Выбрать главу

– Zróbcie coś więcej – sprzeciwił się nieoczekiwanie Denver. – Za dwa tygodnie od dziś rezerwuję bar w hotelu Reef i biada temu, kto się tam nie pokaże. Paul, masz kod, będziemy was śledzili za pomocą satelity. Kiedy odnajdziecie „Starbucka”, nadaj na częstotliwości handlowej, że zatrzymaliście maszyny, żeby naprawić uszkodzony wał napędowy. Będziemy mieli waszą dokładną pozycję w ciągu sekundy. Życzę wam powodzenia!

Uścisnął im dłonie i zanim zdołali cokolwiek powiedzieć, wyszedł. Zszedłszy na nabrzeże, zapalił papierosa i obserwował, jak załoga wciąga trap i rzuca cumy. Maszyny ruszyły, burta statku powoli zaczęła się przesuwać. Gdy statek skierował się na pełne morze, odgłos śrub ucichł, a światła nawigacyjne roztopiły się w mroku. Denver wrzucił niedopałek do wody, wcisnął dłonie w kieszenie i ruszył wzdłuż nabrzeża na parking.

Rozdział 8

Pitt ubrany już we własną koszulę, dżinsy i buty stał przy relingu, spokojnie obserwując ślad torowy statku ciągnący się na ponad ćwierć mili. Morze było spokojne, powietrze ciepłe, niebo czyste, a z północnego zachodu wiała orzeźwiająca bryza. Myślał o tym, jaką dziwaczną zbieraninę ludzi poznał w ciągu ostatnich dwóch dni. Wszyscy oni jakby się zmówili, żeby mu zepsuć wakacje: niezrównoważona panienka polująca na niego ze strzykawką, kierowca usiłujący go zabić, drański admirał, komandor porucznik z absurdalnym tatuażem i niewysoki adiutant, najsprytniejszy z nich wszystkich (albo sprawiający takie wrażenie). Pitt był z nimi dość silnie związany, choć nie wynikało to całkowicie z jego woli – łączyła ich tajemnica hawajskiego wiru.

W myślach natomiast prześladował go osobnik, którego nie spotkał jeszcze osobiście, a który, jak sądził, był motorem całej sprawy: olbrzym o złotych oczach. Dlaczego tyle lat temu szukał zaginionej wyspy Kanoli? Nie wydawał się naukowcem teoretykiem szukającym zaginionej cywilizacji czy starych legend. Co takiego było w Kanoli, że bardziej go zainteresowała niż Mu czy Atlantyda? Trójkąt bermudzki i hawajski wir były realne – świadczyły o tym udokumentowane zniknięcia statków i załóg. Wobec tego musiały mieć logiczne wytłumaczenie. Klucz do zagadki był z pewnością oczywisty, lecz jak dotąd nie sposób było go odnaleźć.

– Panie Pitt? – Młodzieniec w kombinezonie przerwał mu rozmyślania.

– O co chodzi? – spytał Dirk z uśmiechem.

Marynarz chciał zasalutować, lecz opuścił rękę. Był zakłopotany, nie wiedział, jak ma się zachować wobec cywila, zwłaszcza na okręcie należącym do US Navy.

– Komandor Boland prosi pana na mostek – wykrztusił.

– Dziękuję. Proszę mu powiedzieć, że już idę.

Nie spiesząc się, Pitt pomaszerował przez stalowy pokład ku schodkom prowadzącym na mostek, omijając przykryte brezentem luki. Pod stopami czuł stały rytm silników posuwających statek do przodu.

Boland stał przed sternikiem, spoglądając przez lornetkę prosto przed dziób. W pewnym momencie opuścił szkła, przetarł je brzegiem podkoszulka i ponownie podniósł do oczu.

– O co chodzi? – spytał Pitt, spoglądając w tym samym kierunku. Niczego nie dostrzegł.

– Myślałem, że chciałbyś wiedzieć, iż weszliśmy właśnie w rejon poszukiwań. – Boland odłożył lornetkę na przymocowaną do ściany szafkę i sięgnął po mikrofon. – Poruczniku Harper, tu kapitan. Maszyny stop, zaczynamy robotę.

Odłożył mikrofon i skinął na Pitta. Zeszli poziom niżej i ruszyli długim korytarzem, mijając zamknięte drzwi prowadzące do kabin. W pewnym momencie Boland przystanął i otworzył jedne z nich, wskazując Dirkowi, by wszedł.

