– Staram się być miły z powodu twoich dobrych kontaktów z admirałem. Poza tym uważam, że jesteś wyjątkowo sprytnym manipulatorem. Mogę się założyć, że ten z pozoru głupi pomysł zatopienia przedziału torpedowego kryje w sobie kolejny makiaweliczny pomysł. O co tym razem chodzi?
– Proste. Uszkodziłem okręt, by przez kilka dni zatrzymać go na miejscu.
– Mów dalej – zachęcił Boland. Nie uśmiechał się już.
Pitt uporządkował myśli i wyjaśnił:
– Zaczynając od końca: na pokładzie było dwóch uzbrojonych wartowników i Farris, widziałeś, w jakim stanie. „Starbuck” był doskonałym więzieniem, bo nie było dokąd z niego uciekać. Strażnicy zmieniali się i choć nie wiem, gdzie jest ich baza, to z pewnością nie przebywali długo na pokładzie. Sądzę, że około dwunastu godzin, maksimum dwadzieścia cztery.
– Skąd ta pewność?
– Sprawdziłem podręczne magazyny w kuchni i w messie oficerskiej; w żadnym nie było śladu żywności. Strażnicy nie wyglądali na zagłodzonych, a Farris, pomimo stanu, w jakim jest, też coś musiał jeść przez te sześć miesięcy. Albo gdzieś w pobliżu jest nie rejestrowany bar McDonalda, albo strażnicy wracali na lunch do domu. Oczywiście obstawiam to drugie. A to znaczy, że reszta ich koleżków czai się teraz niedaleko, czekając na sprzyjający moment, by zawładnąć „Marthą Ann”. Jeżeli znikniemy tak jak inne statki, to Navy może praktycznie się pożegnać ze „Starbuckiem”. Jeżeli przeżyjemy, to mogą próbować przy pierwszej okazji przenieść go gdzie indziej. Przy zatopionym przedziale torpedowym stracą na to sporo czasu, jak zapewniał mnie twój sternik. Istnieje więc szansa, że Navy zdoła tu dotrzeć i zająć się podniesieniem „Starbucka” lub też doprowadzeniem go do stanu używalności na dole. Wybór należy do nich.
– W ciągu trzech godzin możemy tu ściągnąć drogą powietrzną całą załogę ratunkową.
– Za późno. Od momentu rzucenia kotwicy żyjemy na kredyt. To co przydarzyło się reszcie tych leżących na dnie wraków, z dużym prawdopodobieństwem może spotkać i nas.
– Pomysł wydaje mi się mało realny – mruknął sceptycznie Boland. – Radar melduje, że w promieniu pięciuset mil nie ma żadnej jednostki ani lądu. Sonar nie wykrywa nawet na maksymalnym zasięgu żadnego okrętu podwodnego. To skąd, u diabła, miałoby przyjść to zagrożenie?
– Gdybym znał odpowiedź na to pytanie – parsknął Pitt – to natychmiast zażądałbym podwyżki. I wiesz, dostałbym ją bez gadania.
– Jeśli nie masz nic bardziej konkretnego, to poczekamy do rana i zabierzemy się za podnoszenie „Starbucka” – oznajmił Boland, przyglądając mu się uważnie.
– Pobożne życzenie – zauważył cierpko Dirk. – Do świtu „Martha Ann” będzie leżała na dnie obok „Starbucka”.
– Zapominasz, że mogę wezwać pomoc z Honolulu, kiedy tylko zechcę.
– Naprawdę? – zdziwił się Pitt, a Boland spojrzał na niego przenikliwie. – Hunter potwierdził twoje meldunki?
– W jaki sposób? Przecież nadawaliśmy zakodowane meldunki na ogólnie dostępnym kanale. Nie mógł odpowiedzieć, nie demaskując wszystkiego.
– A nie wydaje ci się dziwne, że nadal milczy? Sam powiedziałeś, że mój meldunek słyszeli wszyscy wokół, a on nie był kodowany. Hunter powinien natychmiast wejść na fonię, domagając się szczegółów. Skoro słyszał mnie każdy w promieniu tysiąca mil, to dlaczego nie było ani jednego odzewu, nawet w formie opieprzenia za głupie dowcipy? Coś mi się wydaje, że żadna z tych wiadomości nie dotarła do adresata, nawet twoja informacja o spalonym wale.
Tym razem trafił. Boland uniósł brwi i wcisnął przycisk interkomu stojącego na biurku.
– Radio? Tu kapitan. Dajcie mi łączność z Pearl Harbor, kod numer sześć. Proszę się zgłosić, jak tylko potwierdzą nawiązanie łączności.
– Kod numer sześć. Aye, aye, sir – powtórzył głośnik.
– Skąd ci przyszło do głowy, że jesteśmy zagłuszani? – spytał Boland.
