Выбрать главу

Lecz tej nocy jemu narodziło się dziecko. Uczucie, że jest ojcem, było dla niego nowe i zaskakujące. Nie mógł oderwać oczu od swej córeczki. Jego serce wyrywało się do niej.

Narodziny dziecka nie były dla Marii i Józefa takim niezmąconym szczęściem, za jakie się je dziś uważa. Towarzyszyły im ból, niewygoda, niepokój. Ale potem była już tylko radość. Radość tym większa, że nastała po tych wszystkich niedolach.

Radość to coś innego niż przyjemność – zaczął sobie uświadamiać. W jego niedawnym odkryciu nie było nic przyjemnego. W rzeczywistości było ono straszliwie bolesne. A mimo wszystko ten wieczór stał się wieczorem radości. Dzisiejszej nocy został ojcem. Urodziło mu się dziecko. Szczupła, cicha, poważna, niezwykle utalentowana ośmioletnia dziewczynka. Jego córeczka.

Świętował więc w kościele, z rodziną i Juliana, nadchodzące Boże Narodzenie z bólem i radością. A w końcu także z przyjemnością.

Msza rozpoczęła się bardzo późno, zbyt późno jak dla młodszych dzieci, ale przybyły tu wszystkie z wyjątkiem Kennetha. Większość z nich zasnęła, zanim wielebny Fitzgerald dotarł do połowy kazania. Isabella pochyliła się nad Marcelem, ułożyła go sobie na kolanach i kołysała go, choć malec już najwyraźniej zdążył zasnąć. Jacqueline siedziała wyprostowana, wytrzymując dłużej niż brat, ale niebawem i jej głowa opadła na ramię matki. Dwukrotnie zsuwała się z niego, aż wreszcie dziewczynka się obudziła.

Za drugim razem zerknęła przez ramię i pochwyciła spojrzenie Jacka. Uśmiechnął się do niej i skinął na nią palcem. Potem wstał, przechylił się nad ławką i podniósłszy dziewczynkę, posadził ją sobie na kolanach. Isabella, przestraszona, odwróciła głowę.

A jego córeczka przytuliła się do niego i mimo insomnii – którą musiała odziedziczyć po nim, jak nagle sobie uświadomił – wkrótce zasnęła w jego ramionach, ciepła, spokojna i ufna.

Teraz była już tylko sama przyjemność, sama radość.

Nadeszło Boże Narodzenie.

Rozdział siedemnasty

Rozdawanie prezentów pierwszego dnia świąt odbywało się kameralnie – każda rodzina zbierała się razem i miała swoją małą uroczystość. Oczywiście później wszyscy mieli się spotkać w salonie, by wręczyć upominki służbie, wypić drinka, zjeść placek bakaliowy, a potem pośpiewać kolędy.

Jacqueline i Marcel przyszli do pokoju Isabelli, wspięli się na jej łóżko i potrząsali nią, podczas gdy ona udawała, że śpi. Potem, gdy nadal udawała, że nie wie, o co chodzi, wyjaśnili jej, jaki to dzień, i upomnieli się o prezenty -w każdym razie zrobił to Marcel, podskakując na kolanach na łóżku.

– Prezenty? – Isabella zmarszczyła czoło. – Hm, prezenty. Czy nie zapomniałam ich zabrać z Londynu? A może były w tej torbie, którą zostawiłam w domu w garderobie i zapomniałam znieść do powozu?

– Mamo… – Jacqueline uśmiechnęła się i wślizgnęła obok matki pod kołdrę.

– Maman! – Zrozpaczony Marcel aż podskoczył.

– A tak, już sobie przypominam. – Isabella się uśmiechnęła. – Chyba wzięłam tę torbę. Ale gdzie, do licha, ją położyłam? Nie pamiętam, żebym ją widziała po przyjeździe.

– Mamo! – Jacqueline się śmiała.

– Maman! – Marcel nie był pewny, czy mama się z nim droczy, czy mówi poważnie, więc nie było mu do śmiechu.

– Chyba muszę pójść do garderoby i poszukać – rzekła Isabella spuszczając nogi z łóżka.

Wzięła poduszkę i rzuciła nią w Marcela, który znowu zaczął podskakiwać.

Uwielbiała te świąteczne poranki, choć w zeszłym roku Boże Narodzenie było smutne, ponieważ po raz pierwszy nie było z nimi Maurice'a. Nie znała cudowniejszego uczucia niż to, którego doświadczała patrząc, jak dzieci, zauroczone, otwierają pudełka i z zachwytem wykrzykują na widok nowych zabawek, książek i ubranek. Zawsze odpakowywały prezenty po kolei – tylko jeden na raz -tak by trwało to jak najdłużej.

