Выбрать главу

– Nie jestem pewien, czy ten pomysł by mu się podobał, zwłaszcza że osiemdziesiąt procent jego królestwa jest wykupione przez Japończyków. Smutne to, ale prawdziwe: czego nie osiągnęli bombami w latach czterdziestych, dostali za gotówkę w latach siedemdziesiątych. Pewnego dnia człowiek się obudzi i nad pałacem Idami zobaczy flagę „wschodzącego słońca”. – Papaaloa spojrzał ze smutkiem na Dirka. – Mojemu ludowi nie zostało już wiele czasu: dwa, może trzy pokolenia i zmieszamy się dokładnie z innymi rasami. Moja spuścizna umrze wraz ze mną. Jestem ostatni z rodu o czysto hawajskiej krwi. Dlatego poświęciłem życie na przygotowanie tego muzeum: chcę zachować dla potomnych kulturę wymarłej rasy. Mojej rasy. – Przerwał, wpatrując się w widoczne za oknem zbocza gór Kadau i dopiero po dłuższej chwili odezwał się: – Im jestem starszy, tym częściej niepotrzebnie filozofuję. Wiem, że nie przyjechałeś, by słuchać mojego mamrotania. Co więc cię sprowadza?

– Chciałbym dowiedzieć się czegoś o obszarze morza zwanym hawajskim wirem.

– Hawa… – Oczy gospodarza zwęziły się nagle. – Ach, pamiętam… – Zastanawiał się przez chwilę, po czym wyrecytował miękkim, cichym głosem:

A ka makani hema pa,

Ka Mauna o Kanoli Ikea,

A kanaka ke kauahiwi hoopii.

– Hawajski to piękny język – zauważył spokojnie Pitt, nie rozumiejąc ani słowa.

– Jest bardzo melodyjny w brzmieniu, bo zawiera tylko siedem spółgłosek: h, k, 1, m, n, p, w, a w jednej sylabie nie może być więcej niż jedna spółgłoska. Po angielsku to będzie mniej więcej tak:

Gdy wieje południowy wiatr,

góra Kanoli staje się widoczna,

a szczyt zda się być zaludniony.

– Kanoli?

– To mityczna wyspa na północy. Zgodnie z legendą, wiele stuleci temu pewien ród opuścił wyspy na południowym zachodzie, prawdopodobnie Tahiti, i płynął w wielkiej łodzi, by połączyć się z innymi rodami, które wcześniej wyemigrowały na Hawaje. Bogowie byli jednak rozzłoszczeni, że ludzie opuścili swą ojczyznę, i zmienili pozycje gwiazd, przez co nawigator łodzi zgubił drogę. Popłynęli za daleko na północ i minęli Hawaje, dostrzegli natomiast Kanoli i tam wylądowali. Bogowie naprawdę byli na nich źli, gdyż wyspa była skalą jedynie gdzieniegdzie porośniętą skąpą roślinnością i nie miała źródeł czystej, słodkiej wody. Ludzie składali ofiary i modlili się o przebaczenie, ale ich prośby zostały zignorowane, więc któregoś dnia wyrzucili posągi bogów, przestali biadolić i wzięli się do roboty. Wielu zmarło, ale po paru pokoleniach zbudowali z wulkanicznych skał wspaniałą cywilizację, zrobili z wyspy ogród i ogłosili się swoimi własnymi bogami.

– Brzmi to podobnie do historii kwakrów, mormonów czy pielgrzymów – zauważył Pitt.

– To nie to samo. Ci, o których mówisz, traktowali religię jako wsparcie w trudnych chwilach, lud Kanoli natomiast uważał się za lepszych od bogów, których dawniej czcił. Jak by nie było, bez ich pomocy zbudowali raj. Efektem było zarzucenie wszystkich obowiązujących śmiertelników zasad moralności. Zaczęli regularnie napadać na Kauai, Oahu i inne wyspy, grabiąc, niszcząc i biorąc mieszkańców w niewolę, zwłaszcza co piękniejsze dziewczyny. Prymitywni tubylcy byli całkowicie bezbronni i jedyne co im pozostało, to błagać bogów o pomoc. Ich prośby zostały wysłuchane i bogowie spowodowali burzę, która zatopiła Kanoli na zawsze.

– Mamy podobną legendę. Wyspa nazywa się Atlantyda.

– Czytałem o niej i przyznaję, że Platon romantycznie ją opisuje.

– Wygląda na to, że jesteś specjalistą od legend i to nie tylko hawajskich – uśmiechnął się Pitt.

– Legendy są jak powiązane liny: jedna prowadzi do drugiej. Mogę ci opowiedzieć wiele pochodzących z odległych od siebie miejsc i starszych niż mógłbyś przypuścić, które są prawie identyczne z tymi zawartymi w Biblii chrześcijan. Są tylko znacznie starsze.

