– Pan Pitt? – odezwał się głos z ciemności.
– To ja.
– Proszę zrobić trzy kroki w prawo i pokazać dokumenty. Chciałbym je obejrzeć.
– Proszę uprzejmie, tylko nie bardzo widzę, komu je wręczyć – oznajmił Pitt, zatrzymując się posłusznie po trzecim kroku.
– Proszę położyć dokumenty na pokładzie i cofnąć się trzy kroki.
Pitt powstrzymał się od komentarza. Wiedział, że taka procedura obowiązywała podczas alarmu w jednostkach wojskowych. Nie rozumiał tylko, dlaczego stosuje się ją na tym zardzewiałym wraku sprzed kilku dziesięcioleci? Postanowił nie utrudniać życia wartownikowi, nie on to przecież wymyślił. Ostrożnie położył na pokładzie zawiniętą w ręcznik broń i po ciemku wyszukał laminowaną plastikiem legitymację. Trwało to parę chwil, identyfikator formatem nie różnił się od kart kredytowych, w przeciwieństwie do nich nie miał jednak żadnego wytłoczonego napisu dającego się wyczuć opuszkami palców. Położył dokument na pokładzie, wziął Mausera i posłusznie się cofnął. Z ciemności wystrzelił cienki snop światła latarki, oświetlając wpierw identyfikator, potem twarz Pitta.
– Przepraszam za kłopoty, sir, ale admirał Hunter zarządził czerwony alarm na pokładzie. – Z mroku wyłoniła się ciemno ubrana postać i oddała mu legitymację. – Proszę iść pierwszą schodnią po prawej. Komandor Denver jest w kabinie nawigacyjnej.
– Dzięki – mruknął Pitt, wspinając się po metalowych stopniach na mostek.
Sterówka była ciemna i pusta, ale gdy ostrożnie uchylił drzwi do następnego pomieszczenia, zalał go potok jasnego światła.
– Cześć, Dirk – odezwał się ciepło Denver. W palcach trzymał papierosa. – Witamy na pokładzie jedynego pływającego antyku US Navy.
Denver ubrany był w czarny pulower i poplamione dżinsy. Ktokolwiek inny prezentowałby się w tym stroju jak dobrze zbudowany marynarz, komandor jednak wyglądał po prostu śmiesznie. Pitt zasalutował mu i stwierdził:
– Nie spodziewałem się zastać tu ciebie, Burdette. Myślałem, że zostajesz w sztabie z admirałem.
– Zostaję – uśmiechnął się Denver – ale nie mogłem się oprzeć. Przyszedłem życzyć tobie i Paulowi dobrych łowów i szczęścia.
– Będziemy go potrzebowali. Jeżeliby to ode mnie zależało, wolałbym szukać przysłowiowej igły w stogu siana. Po pierwsze są magnesy, po drugie byłoby to zdecydowanie bezpieczniejsze zajęcie.
Denver przyjrzał mu się uważnie, jakby widział go po raz pierwszy w życiu, zastanawiając się, jaki trzeba mieć charakter, by podjąć takie ryzyko i trudy, nie mając z tego żadnych osobistych korzyści. Pitt mógł przecież spokojnie odmówić wzięcia udziału w tej wyprawie, on natomiast prawie się ucieszył z możliwości bezpośredniego spotkania z prześladującą ich tajemnicą. Z każdą mijającą minutą stawało się coraz bardziej jasne, dlaczego Hunter tak nalegał na wypożyczenie Pitta z NUMA. Tacy jak on zdarzają się naprawdę niezbyt często, a czasami są po prostu niezastąpieni.
– Mógłbyś mi to jaśniej wytłumaczyć? Uważasz, że istnieje jakieś niesamowite zjawisko? – spytał.