– Cóż! – Zaśmiała się i spojrzała ponurym wzrokiem na stosy papieru i wstążek po prezentach, piętrzące się na łóżku i podłodze, kiedy już było po wszystkim. – Nie sądzicie, że należałoby tu posprzątać?

Jacqueline uklękła na łóżku i zarzuciła mamie ręce na szyję.

– Dziękuję, mamusiu, za lalkę i sukienkę, i mufkę, i książeczki, i wstążki do włosów – rzekła. – Są śliczne.

Marcel klęczał na łóżku oparty na łokciach, z pupą uniesioną do góry i policzkiem przytkniętym do pościeli – właśnie wsadzał na konia ołowianego żołnierzyka, podczas gdy inne zabawki poniewierały się wokół wśród papierów.

Isabella ponownie się roześmiała.

– Teraz szybko pójdę się ubrać – powiedziała – a potem posprzątamy i przeniesiemy się do pokoju dziecinnego, zgoda?

– Dobrze, mamusiu – odparła Jacqueline, starannie układając swą lalkę w łóżku.

– Naaaprzód! – zawołał Marcel, jego koń zarył w kołdrę, a żołnierzyk poszybował w powietrze.

Pokój dziecinny był pusty – wszystkie dzieci przebywały teraz z rodzicami, a niańki miały wolny dzień. Marcel nie mógł się doczekać, kiedy zostanie ubrany i będzie mógł wrócić do zabawy w wojnę. Isabella pochyliła się nad Jacqueline, ubierając ją w nową żółtą sukienkę z falbankami i szczotkując włosy córeczki, aż stały się jedwabiste i lśniące. Potem przewiązała je także nową żółtą wstążką, kilkakrotnie poprawiając kokardę, dopóki nie była idealna.

Dziecko Jacka – pomyślała patrząc na lustrzane odbicie córki. Najdroższa pamiątka po tamtym roku miłości. Rzadko – prawie nigdy – nie myślała tak o Jacqueline. Traktowała ją jak niezależną osobę. Podobnie jak Marcela. Kiedy nosiła go w łonie, bała się, że nie będzie potrafiła kochać dziecka Maurice'a tak, jak kochała Jacqueline. Ale jej obawy okazały się płonne. Oboje byli jej dziećmi i oboje bardzo kochała.

– Mogę pobawić się nową lalką, mamusiu? – zapytała teraz córka.

– Oczywiście, że tak. – Isabella uśmiechnęła się i poszła z Jacqueline w głąb pustego pokoju dziecinnego. Może powinna je zabrać na dół do salonu? Pewnie już wszyscy się tam zebrali – dzieci mogłyby razem z innymi radować się świątecznym porankiem i prezentami. Egoistycznie jednak pragnęła spędzić przedpołudnie sama z dziećmi. Jacqueline i Marcel – to był cały jej świat.

„Zapytaj mnie za sto czy dwieście lat, co do ciebie czuję… Kocham cię. Jesteś jedyną kobietą, jaką kiedykolwiek kochałem i jaką będę kochał".

Nie. To już się skończyło. Jack nie należał już do jej świata, chociaż kiedyś nim był. To dzieci nadają teraz sens jej życiu. Może po powrocie do Londynu powinna zacieśnić kontakty towarzyskie z hrabią Helwick? Ale pomyśli o tym jutro. Nie dzisiaj.

Nagle otworzyły się drzwi, więc podniosła głowę. Lecz dzieci były szybsze.

Marcel wydał radosny okrzyk i pobiegł do drzwi.

– Proszę wejść i zobaczyć! – zapiszczał z podnieceniem. – Niech pan zobaczy, co dostałem! Jeśli pan chce, może się pan pobawić moimi żołnierzykami!

Nawet Jacqueline pospieszyła w kierunku przybysza z niezwykłą dla niej dziecięcą wylewnością.

– To nowa sukienka – rzekła. – I nowa wstążka. W moim ulubionym kolorze. Mam też nową lalkę.

Nagle jednak dzieci zatrzymały się, patrząc zaintrygowane na Jacka, który wyjął coś zza pleców.

– Prezenty! – wykrzyknął Marcel. – Dla nas? Jack zrobił grymas.

– Dlaczego miałbym wam dawać prezenty? – zapytał.

– Bo jest Boże Narodzenie – odparła Jacqueline, a kiedy Jack przeniósł na nią wzrok, jego uśmiech złagodniał.