– Tak.
To słowo znalazło się na jej ustach, ale go nie słyszała. Przymknął oczy.
– Belle – rzekł. Pochylił głowę, opierając czoło na jej ramieniu. – Och, Belle!
Serce podeszło jej do gardła. Stała w milczeniu, przygryzając aż do bólu górną wargę, a on płakał. Ze zdziwieniem poczuła na twarzy i szyi także własne łzy. Przechyliła głowę i przytuliła policzek do jego włosów. Uniosła ramiona i objęła go. Stali tak przez długą chwilę.
– Dlaczego? – Podniósł głowę i w ciemnościach patrzył w jej twarz. – Dlaczego, Belle?
– Musiałam odejść – rzekła. – Czy tego nie rozumiesz, Jack? Nie mogłam żyć w ciągłym poniżeniu. Zawsze byłabym twoją utrzymanką, a ona byłaby bękartem. Gdybym ci o niej powiedziała, przede wszystkim zapytałbyś, czyim jest dzieckiem. Musiałam odejść dla własnego dobra. I ze względu na nią.
– Kochałem cię – powiedział. – Byłaś moim życiem.
– Wierzę ci – odparła – choć wtedy nie miałam takiej pewności. Ale to nie była dobra miłość, Jack. Stała się zbyt zaborcza i pełna zazdrości. To była miłość bez wzajemnego zaufania i szacunku.
– A twoje uczucie do mnie – rzekł – pozbawione było litości. Odebrałaś mi dziecko, Belle. Nawet mi o nim nie powiedziałaś. Pozwoliłaś, by nosiło nazwisko innego.
– To nie była dobra miłość – powtórzyła smutno. -Musiała się skończyć.
Nigdy w jego oczach nie widziała takiego bólu.
– Miłość nie umiera, Belle – rzekł. – Miłość się pogłębia, wzrasta i dojrzewa. Albo staje się cierpka, gorzka i cyniczna i pozostają z niej tylko żądza i pozamałżeńskie przygody. Gdybyś mi powiedziała, że spodziewasz się dziecka, nasza miłość mogłaby być bogatsza.
– Nie wiadomo – odrzekła. -Miłość jednak umiera, Jack. Przecież już się nie kochamy.
Zbliżył do niej twarz, tak że musiała oprzeć głowę o ścianę.
– Zapytaj mnie za sto albo dwieście lat, co do ciebie czuję. Odpowiedź będzie taka sama jak teraz i jak wtedy, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy w Hyde Parku. Kocham cię. Jesteś jedyną kobietą, jaką kiedykolwiek kochałem i jaką będę kochał.
– Och! – wyrwał jej się jęk rozpaczy.
– Mam córkę od ponad ośmiu lat – rzekł – i nie wiedziałem o tym, bo trzymałaś to przede mną w tajemnicy.
Patrzyła tylko na niego i nic nie mówiła.
– Masz rację – rzekł. – Nie potrafiłem kochać. Kochałem tak, jak to robią młodzi – ta miłość mnie zaskoczyła i przestraszyła. Nie umiałem się nią cieszyć. Trzymałem się jej zbyt kurczowo. Bałem się, że cię stracę. Ale i tak wszystko przepadło. Zostałem straszliwe ukarany, Belle. Straciłem cię. I straciłem córkę.
– Nie mów mi teraz, że źle postąpiłam – rzekła. Ale właśnie tak myślała. Zrobiła okropną rzecz. – Nie będę mogła żyć z tą świadomością. Nigdy się nie dowiesz, jak trudno mi było odejść od ciebie i wyjechać do obcego kraju, gdy nadal cię kochałam i nosiłam twoje dziecko. Ta samotność, tęsknota i ból, Jack! Te miesiące, kiedy byłam w ciąży… I gdy Jacqueline się urodziła… Tylko świadomość, że nie ma innej drogi, utrzymała mnie przy życiu. Nie mów mi teraz, że źle zrobiłam.
Dłuższą chwilę patrzył jej badawczo w oczy, po czym wyprostował się i odwrócił do niej bokiem. Przeczesał palcami włosy.
– Ciekaw jestem – powiedział – czy jest jeszcze jakaś para ludzi, którzy kochali się i zrobili ze swego życia takie piekło. Myślisz, że są gdzieś tacy?
Nie odpowiedziała. Al«nie sądziła, by znaleźli się tacy ludzie. Na pewno nie.
– Jacqueline jest moją córką – powiedział. – Mam córkę. Ciągle czuję się, jakbym dostał pięścią w brzuch i nie mógł złapać oddechu. Jestem ojcem.
Przypomniała sobie z bólem dzień narodzin Jacqueline – miała ciemne włoski, tak jak jej ojciec. Przypomniała sobie, jak bardzo pragnęła posłać po Jacka, mimo że była we Francji, a on został w Anglii.
