Выбрать главу

Wóz taki jak ten Dodge określa się mianem „jeleń”. Numer jest znany i w niektórych rejonach Stanów dość popularny, zwłaszcza wśród młodzieży. Bierze się stary, poobijany wóz i montuje w nim potężny, nowy silnik o znacznej rezerwie mocy. Następnie udaje się na poszukiwania jelenia skłonnego się ścigać. Kiedy znajdzie się kogoś naiwnego w nowiutkim Ferrari czy Lamborghini, dochodzi do zakładu. Tamten jest pewien, że wygra. Zamiast gotówki ma jednak głupią minę, widząc, jak zdezelowany grat przeciwnika zostawia za sobą kilkadziesiąt jardów spalonej gumy i znika na horyzoncie wraz z jego pieniędzmi. Dorastając w Newport Beach w Kalifornii, Pitt kilkakrotnie obserwował taki numer; teraz ktoś zrobił mu to samo. Tylko tym razem nie chodziło o pieniądze; stawka była wyższa.

Droga dotarta do mającego dwa tysiące stóp wysokości szczytu, przez milę biegła poziomo i serią ostrych zakrętów zaczęła schodzić w dół, ku miastu. Prosty odcinek przejechali z prędkością siedemdziesięciu pięciu mil na godzinę. Pitt skulił się w ciasnym wnętrzu, by stanowić jak najmniejszy cel. Kierowca ciężarówki starał się zmniejszyć dzielącą ich odległość. W końcu mu się to udało. Zjechał na środek drogi i zrównał się z samochodem Dirka. Pitt zerknął przez boczne okno. Ujrzał uśmiechniętą twarz kierowcy okoloną długimi, czarnymi włosami i poznaczoną śladami ospy. Trwało to moment, ale obraz szczerbatego uśmiechu, którego był adresatem, pozostał w jego pamięci na zawsze.

Był w idealnej pozycji, by jedną kulą zakończyć całą zabawę. Miał ze sobą doskonały pistolet, ale nie mógł go użyć. Nie był w stanie dosięgnąć broni, choć odległość nie przekraczała dziesięciu cali. Może jakiś cyrkowy akrobata, człowiek bez kości, dodatkowo o wzroście karta, złożyłby się we dwoje i chwycił Mausera, ale dla Pitta z jego sześcioma stopami i trzema calami wzrostu było to niemożliwe w tak ciasnym wnętrzu. Mógł oczywiście zatrzymać się, wysiąść, pochylić się, chwycić pakunek zza siedzenia, odwinąć ręcznik, wyjąć broń z kabury, odbezpieczyć i strzelić. Doskonałe wyjście mające tylko jeden minus: czas trwania tej operacji. Ciężarówka była zbyt blisko i ospowaty kierowca miałby dość czasu, aby zatrzymać wóz i zrobić mu pięć dziur w brzuchu, zanim Pitt zdążyłby rozwinąć ręcznik.

Na końcu prostego odcinka droga ostro skręcała w lewo. Zakręt udekorowany był żółtą tablicą z czarnym napisem: Zwolnij do 20. Pitt pokonał go, mając na liczniku pięćdziesiąt pięć na godzinę. Ciężarówka przy tej szybkości nie była w stanie przezwyciężyć siły odśrodkowej. Została nieco z tyłu, lecz jej kierowca na prostej znów zwiększył szybkość.

Pitt kolejno odrzucał wszystkie pomysły, które przelatywały mu przez głowę. Jedne były niewykonalne, inne samobójcze. Przy hamowaniu przed kolejnym zakrętem coś mu zaświtało: obserwując uważnie lusterko, powoli dodawał gazu. Dodge powoli zaczął się z nim zrównywać. Fakt, że kierowca nie próbował strzelać, był pocieszający, ale i tak zamiary przeciwnika były jasne: chciał zepchnąć Pitta na strome pobocze opadające kilkaset stóp do leżącej niżej doliny. Do następnego zakrętu zostało jeszcze dwieście jardów. Dirk utrzymywał stalą szybkość. Szara ciężarówka powoli zbliżała się do lewego błotnika Cobry. Wystarczyłby jeden silny skręt kierownicy, by samochód Pitta runął w dół. Mając przed sobą jedynie sto jardów prostej, Dirk nacisnął gaz do oporu i po sekundzie gwałtownie zahamował. Manewr zaskoczył kierowcę ciężarówki. Widząc, że ofiara nagle się oddala, dodał gazu, by dopaść Cobrę na zakręcie. Było jednak za późno. Nie przestając hamować, Pitt zredukował biegi i rzucił samochód w ostry skręt. Opony piszczały, trąc o asfalt, ale udało mu się wyjść cało na kolejną prostą. Rzut oka w lusterko ukazał pustą drogę z tyłu. Dodge zniknął.

