Starł poprzednią wiadomość i napisał: Wejście jest gdzieś tutaj. 18 minut. Podstawił ją pod nos towarzysza. Al skinął głową – wiadomość była jasna: mieli tlenu na osiemnaście minut poszukiwań oraz minimalną rezerwę na dotarcie do „Starbucka”. Potem zaczynała się podróż w jedną stronę. Pitt stuknął go w ramię i skręcił w prawo. Al ruszył jego śladem. Popłynęli przez mrok rozświetlony jedynie blaskiem ich latarek. Nie musieli zapamiętywać punktów orientacyjnych – nie było na to czasu. Najlepszym w tym przypadku przewodnikiem był kompas, który Pitt miał na lewym nadgarstku.
Podejmowanie ryzyka, gdy widzi się otoczenie i poruszanie się z narażeniem życia w ciemnościach, w nieznanym terenie i to pod wodą – to dwie różne sprawy. Największym pragnieniem Dirka było zawrócić i znaleźć się w bezpiecznym wnętrzu okrętu. Jedyne, co go powstrzymywało, to wspomnienie nadziei w oczach Huntera, gdy admirał usłyszał ocenzurowaną wersję planu. Serce łomotało mu jak po zażyciu LSD, ale nie zawrócił.
Ponure rozmyślania przerwał mu widok kolejnej ofiary hawajskiego wiru wynurzającej się z mroków przed nimi. Burty nie były w najmniejszym stopniu obrośnięte, farba lśniła czystością. Znaczyło to, że wrak był świeży. Zaskoczyło go to. Od czasu zaginięcia „Starbucka” nie było bowiem meldunków o żadnej nowej katastrofie, a widniejący przed nim statek nie był ani małą, ani starą czy zaniedbaną jednostką. Jak to możliwe, że nikt nie zauważył, iż nie przybył na czas do portu przeznaczenia? Statek osiadł na równej stępce, jakby odmawiał zaakceptowania losu, który go spotkał. Przepłynęli wzdłuż opustoszałego pokładu, stwierdzając, że kiedyś był to pełnomorski, duży trawler. Nadbudówki lśniły białą farbą i najeżone były imponującym zestawem anten, masztów i czujników elektronicznych.
Jak dotąd nie było śladów ludzi Delphiego, ale chcąc uniknąć niemiłych niespodzianek, Pitt gestami nakazał Alowi, by pozostał na zewnątrz i miał oko na otoczenie, a sam zabrał się za przeszukanie mostka i sterówki. Giordino zniknął pod prawym skrzydłem mostka, gasząc latarkę i trzymając się w pobliżu nadbudówki. Momentalnie zlał się z mrokiem, który otaczał wrak.
Pitt wpłynął do sterówki przez otwarte drzwi i znieruchomiał, uderzony pustką rozświetloną przez blask latarki. Pomieszczenie zdawało się dziwnie obco urządzone. Kątem oka dostrzegł przezroczystego węża wijącego się pod sufitem. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to nie wąż, lecz strumień wydychanych przez niego bąbelków, który unosił się do góry i znikał w szczelinie, szukając najprostszej drogi na powierzchnię.
Nie wiedział dokładnie, co spodziewał się znaleźć, ale to co zobaczył, pozostało w jego pamięci na długo. Mapy poruszone jego pojawieniem się, falowały na stole nawigacyjnym nadal sztywne w dotyku, zupełnie jakby je zamoczono dopiero wczoraj. Koło sterowe samotnie sterczało przy oknie, miedziane okucia lśniły, a igła kompasu wiernie wskazywała jakiś zapomniany już kurs. Strzałki telegrafu maszynowego znieruchomiały na zawsze na pozycji STOP… Pochylił się nagle nad telegrafem – coś tu nie pasowało. Litery były z pewnością drukowane i z pewnością nie angielskie. Przyglądał im się dłuższą chwilę, po czym podpłynął do kompasu i oświetlił przykręconą nad tarczą, brązową plakietkę z nazwą statku. Była na miejscu, ale odcyfrowanie jej zabrało mu chwilę. Jego znajomość rosyjskiego ograniczała się do mniej niż dwudziestu słów, zdołał jednak przeczytać nazwę statku: „Andriej Wyborg”.
Tak więc radziecki statek szpiegowski odnalazł w końcu „Starbucka”, ale tylko po to, by spocząć w jego pobliżu. Na ciąg dalszy refleksji o kolejach losu nie miał czasu, gdyż właśnie w tym momencie coś stuknęło go lekko w łopatkę.