– Serce poszukiwań – ogłosił z niejakim patosem. – Rodem z Gwiezdnych wojen. Miejsce, w którym cztery tony sprzętu elektronicznego, drwiąc sobie z ludzkiej inteligencji, dowodzą statkiem. Po kolei: stanowisko pomiaru prędkości dźwięku i wielkości ciśnienia, zapis z podaniem czasu na taśmie magnetycznej, protonowy miernik wychwytujący każdą ilość żelaza na dnie, cztery monitory kamer podwodnych – objaśniał Boland tonem przewodnika muzealnego. – Zatrzymaliśmy się, aby opuścić czujniki i kamery, które będą holowane za statkiem. Zaczynamy właściwe poszukiwania.

Pomieszczenie miało około ośmiuset stóp kwadratowych i w większości zastawione było konsoletami komputerowymi, monitorami i rzędami migających lampek. Pitt spojrzał na ekrany. Opuszczono właśnie kamery i na monitorach widać było przez chwilę powierzchnię morza, potem serię rozbryzgów i po chwili spokojny, zielonkawobłękitny podwodny świat. Kamery i monitory barwne dawały znacznie wyraźniejszy obraz niż zazwyczaj używane monitory czarno-białe.

– Dalej mamy zminiaturyzowany sonar podłączony do komputera i dający od razu dokładny obraz dna. System ma zasięg pół mili od sensorów, w związku z czym za jednym przejściem przeszukujemy pas o szerokości mili. Całość także jest holowana za statkiem, ale oddzielnie od kamer i pierwszego zestawu – wyjaśnił Boland, nie przedstawiając Pitta żadnemu z operatorów siedzących przy konsoletach.

Nie robił tego ostentacyjnie, po prostu nie przyszło mu to do głowy. Najwyraźniej zawiłości stosunków międzyludzkich i zasady savoir-vivre’u były rzeczami, na które nie zwracał zbytnio uwagi. „Ciekawe, jak udało mu się dojść do stopnia komandora porucznika?” – zastanawiał się Dirk.

– A ten tu drobiazg – w głosie Bolanda zabrzmiała duma – to serce całej tej plątaniny cudów techniki: system komputerowy Selco-Ramsay 8300. Długość i szerokość geograficzna, szybkość, kurs i pełny meldunek o stanie wszystkich urządzeń na pokładzie. Krótko mówiąc: podłączamy go teraz do systemu sterowania statkiem. Jest w pełni zaprogramowany na poszukiwanie USS „Starbuck” i dopóki go nie znajdziemy, ten zestaw krzemu i mikroprocesorów będzie kierował statkiem.

– Szczyt sterylności – mruknął Pitt.

– Słucham?

– Można się obejść bez ludzkich rąk.

Boland zmarszczył brwi z namysłem.

– Taak, można tak to ująć – stwierdził w końcu.

Pitt pochylił się nad ramieniem programisty i przyjrzał się wydrukom.

– Sprytne – przyznał. – Cały system można przeprogramować z głównego komputera, który jest zapewne w bunkrze w Pearl Harbor albo w innym równie bezpiecznym miejscu. Przydatne, gdyby nas spotkało coś równie miłego jak załogę „Lillie Marlene”. Nas co prawda trafi szlag, ale statek posłusznie zawróci i popłynie do domu w stanie nie uszkodzonym. Ekonomiczne podejście do sprawy.

– Znasz się na tych rzeczach. – W głosie Bolanda była mieszanina uznania i podejrzliwości.

– Można powiedzieć, że miałem przelotnie styczność z tymi urządzeniami.

– Widziałeś już te wszystkie cuda?

– Przynajmniej na trzech jednostkach oceanograficznych NUMA. Wasze są bardziej wyspecjalizowane, co jest naturalne, gdyż głównym zadaniem tego statku jest ratownictwo podwodne. Nasze urządzenia, z uwagi na naukową naturę poszukiwań, które prowadzimy, są trochę nowsze.

– Moje uznanie i przeprosiny, nie doceniłem cię. – Boland podszedł do oficera wachtowego, zamienił z nim kilka słów i wrócił. – Chodź, postawię ci drinka.

– Czy regulamin marynarki na to pozwala? – spytał nieco złośliwie Pitt.

– Zapominasz, że teoretycznie to statek handlowy. – Boland uśmiechnął się przebiegle.

– Jestem zdecydowanie za teorią.

Ruszyli ku drzwiom, gdy wachtowy zameldował:

– Kamery i sensory na miejscu. Gotowe do akcji.

– Szybka robota, poruczniku. Proszę przekazać do maszynowni, że ruszamy – polecił Boland.

– Chwileczkę – wtrącił Pitt. – Pytam z czystej ciekawości: Na jakiej głębokości jest dno?

Boland spojrzał na niego zdziwiony, ale bez słowa przeniósł wzrok na wachtowego.