Zwolnił, pozwalając rozpędowi i sile grawitacji nieść wóz przez następne pół mili. Nadal nie widział pogoni. Zawrócił i pojechał w górę, gotów do kolejnego skrętu o sto osiemdziesiąt stopni na wypadek, gdyby Dodge nagle wychylił się zza zakrętu. Droga wciąż pozostawała pusta. Dojechał do zakrętu, zatrzymał wóz i podszedł do skraju urwiska.

Daleko na zboczu na tropikalnych krzewach osiadał wolno kurz. Na samym dole, u podstawy stoku leżały szczątki szarego Dodge’a z wyrwanym i potrzaskanym silnikiem. Nigdzie natomiast nie było widać kierowcy. Pitt prawie zaprzestał poszukiwań, gdy przypadkiem spojrzał na słup telefoniczny stojący o około stu stóp w lewo od wraku. Widok był przerażający. Kierowca z pewnością próbował wyskoczyć, nim ciężarówka spadła w przepaść. Przeleciał prawie dwieście jardów, a potem uderzył w słup telefoniczny. Ciało zawisło przebite metalową poprzeczką, z której zwykle korzystają konserwatorzy linii. Pitt stał jak zahipnotyzowany. Dolna część słupa powoli zaczęła zmieniać barwę z brązowej na czerwoną, jakby malowana pędzlem przez niewidzialną dłoń. Szczątki kierowcy skojarzyły się Pittowi ze świńską tuszą wiszącą na rzeźnickim haku.

Nieco wstrząśnięty wrócił do wozu, zawrócił i zjechał do doliny Manoa. Zatrzymał się przy pierwszym napotkanym domu i wszedł na otoczony winoroślą ganek. Stara Japonka pozwoliła mu zatelefonować, kłaniając się bez końca. Telefon był w kuchni, gdzie czym prędzej zaprowadziła go uprzejma do przesady gospodyni. Wykręcił numer Huntera i uzyskawszy połączenie, zrelacjonował przebieg wydarzeń, podając lokalizację wraku i trupa.

– Nie dzwoń na policję. – Głos Huntera grzmiał w słuchawce, zmuszając Pitta do trzymania jej kilka cali od ucha. – Daj mi dziesięć minut. Moi ludzie będą na miejscu i obejrzą wrak, zanim policja zdąży wszystko zadeptać. Rozumiesz?

– Myślę, że tak – odparł najuprzejmiej jak potrafił, zastanawiając się, dlaczego Hunter traktuje go jak durnia.

– To dobrze. – Jeżeli admirał wyczuł sarkazm, to zignorował go całkowicie. – Dziesięć minut, a potem bierz dupę w troki i melduj się tu. Mamy sporo roboty.

Z dużą ulgą Pitt odłożył słuchawkę. Owe dziesięć minut spędził, odpowiadając na pytania dotyczące wypadku, zadawane z szybkością karabinu maszynowego przez przygarbioną i pomarszczoną gospodynię. Dodał jeszcze pięć minut na wszelki wypadek i ponownie sięgnął po telefon, tym razem łącząc się z policją w Honolulu. Głos telefonistki przywodził na myśl potężnie zbudowaną herod-babę. Gdy poprosiła go o podanie nazwiska, bez słowa odłożył słuchawkę. Podziękował uprzejmie gospodyni, odpowiadając ukłonem na każdy jej ukłon i odchodząc tyłem w kierunku samochodu. Bezpieczny w jego wnętrzu przylepił się natychmiast plecami do skórzanego fotela, ale nie zwrócił na to uwagi – coś nie dawało mu spokoju. O czymś zapomniał. Przez chwilę nie zdawał sobie sprawy, o co chodzi, po czym nagle wszystkie elementy łamigłówki trafiły na swoje miejsca. Klnąc w duchu, zapalił silnik.

Zakręcił i zostawiając dwa ślady dobrej gumy Goodyear na asfalcie, pognał na miejsce wypadku. Pięć minut na dojazd do telefonu, kwadrans stracony na pogawędkę i trzy minuty na powrót – razem dwadzieścia trzy stracone minuty. Powinien pomyśleć, że kierowca miał obstawę – na taką akcję nie wysyła się ludzi pojedynczo. Zamiast lecieć do telefonu, należało poczekać i za pomocą niezawodnego argumentu, jakim bywał w takich przypadkach Mauser, uzyskać potrzebne informacje.

Zahamował z piskiem opon i wysiadł. Wrak leżał tak jak poprzednio niczym zniszczona zabawka, słup stał jak dotąd, nawet stalowy wspornik był na swoim miejscu. Zniknęło natomiast ciało kierowcy. Jedyne co po nim zostało, to czerwony zaciek brązowiejący już i zasychający w upalnych promieniach słońca.