Выбрать главу

Więc Franz Zimermann z Zentrumpartei, siwowłosy mężczyzna o brązowawej cerze i przejrzystych piwnych oczach, który jeszcze w trzydziestym siódmym zdołał przez Königsberg i Kłajpedę przedostać się do Szwecji, Franz Zimermann, siedzący przede mną w skórzanym fotelu i mieszający kolumbijską kawę w niebieskiej filiżance, kręcił tylko głową nad dolnoniemiecką poetycznością pani Stein, powtarzając bez pośpiechu:

„Cóż ona naopowiadała pańskiej matce…” – chociaż pani Stein już dawno nie było, tak jak nie było już Miasta.

I tylko z ciemnych fotogram, które wisiały nad stolikiem ze szkła, przy którym piliśmy kawę, fotografii z atelier samego Ballerstaedta, płynęła ku nam miękka ciemność ulic biegnących ku Motławie, połysk drobnego bruku na Mariackiej i mleczne światło latarń na Szerokiej, które co wieczór zapalał Hans Lempke, sąsiad pana Zimermanna z Osieku, podjeżdżający do każdego słupa na starym rowerze „Urania”, by z drabinki sięgnąć płomykiem pod klosz.

Bo przecież on, Hanemann, już wtedy obracał się w wątpliwym towarzystwie! – pan Zimermann w swoim sztokholmskim mieszkaniu odstawiał niebieską filiżankę i sięgał po album z fotografiami. – Przecież on zachodził niejeden raz do tego niedobrego domu na Długim Pobrzeżu, gdzie spotykali się ludzie z „Danziger Volksstimme”. To było gdzieś niedaleko Krantor, parę kroków od sklepu Hermanna Kagana, obok miała sklep Valentine Reimann – pan Zimermann zamyślał się – a dalej, tuż za sklepem Kagana, Robert Süss sprzedawał chyba broń. Pod jakim numerem to było? Chyba pod dziewiątką, bo Kagan miał swój sklep pod dziesiątką. Nad sklepem Süssa matka Josta Hirschfelda wystawiła palmę w drewnianej doniczce, gołębie pokryły ją wkrótce białym lukrem. Ale co było nad sklepem Valentine Reimann? Żelazna barierka – to Franz Zimermann zapamiętał bardzo dobrze – a za barierką? Co to było? Coś białego, okrągłego, opartego o ścianę? U Cohna pod jedenastką żaluzje z listewek były zawsze opuszczone do połowy wielkiego półokrągłego okna, na czerwonym tynku żółte litery, ale co tam było napisane? I co Cohn wywieszał na małych tabliczkach? Ofertę sprzedaży? Tak niewielką? To na pewno było na Lange Brücke 11 – Franz Zimermann, który przechodził tamtędy wiele razy, prawie zawsze potykając się o płytę lekko wystającą z chodnika, zapamiętał nawet zapach bijący z małych okienek piwnicy sklepu korzennego.

– Za sklepem Emila Białkowskiego, którego syn w trzydziestym piątym zawiesił nad drzwiami płótno z napisem: „Nasz Kochany Wodzu opiekuj się nami. Znamy obowiązek Polaka. Głosujmy wszyscy na listę 7”, pod numerem 22 miał sklep chyba drugi Cohn, złotawe litery „Cigarren”, wymalowane na wąskiej fasadzie, znikały co kilka chwil pod pofurkującą na wietrze ciężką markizą w granatowo-białe pasy.

Więc Hanemanna widziano tam parę razy – Franz Zimermann nie był pewien ile, ale na pewno twarz Hanemanna pojawiała się tam, na górze, w pokoju na piętrze, pod zieloną umbrą, gdzie na ścianach wisiały obrazy Emila Noldego i rysunki Oskara Kokoschki. Kto tam jeszcze bywał? – Heinsdorff? Erich Brost? Richard Teclaw czy może Ernst Loops, którego później pobito tak dotkliwie, że został okaleczony na całe życie? To pewne, że nie bywał tam nikt z „Danziger Vorposten”, ale twarze, twarze tych, którzy przychodzili tam na Długie Pobrzeże, te twarze tonęły we mgle i tylko na moment wynurzały się z niepamięci, by ukazać swój jasny owal, podobny do widma na szklanej fotograficznej płytce.

Franz Zimermann przewracał kartki albumu.

Gustaw Petsch? Olbrzym w ciemnym surducie, w koszuli z zagiętymi rożkami kołnierzyka, we wzorzystym krawacie związanym w gruby podłużny węzeł, wygolony gładko, starannie uczesany, przedziałek z lewej strony, wąsy czarne, ciężkie, o uniesionych końcach, kombatant, warczący na pętaków, którzy z bębnami wkraczali na Langer Markt od strony Hotelu du Nord, witani przez kobiety rzymskim gestem wyrzuconej w górę dłoni? Czy to nie z nim właśnie widywano Hanemanna w restauracji Schneidera?

