubisz? – zapytał.
– Tak. – To była prawda. Nie kłamała.
– A nie jakiegoś innego mężczyznę?
– Nie.
Jej serce zaczęło bić niepokojąco szybko. Nie umiała kłamać. Chciała mu zadać te same pytania, lecz nie śmiała. Była kobietą. A kobiecie nie wypadało pytać o takie rzeczy. A jeśli on zamierzał się z nią ożenić, bo uważał to za swój obowiązek? Jeżeli nie polubił jej przez ten tydzień? Jeśli darzy uczuciem jakąś inną kobietę?
Pochylił głowę i pocałował ją. Ciepły, delikatny pocałunek z lekko rozchylonymi ustami. Bardziej wyrafinowany niż gwałtowny pocałunek Fitza.
– Chcesz więc, bym oficjalnie porozmawiał z twoim ojcem i poprosił go o twoją rękę? – zapytał, kiedy już odchylił głowę. – I by jutro zostały ogłoszone nasze zaręczyny… może wieczorem? Jesteś tego zupełnie pewna, Juliano?
– Tak – powiedziała. – Jestem pewna, Jack. W jego oczach znowu dostrzegła czułość.
– A więc jestem najszczęśliwszym z ludzi – odparł. Te konwencjonalne słowa nagle wydały jej się dziwnie nienaturalne. Były raczej jak zasłona między nimi niż jak okno do wnętrza jego duszy. Czy rzeczywiście jej odpowiedź go uszczęśliwiła? Szkoda, że nie mogła tego wiedzieć. Och, jaka szkoda!
– Je też jestem szczęśliwa. – Uśmiechnęła się. – Bardzo szczęśliwa.
– Chyba powinienem teraz poszukać twego ojca -rzekł.
– Tak – potwierdziła.
Ale gdy odprowadził ją na dół, nie mogła pójść do salonu, do matki i babki. Obie wiedziały, co się dzieje, i płonęły z ciekawości i podniecenia. Podobnie zresztą jak księżna i matka Jacka. Nie mogła tam iść i siedzieć obok nich, gawędząc o pogodzie i udając, że nic niezwykłego się nie wydarzyło.
Pobiegła więc do sali balowej, myśląc, że nikogo w niej nie będzie, gdyż próba miała się odbyć przed południem. Lecz zastała tam Isabellę, która sprawdzała akustykę pomieszczenia, wydając dziwne dźwięki.
– Och, przepraszam – rzekła Juliana i wycofałaby się, gdyby Isabella nie uśmiechnęła się i nie zatrzymała jej.
– Wejdź, proszę – powiedziała. – Czas skończyć na dzisiaj.
Juliana była ostatnią osobą, z którą miała ochotę rozmawiać. Isabella spędziła okropną, bezsenną noc, przewracając się z boku na bok i rozważając, co by było, gdyby dziewięć lat temu nie uciekła, lecz powiedziała Jackowi prawdę. A kiedy wreszcie zasnęła, śnił jej się Marceclass="underline" kurczowo trzymając się krawędzi lodu, powoli zsuwał się pod wodę. Budziła się kilka razy, chwytając powietrze, jakby to ona tonęła.
Dziś musiała wreszcie pogodzić się z myślą, że to ostateczny, nieodwołalny koniec. Właściwie wszystko skończyło się już dziewięć lat temu. Zapomniała o Jacku i żyła swoim życiem. W ciągu tych lat osiągnęła bardzo dużo. Ale dopiero dziś uświadomiła sobie, że aż do wczoraj sprawa nie była zakończona.
Wczoraj oboje wyznali, że kochali się niegdyś. I wczoraj pożegnali się na zawsze.
Zupełnie nie miała teraz ochoty rozmawiać z dziewczyną, z którą Jack zamierzał się ożenić. A przecież to taka niewinna, słodka istota. I bez wątpienia bardzo zakochana w Jacku. Bo jakaż kobieta mogłaby się oprzeć jego zalotom?
– Nie chciałam ci przeszkadzać – rzekła Juliana, lecz weszła do pokoju. – Szukałam jakiegoś ustronnego miejsca.
– Masz więc całą tę salę do dyspozycji, jeśli chcesz -odparła Isabella nie przestając się uśmiechać.
Patrzyła, jak dziewczyna bierze głęboki oddech i powoli wypuszcza powietrze.
– Czy kiedykolwiek czułaś się tak przerażona, że chciałabyś gdzieś uciec z krzykiem?
– Tak – odrzekła Isabella. – Czułam się tak wczoraj na ślizgawce. Czy coś się stało?
– Tylko to, czego się spodziewałam od tygodnia – powiedziała Juliana. – Jack rozmawia właśnie w tej chwili z moim ojcem. Uzgadniają sprawy związane z naszym małżeństwem. Jutro zostaną ogłoszone zaręczyny… chyba na balu.
Uśmiechnęła się promiennie.
Isabella poczuła się, jakby ktoś wbił jej nóż w serce i jeszcze obracał nim w ranie.
– I jesteś przestraszona? – zapytała. – Czyż to nie jest zwykły lęk towarzyszący podobnym okazjom? Masz jakieś wątpliwości co do swoich uczuć?
– Jakżebym mogła? – odrzekła Juliana. – To mężczyzna, o jakim marzyłaby każda kobieta, czyż nie? Przystojny, bogaty, czarujący. I okazało się, że nie jest taki, jakim wydawał mi się na początku. Myślałam wtedy, że to cyniczny, zimny człowiek. Ale myliłam się. Bardzo go lubię. I podziwiam za to, co wczoraj zrobił, choć na pewno wszyscy inni mężczyźni także pospieszyliby z pomocą, gdyby byli bliżej. Chyba mam wielkie szczęście. A on powiedział, że uczyniłam go najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.