Выбрать главу

Lampa przestała błyskać i March dał Pittowi znak, że czas wracać. Powoli podpłynęli na poziom pokładu, gdzie korzystając z chwili przerwy, Dirk miał okazję spojrzeć w osłoniętą maską twarz towarzysza. Nie było żadnej wątpliwości: wyraz oczu zdradzał, że marzeniem porucznika był jak najszybszy powrót na statek. March wskazał dłonią aparat i wyciągnął rękę ku powierzchni. Sens wiadomości był jasny: skończył mu się film i chciał wracać. Pitt potrząsnął głową, odpiął od pasa plastikową tabliczkę i napisał na niej specjalnym tłustym ołówkiem: luk ratunkowy.

March przeczytał i wskazał palcem wodoszczelny zegarek. Pitt nie zareagował; doskonale wiedział, że zostało im powietrza na dwadzieścia minut. Ponownie podsunął mu pod oczy tabliczkę i złapał za ramię, wbijając palce w kombinezon. Tamten chyba zrozumiał; spojrzał w górę i zawahał się, wiedząc, że są obserwowani na monitorach. Wyraźnie grał na zwłokę.

Dirk zdał sobie z tego sprawę. Nie zwalniając uchwytu, drugą ręką przystawił mu do brzucha „Barfa”. Poskutkowało: porucznik z rezygnacją pokiwał głową i popłynął w kierunku dziobu. March był przestraszony, ale przynajmniej miał pewność, że wina za wszystko spadnie tylko na Pitta. Dirk popłynął tuż za nim. W ciągu kilkunastu sekund dotarli na miejsce i znieruchomieli, unosząc się nad pokładem. Krab wielkości półmiska, któremu przerwano spacer po przednim pokładzie, popędził truchtem, ześlizgnął się po zaokrągleniu kadłuba i spadł, lądując na piasku na wszystkich ośmiu odnóżach. March bał się – Pitt widział, jak wstrząsnęły nim dreszcze, gdy wpatrywał się we właz awaryjny, bez wątpienia wyobrażając sobie, co może zastać wewnątrz okrętu.

Pitt zmazał poprzednią wiadomość i napisał: otwórz. March przeczytał, opanował drżenie i powoli przyklęknął na pokładzie obok włazu. Ujął koło otwierające i zamykające klapę i naparł na nie bez specjalnego entuzjazmu. Dirk widząc to, postukał lufą „Barfa” w stal. W ciszy i spokoju, jakie ich otaczały, uderzenie zabrzmiało niczym dzwon. March ponaglony do działania mocniej chwycił pokrętło, napiął mięśnie, aż żyły na szyi nabrzmiały mu z wysiłku. Koło nawet nie drgnęło. Porucznik spojrzał pytająco na Pitta, który pokazał mu wpierw trzy palce, a potem właz, sygnalizując: do trzech razy sztuka. Przesunął się tak, że znalazł się naprzeciw niego i wsunął kolbę „Barfa” między szprychy, używając jej jako dźwigni. Dał znak Marchowi i naparli razem z całych sił. Po chwili koło drgnęło. Z każdym kolejnym ruchem obracało się łatwiej, aż w końcu March szarpnięciem otworzył klapę i spojrzał do wnętrza. Jednakowe ciśnienie w śluzie i na zewnątrz było złym znakiem. Pitt zrozumiał, że jego plan zaczyna się załamywać. Wytarł tabliczkę i napisał: umiesz to obsługiwać?

March skinął głową i ponownie zadrżał. Zebrał się jednak w sobie, odczepił swoją tabliczkę od pasa i napisał: nie ma sensu bez zasilania. Dirk odpisał: spróbujmy. Porucznik, wiedząc już, że opór nic nie da, przystanął na moment, by zebrać odwagę, a potem zniknął w ponurej ciemności śluzy. Pitt poczekał chwilę, by dać mu okazję do zorientowania się wewnątrz i nie zasłaniać słabego światła wpadającego przez właz. March dał mu znak, trzymając dłonie na zaworach. Dirk opadł koło niego i zakręcił właz.