Albert Posack? Czy to nie z nim widziano go w trzydziestym piątym na molo w Zoppot?

„A zresztą – Franz Zimermann pocierał otwartą dłonią tył głowy pokrytej srebrnym meszkiem – a zresztą może… Bo, wie pan, on trzymał się też z Rauschningiem. No, może to za mocne słowo «trzymał się», ale parę razy bywał w tym jego majątku w Warnowie (gdzie pewnie rozmawiali o muzyce, o kościelnych kapelach w Marienkirche…), a przecież Rauschning, pan pewnie wie, był już w trzydziestym drugim u Hitlera w Obersalzen. Co tam był! Miał poparcie Hitlera w wyborach do senatu Danzig i chociaż później się zmienił, w «Neues Tagebuch» zawsze o nim pisali niedobrze. Że on się wypiął na Greisera i Forstera tylko dlatego, że go chcieli odstawić na bok. Bo gdyby się wybił w partii, to by nigdy nie napisał tej swojej Die Revolution des Nihilismus. A jeszcze mniej Gespräche mit Hitler] Gdyby zrobił karierę, byłby z nimi!”

Ale pani Stein, nawet gdyby mogła usłyszeć te słowa, wypowiadane z ironią w małym sztokholmskim mieszkaniu, nawet gdyby dostała do rąk zbrązowiałe fotografie, które lustrzankami Leitzy robili ludzie Greisera każdemu, kto kręcił się koło domu pod numerem 21 przy Krantor, nawet gdyby na tych zdjęciach ujrzała Hanemanna w jasnym garniturze, idącego obok Alberta Posacka, najpewniej by tylko wzruszyła ramionami z wybaczającym politowaniem.

Bo przecież tamtego czerwcowego wieczoru, gdy z przyjaciółmi zaszła do gasthausu w Glettkau, gdy usiadła na tarasie otoczonym białą balustradą, przy której stały drzewka pomarańczowe, gdy spojrzała w głąb tarasu, zobaczyła tam, na tarasie, gdzie paliła się lampka z herbacianym abażurem, jak Hanemann całował dłonie Luizy Berger i z jakim oddaniem Luiza odwzajemniała te dotknięcia. Każdy, kto by widział tych dwoje wtedy, na tarasie gasthausu w Glettkau, gdy w szybach restauracji połyskiwało wieczorne morze, a fale szumiały za wydmami porośniętymi rokitnikiem, każdy, kto by to widział, nie miałby żadnych wątpliwości, dlaczego czternastego sierpnia stało się to, co się stało.

Pani Stein przymykała oczy. Ciemne sylwetki – czarny profil mężczyzny i czarny profil kobiety na srebrnym tle migoczącego morza – ten obraz, który – mogłaby przysiąc – ujrzała tamtego czerwcowego wieczoru w gasthausie w Glettkau, miał w sobie słodką moc, od której miękło nie tylko jej serce, lecz przecież serce każdego. I kiedy myśli pani Stein powracały do tamtego wieczoru, przeszłość umarłego miasta stawała się podobna do młodziutkiej narzeczonej, która o zmierzchu, z rumieńcem wstydu, w pościeli pachnącej różami, po raz pierwszy odsłania swoją nagość przed stęsknionym kochankiem.

Rzeczy

O sprawie Hanemanna mówiono na Langer Markt, w biurach Hersena, na Wyspie Spichrzów, u Kauffmanna na Długim Pobrzeżu, ale tak naprawdę miasto nie chciało o tym słyszeć, zajęte inną pracą, innym czuwaniem. W szufladach, szafach i kredensach, na dnie skrzyń, kufrów i blaszanych pudełek, w schowkach i na strychach, na półkach i na etażerkach, w piwniczkach, w spiżarniach, na stołach i na parapetach rzeczy trzymane na wszelki wypadek i rzeczy używane z codzienną zaciekłością do szycia, przybijania, krojenia, polerowania, przecinania, obierania i pisania, wszystkie te rzeczy czułe i szydercze, płynące w nieruchomej arce miasta razem z panią Stein, Hanemannem, panią Walmann, Anną, panem Kohlem, Alfredem Rotke, Stella, Albertem Forsterem, panem Zimermannem, Albertem Posackiem, Hansem Wichmannem, Greiserem, panią Biernestein, Emilem Białkowskim, małżeństwem Schultzów, profesorem Ungerem, asystentem Retzem, Hermannem Rauschningiem, panem Lempke, Hildą Wirth, wszystkie te rzeczy szykowały się już do drogi.

Już teraz, w ciszy napełniającej miasto, odbywał się ostateczny sąd – zajmowanie dogodnych miejsc, miękkie podsuwanie się pod dłoń, by być zawsze na widoku i zdążyć na czas. Rzeczy, bez których nie można żyć, oddzielały się od tych, które pójdą na zatracenie.