Co by było, gdyby usłuchała wtedy głosu serca?
– Belle – powiedział – uznam ją za swoje dziecko. Będę na nią łożył. Nie dopuszczę, by moja córka…
– Nie – rzekła.
Odwrócił głowę, by na nią spojrzeć.
– Jesteś zaręczony z Julianą- powiedziała. – To bardzo słodka, bardzo niewinna i bardzo wrażliwa dziewczyna.
Która go nie kocha.
Nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Musimy wrócić do pokoju muzycznego – rzekła. -Oddzielnie. Miejmy nadzieję, że nikt nie skojarzy faktu, że wyszliśmy w tym samym czasie. Potem trzeba będzie pójść do kościoła. Jutro jest Boże Narodzenie i jakoś będziemy musieli je przeżyć. Nie możesz zrobić niczego, co by zmartwiło innych, Jack.
– Ale to moja córka – powtórzył.
– Owszem.
Nadal na nią patrzył. Potem zdecydowanie skinął głową i wyprostował ramiona.
– Pójdę pierwszy – rzekł. – Nic nie powiem. Nie martw się.
Patrzyła, jak idąc przez salę, oddala się od niej. I tak jak kilkakrotnie w ciągu tych ostatnich dziesięciu lat, poczuła, co znaczy rozpacz.
Juliana usiadła obok Jacka w kościelnej ławie. Ich ramiona stykały się ze sobą. Wszyscy siedzieli dość ciasno, ponieważ mieszkańców Portland House było wielu, a ławy – nieliczne. Po drugiej stronie dziewczyny siedzieli jej mama, papa i babcia. Brakowało tylko Howarda, który zasiadł w pierwszej ławie z Rosę, panią Fitzgerald i Fitzem.
Juliana spojrzała na nich ze smutkiem. Przed obiadem między papą i Howardem miała miejsce straszliwa kłótnia
– kłótnia rodzinna – ponieważ Howard poprosił na plebanii o rękę Rosę i został przyjęty. Zrobił to nie pytając papy o zdanie. Papa oczywiście musiał się zgodzić – tak naprawdę nie miał wyjścia. Nie był to przecież żaden mezalians. Rosę pochodziła z dobrej rodziny i – czego aż do dzisiejszego popołudnia nie wiedział ani Howard, ani papa – jej ojciec miał niewielką posiadłość oraz majątek i mógł dać córce skromny posag.
Tak więc Rosę zostanie jej bratową. A to znaczyło, że ona, Juliana, będzie w przyszłości spotykać Fitza nie tylko wtedy, gdy przyjedzie z Jackiem do Portland House, lecz także czasami, kiedy zjawi się w odwiedziny u Howarda i Rosę. Na chwilę zatrzymała wzrok na Fitzu – znacznie mniej przystojnym niż Jack, ale za to sympatycznym i wesołym. Przy nim tak dobrze się czuła i śmiała tak swobodnie.
Ale było Boże Narodzenie. Próbowała myśleć o dźwiękach dzwonów i skupionych w kościele wiernych czekających na wejście pastora. Boże Narodzenie to wspaniały czas. A ona siedzi tu ze swym narzeczonym. W przyszłym roku zostanie jego żoną. Może za rok o tej porze będzie… Zarumieniła się na samą myśl o tym.
Odwróciła się, by posłać Jackowi uśmiech. Lecz jego twarz zwrócona była w drugą stronę i Juliana zauważyła, że przygląda się małej Jacqueline, córeczce Isabelli. Dziewczynka siedziała razem z matką w ławce przed nimi.
Jack lubi to dziecko, Juliana zauważyła to już wcześniej. A teraz zrozumiała dlaczego. To właśnie on odkrył, że Jacqueline pięknie gra na skrzypcach, i przekonał księżną, by pozwoliła jej wystąpić na koncercie.
Jack poczuł na sobie spojrzenie Juliany i odwrócił głowę, by na nią spojrzeć.
– Ona ma wielki talent – szepnęła Juliana.
– Jacqueline? – zapytał. – O, tak.
– Myślę, że musi być podobna do ojca – stwierdziła. – Jest zupełnie inna niż Isabella, nieprawdaż?
Przez moment zatrzymał na niej spojrzenie.
– Tak – rzekł. – Chyba masz rację.
W tej chwili wszyscy wstali, gdyż wszedł pastor.
Boże Narodzenie. Narodziny dzieciątka. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Kiedy był mały, ważne były zabawy i prezenty, potem – gdy dorósł – hulanki. Rzadko chodził do kościoła, zwykle starał się z tego wymigać. Nudziło go to. Zawsze to samo czytanie, zawsze te same kolędy. Zawsze świętowano narodziny tego samego dziecka.