Znajdowali się w pomieszczeniu w kształcie walca wbudowanego w kadłub, które mogło pomieścić sześciu ludzi. Zostało tak zaprojektowane, by umożliwić załodze tonącego okrętu wejście do wnętrza, zamknięcie drzwi wodoszczelnych i zalanie luku poprzez wypuszczenie z niego powietrza. Gdy ciśnienie wody wewnątrz i na zewnątrz wyrównało się, otwierano właz zewnętrzny i marynarze znajdujący się w środku unosili się wraz z resztą powietrza ku powierzchni. Pitt i March odwrócili proces, wchodząc przez właz zewnętrzny do zalanego pomieszczenia. Teraz należało wypompować wodę i wejść do suchego – jak miał nadzieję Dirk – wnętrza okrętu.

Według Marcha było to szaleństwo – Pitt musiał być albo obłąkany, albo po prostu głupi. Znacznie prościej byłoby otworzyć wewnętrzne drzwi, zamiast szukać po ciemku odpowiednich urządzeń; wnętrze i tak było zalane wodą, więc po co sobie komplikować życie procedurą normalnie używaną do wchodzenia do zanurzonych, ale sprawnych okrętów?! Poza tym, po co w tej chwili w ogóle tam wchodzić? Jedyne co znajdą, to mroczne, pełne wody i rozkładających się zwłok kabiny. Jeśli się nie pospieszą, zginą również; powietrze w butlach zaczynało się kończyć. Wzruszył ramionami i przekręcił zawór osuszający przedział z wody.

Rozległ się syk powietrza napływającego do wnętrza i poziom wody zaczął opadać. March był przekonany, że ma halucynacje: to co się działo, było niemożliwe. Wyczuł obniżanie się poziomu wody, choć w mroku tego nie widział. Czuł, że uniesiona ręka jest już nad wodą, a po chwili poczuł słabe fale uderzające o policzki. Gdyby nie zaciskał zębów na ustniku aparatu tlenowego, zapewne otworzyłby usta ze zdumienia. Po dłuższej chwili udało mu się przezwyciężyć szok na tyle, by pomacać ścianę w miejscu, w którym powinien być wodoszczelny kontakt. Zanim go znalazł, otarł skórę na kostkach, ale w końcu przesunął osadzoną w gumie dźwigienkę. Śluzę ratunkową zalało jasne światło.

March zamrugał gwałtownie powiekami. Pitt wyglądał jak reklama atrakcji czekających na kandydatów do zawodu płetwonurka. Stał oparty o ścianę ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma w całkowicie zrelaksowanej pozie, z maską przesuniętą na czoło, bez akwalungu. Przyglądał się porucznikowi z lekkim rozbawieniem w zielonych oczach i z uśmiechem w kącikach ust.

– Skąd wiedziałeś? – March wypluł ustnik.

– Rozsądne przypuszczenie – poinformował go obojętnie Pitt.

– Światło, pompa powietrzna. – March nadal był zaskoczony. – To znaczy, że reaktor nadal działa.

– Na to wychodzi. Proponuję sprawdzić.

– Dlaczego nie?

Lodowaty spokój Dirka zaczął powoli na niego działać. Starał się mówić obojętnie, choć nie bardzo mu to wychodziło: z jego ust wydobył się cienki pisk.

Woda została wypompowana. March przyjrzał się drzwiom prowadzącym do wnętrza „Starbucka”, jakby prowadziły do piekła. Zdjęli płetwy i maski, porucznik pozbył się akwalungu i zajął się otwieraniem drzwi, przyklękając w wodzie, która pozostała na podłodze. Koło nie stawiało oporu – przy krawędzi pokrywy zapieniły się malutkie bąbelki, gdy z wnętrza okrętu zaczęło wydobywać się powietrze. Pochylił się i pociągnął nosem.