– Z wyjątkiem „Lillie Marlene” żadna jednostka nie zdołała przesłać nawet SOS, w tym także „Starbuck”. Dowodzi to ponad wszelką wątpliwość, że nasi tajemniczy przyjaciele nie chcą zostać odkryci przez resztę świata. Jeśli chodzi o zagłuszanie, to możemy się założyć, że ma miejsce, bo tylko to logicznie wyjaśnia brak sygnałów SOS. Oni nadawali, i to pewnie czasami nawet dłuższe i dokładniejsze depesze, tylko żadna nie dotarła do radiostacji służby ratowniczej na Oahu. To także wyjaśnia fałszywe pozycje nadawane przez Dupree przez ostatnie kilka godzin przed zniknięciem. Na jednej z wysp Archipelagu Hawajskiego nasi przyjaciele mają potężny nadajnik. Musi być na lądzie, bo do zagłuszania sygnałów statków potrzebna jest spora antena.
– Radio do kapitana – zachrypiał głośnik.
– Jestem. Dajcie łączność.
– Nie mamy, sir. Potwierdzili, ale nie w kodzie numer sześć. Cztery razy wysyłaliśmy ten sam sygnał i cztery razy prosili o wiadomość bez kodu. Nic z tego nie rozumiem, sir. Sygnał na częstotliwości handlowej przechodzi bez przeszkód, a z kodowanym są problemy. Ktoś stara się być cwany, taka jest moja opinia, sir.
– Nie próbujcie dalej – polecił Boland i wyłączył interkom.
Żaden z nich nie odezwał się ani słowem – nie było po co. Obaj wiedzieli, że nawiązanie łączności nie jest ważne; ważne było, że połączyli się nie z tymi, co trzeba.
– Nie jest dobrze – oznajmił w końcu Boland.
– To nam przynajmniej wyjaśnia jedną sprawę. Ale pozostają inne: na przykład, co stało się pół roku temu z załogą „Starbucka”? Albo dlaczego nie użyto w jakikolwiek sposób okrętu, skoro zadano sobie tyle trudu, by utrzymać go w idealnym stanie?
– Możemy spokojnie skreślić z listy Rosjan czy inne mocarstwo. Takie postępowanie nie ma sensu z ich punktu widzenia, a poza tym nie zdołaliby tego utrzymać tak długo w sekrecie.
– Może to brzmi głupio, ale nie sądzę, by opanowanie „Starbucka” było operacją zaplanowaną i przygotowaną – stwierdził Pitt.
– To brzmi głupio, ale coś w tym jest. Choć z drugiej strony porwanie atomowego okrętu podwodnego na pełnym morzu nie jest taką prostą sprawą.
– Ktoś doszedł w tym do perfekcji. Kadłub wewnątrz i na zewnątrz nie nosi najmniejszych śladów zniszczeń, a to mówi samo za siebie.
– Jest parę problemów: przy tak rozwiniętych systemach wykrywających, w które jest wyposażony „Starbuck”, wejście na pokład po cichu jest niemożliwe. Ma tak zainstalowane alarmy, że otwarcie zewnętrznego włazu do komory ewakuacyjnej powinno umarłego postawić na nogi. A nic poza rybą nie jest w stanie w ogóle zbliżyć się do niego na bliższą odległość.
– Chciałbym ci zwrócić uwagę, że nikt nie projektuje okrętów podwodnych z myślą o odparciu abordażu, zwłaszcza pod powierzchnią.
Zanim Boland zdążył odpowiedzieć, głośnik ponownie ożył:
– Kapitanie, tu mostek.
– Boland. O co chodzi?
– Mógłby pan tu przyjść, sir? Jest coś, co powinien pan zobaczyć.
– Co mianowicie?
– Cóż, sir… to brzmi dziwnie…
– Dalej, wykrztuś to z siebie, człowieku!
– Mgła, kapitanie. Z morza unosi się mgła pokrywająca powierzchnię niczym na starych filmach z Frankensteinem. To nierealne, sir. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego.
– Zaraz tam będę. – Boland wyłączył interkom i spojrzał ponuro na Pitta. – Co o tym sądzisz?
– Sądzę – mruknął cicho Dirk – że zabawa się zaczęła.
Rozdział 11
Biały, gęsty opar unosił się nad samą powierzchnią wody, kręcąc się w powiewach lekkiej bryzy, ograniczając widoczność i otaczając ich ze wszystkich stron. Wachtowi na skrzydłach mostka wytężali oczy, ale nie widzieli niczego oprócz mgły. Wszyscy czuli się nieswojo, a strach stawał się coraz silniejszy. Strach przed czymś co było tam, ale czego nie dało się ani dostrzec, ani dotknąć, ani też zrozumieć. Światło zachodzącego słońca przedostające się przez biały całun miało dziwny, pomarańczowo-szary poblask zwiększający wrażenie niesamowitości.