– Jak to dziś określił twój szef, naszym zadaniem jest odnalezienie i podniesienie na powierzchnię „Starbucka” – odparł Pitt. – Łapanie duchów i rozwiązywanie tajemnic to zajęcie uboczne. Poza tym naukowcy i inżynierowie z NUMA nie tracą czasu na badania trójkątów bermudzkich czy hawajskich wirów. Takie sprawy lepiej zostawiać pisarzom sensacji, by ubarwiały ich książki. Wszelkie nie wyjaśnione zjawiska, jeśli przypadkowo je się odkryje, trafiają na półkę.
– Mógłbyś mi podać jakiś przykład?
Pitt wpatrywał się przez chwilę w rozłożoną na stoliku mapę.
– Dziewięć miesięcy temu zdarzyło się coś jakby żywcem wyjęte z powieści Juliusza Verne’a. Dwa nasze statki oceanograficzne dokonujące pomiarów głębokości i kształtu dna oraz przeprowadzające testy dźwiękowe w Rowie Kurylskim, zarejestrowały odgłosy obiektu poruszającego się z dużą szybkością na znacznej głębokości. Obie jednostki natychmiast wyłączyły silniki i dostroiły całą aparaturę rejestrującą na to coś, co tam płynęło.
– Nie mógł to być błąd instrumentów lub operatora?
– Raczej wykluczone. Operatorzy na takich jednostkach są naprawdę dobrzy, a jeżeli uwzględnić, że dwóch operatorów na dwóch statkach, przy dwóch zestawach pomiarowych o dużej dokładności uzyskało takie same odczyty, eliminuje to praktycznie możliwość błędu. To coś, ten potwór czy łódź podwodna, było tam na pewno. Raczej łódź, bo potwory nie mają silników, a to coś miało i poruszało się z szybkością stu dziesięciu mil na godzinę na głębokości dziewiętnastu tysięcy stóp.
– Nie do wiary – mruknął Denver.
– To tylko połowa sprawy. Inny nasz statek w Rowie Kajmanskim w pobliżu Kuby miał dokładnie takie samo spotkanie. Widziałem oba zapisy, są takie same aż do najdrobniejszych szczegółów.
– Navy została o tym poinformowana?
– Po co? Marynarka nie chce słyszeć o dziwnych obiektach podwodnych, tak jak lotnictwo nie przyjmuje wiadomości o UFO. W dodatku jakie mamy dowody? Kilka kartek papieru zadrukowanych masą poszarpanych linii. – Pitt odchylił się z krzesłem, zakładając ręce pod głowę; nogi oparł o stół. – Był jednak niedawno wypadek, że prawie złapaliśmy któregoś z nieznanych mieszkańców podwodnego świata na taśmę wideo. Jeden z naszych zoologów nagrywał dźwięki ryb na uskoku kontynentalnym. Spuścił mikrofon na dziesięć tysięcy stóp, by złapać jakiś rzadko spotykany gdzie indziej gatunek i przez kilka dni nagrywał trzaski, zgrzyty i inne, jak to określił, „normalne dźwięki”. W tle słychać było krewetki trzeszczące niczym linia wysokiego napięcia. Pewnego popołudnia nagle krewetki zamilkły, a z głośnika doszedł odgłos wyraźnego stukania, zupełnie jakby ktoś pukał ołówkiem w mikrofon. Z początku zoolog był przekonany, że to jakiś nie nagrany dotąd odgłos ryby czy innego zwierzaka, ale regularność i rytm stukania po chwili go zastanowiły; było to podobne do jakiegoś kodu. Zawołał więc radiooperatora statku, który stwierdził, że to formuła matematyczna nadawana alfabetem Morse’a. Stukanie ucichło tak nagle jak się pojawiło, za to z głośników dobiegł przenikliwy śmiech zniekształcony przez wodę. Załoga czym prędzej spuściła kamerę, ale spóźnili się o jakieś dziesięć sekund. Muł na dnie zaczął się właśnie wznosić jakby pod wpływem nagłych ruchów czegoś idącego czy pełznącego. Opadł dopiero po godzinie, ukazując dziwne, ale regularne ślady prowadzące w głąb oceanu.
– Co to była za formuła matematyczna? – spytał Denver.
– Równanie na określenie ciśnienia wody na głębokości, na której był mikrofon.