– Według ocen jasnowidzów Atlantyda wynurzy się kiedyś z morskich odmętów.

– To samo mówi legenda o Kanoli.

– Ciekawe, ile jest prawdy w takiej legendzie – mruknął Pitt.

Papaaloa powoli przechylił się i oparł złączone dłonie o biurko.

– Dziwne – powiedział wolno. – Bardzo dziwne. On użył tych samych słów.

– On? – zdziwił się Dirk.

– To było dawno temu, zaraz po drugiej wojnie. Przychodził tu przez tydzień pewien mężczyzna i studiował wszystkie zapisy, jakie mamy na temat Kanoli.

– Ta legenda musiała zafrapować wielu ludzi.

– Nie. Od czasu jak przestał tu przychodzić, jesteś pierwszym, który zainteresował się Kanoli.

– Masz w takim razie doskonałą pamięć, mój drogi.

Papaaloa spojrzał na niego przenikliwie, jakby wiedział, że Pitt nie będzie chciał uwierzyć w to, co usłyszy.

– Nigdy nie zapomniałem tego mężczyzny. Po prostu dlatego, że był olbrzymem o złotych oczach.

Po zaskoczeniu następuje frustracja, która niczym chmura zasłania kolejny krok prowadzący do rozwiązania problemu. Naukowcy znajdujący się u progu odkrycia czegoś nowego, nie mając pojęcia, co zrobić, by osiągnąć ten ostateczny sukces, znają dobrze ten stan. Gdy człowiek się w nim znajdzie, zachowuje się odruchowo i działa automatycznie, mając umysł pochłonięty zupełnie czymś innym. W takim właśnie stanie był Pitt, gdy o wpół do dwunastej opuszczał muzeum i George’a Papaaloa. Był zakłopotany. Próby oceny sytuacji przy aktualnym poziomie jego wiedzy były praktycznie niemożliwe. Nie potrafił dopasować do siebie kawałków tej łamigłówki. Był tak głęboko pogrążony w myślach, że o mało nie przeoczył starej ciężarówki marki Dodge, która parkowała przed muzeum niedaleko Cobry i ruszyła w ślad za nim, trzymając się jednak w pewnej odległości. Dodge przystawał, skręcał i jechał dokładnie z tą samą szybkością co Pitt. Zapewne nie zwróciłby na niego uwagi lub uznałby śledzenie za objaw własnej wyobraźni (zaczynał widzieć za każdym falochronem agentów w długich płaszczach i nasuniętych na oczy kapeluszach) gdyby nie to, że w zamyśleniu przeoczył zakręt i musiał objechać cały kwartał, by wrócić na drogę prowadzącą do portu. To, że Dodge powtórzył wiernie wszystkie jego manewry, starając się utrzymać przez cały czas w takiej samej odległości, nie mogło być sprawą przypadku.

Dirk skręcił ponownie, patrząc w lusterko wsteczne i dodał nieco gazu. Ciężarówka wyłoniła się zza zakrętu. Kierowca Dodge’a widząc większą niż dotąd odległość dzielącą go od Cobry, przyspieszył, osiągnął stały dystans i zwolnił. Pitt przejechał dwie mile, przemykając się przez zatłoczone ulice i skręcił na Mount Tantalos Drive. Droga wznosiła się cały czas, wijąc się wokół góry serpentyną. Z każdym kolejnym zakrętem Pitt minimalnie dodawał gazu. Z satysfakcją stwierdził, że wóz trzyma się środka drogi, jakby jechał po szynach niezależnie od faktu, że zakręty stawały się coraz ostrzejsze. Ciężarówka jechała zygzakiem, a kierowca rozpaczliwie wyrównywał kierownicą siłę odśrodkową, próbując trzymać się środka jezdni.

Nagle kula roztrzaskała boczne lusterko Cobry. Wytrąciło to Pitta z równowagi, choć powinien się czegoś podobnego spodziewać. Żarty się skończyły. Stało się jasne, że prześladowca chce go zabić. Pitt wcisnął pedał gazu i odskoczył na bezpieczną odległość, dochodząc powoli do siebie. „Skurwiel używa tłumika” – zaklął w myślach. Popełnił błąd, wyjeżdżając z miasta – na ulicy pełnej ludzi tamten nie odważyłby się użyć broni. Pozostało tylko jedno – wrócić do Honolulu, zanim facet nauczy się lepiej strzelać. Na policję nie należało liczyć: miała ona tę dziwną właściwość, że nigdy nie było jej w pobliżu wtedy, kiedy była naprawdę potrzebna. Rozważania przerwało mu kolejne spojrzenie w lusterko i następna niespodzianka – ciężarówka była o dziesięć jardów od tylnego zderzaka Cobry.