Każdy, nawet najbardziej doświadczony zawodowy nurek czy płetwonurek mający na koncie zejścia na duże głębokości oraz wypadki, które cudem jedynie nie skończyły się śmiercią, przyzna, że największe przerażenie, jakie może spotkać kogoś pod wodą, wywołuje niespodziewane dotknięcie w plecy czegoś nieznanego. Dirk wiedział o tym, ale doświadczył tego po raz pierwszy. Musiał przyznać temu twierdzeniu całkowitą rację. Po długiej jak wieczność sekundzie, gdy nie był w stanie poruszyć ręką ani nogą, obrócił się gwałtownie, a raczej spróbował to zrobić, gdyż gwałtowne ruchy na głębokości stu sześćdziesięciu stóp są niemożliwe, i oświetlił latarką przestrzeń, którą chwilę wcześniej miał za plecami.
Światło padło na twarz mężczyzny. Twarz była przerażająco wykrzywiona i nienaturalna – zęby połyskiwały w otwartych ustach, a prawe oko prawie wychodziło z oczodołu. W miejscu lewego znajdował się niewielki krab, do połowy zagrzebany w oczodole i spokojnie kontynuujący posiłek. Trup chwiał się niczym pijany pajac, machając rękami poruszanymi przez wodę w całkowicie przypadkowym rytmie; stwarzało to przerażające wrażenie. Zwłoki unosiły się cztery stopy nad podłogą i teraz ponownie podpływały do przerażonego Pitta.
Zbliżanie się upiornego gospodarza zatopionego statku przełamało barierę strachu, który obezwładnił Dirka na dłuższą chwilę. Gwałtownym pchnięciem posłał trupa w tył ku drzwiom prowadzącym w głąb nadburcia. Nieboszczyk powoli zniknął w mroku. Pitt przez kilkadziesiąt sekund uspokajał się i wyrównywał oddech. Widząc zjawę, wstrzymał go odruchowo i dopiero gdy zdołał się poruszyć, zaczął ponownie nabierać i wydychać powietrze. Przez moment wydawało mu się nawet, że czuje odór rozkładającego się ciała, zanim rozsądek nie wziął góry nad wyobraźnią.
Niczego więcej i tak nie zdołałby odkryć w tak krótkim czasie, jaki miał do dyspozycji, a kolejne spotkania z martwymi członkami załogi zupełnie go nie interesowały, postanowił więc wycofać się z wraku. Wyjrzał, dając znak Alowi nadal ukrytemu pod skrzydłem mostka, że pora wracać, gdy obaj usłyszeli odległy szum. Czym prędzej przepłynęli do sterówki, gasząc latarki i zamarli w bezruchu poniżej okna. To co usłyszeli, było szumem elektrycznego motoru zbliżającego się z każdą chwilą. Po kilku sekundach dostrzegli blask reflektora.
Z początku pojazd przypominał przedpotopowego mieszkańca głębin, gdy jednak zbliżył się, spostrzegli sztuczną konstrukcję w kształcie morświna z horyzontalnym ogonem na rufie służącym do sterowania. Na tym podwodnym miniokręcie siedziało okrakiem dwóch ludzi z zielonymi przepaskami na biodrach. Siedzący z przodu miał przed sobą stery. Pojazd napędzany niewielką śrubą płynął z szybkością około pięciu węzłów i kierował się prosto ku mostkowi radzieckiego statku.
Obaj nurkowie przywarli do ściany, ale nie byli w stanie wstrzymać oddechów. Bezradnie obserwowali chmury bąbelków wypływające ku górze prosto przed dziobem zbliżającego się pojazdu. Dobyli noże w oczekiwaniu na nieuchronną konfrontację. Strumyki powietrza zdradzały ich obecność i nie mogli temu zapobiec.
Pojazd opłynął przedni maszt i zbliżył się do sterówki, oświetlając jej wnętrze reflektorem. Pitt sprężył się do skoku. Jedyną szansą było trafić pierwszym pchnięciem. Zdawał sobie sprawę, że najlepsze nawet ostrze rzadko jest równym partnerem dla broni miotającej.
W ostatnim momencie pojazd uniósł się gwałtownie, przecinając strumyki powietrza i znikając nad dachem nadbudówki. Odgłos motoru oddalał się stopniowo i prawie równocześnie przygasło światło, pogrążając ich w mroku. Gdy silnik i uderzenia śruby zamilkły zupełnie, Giordino włączył latarkę i wzruszył pytająco ramionami. Pitt powoli zaczynał rozumieć, czemu zawdzięczają ocalenie: „Andriej Wyborg” był świeżym wrakiem i nie pozbył się jeszcze całego powietrza zamkniętego w kadłubie. W rozmaitych miejscach wzdłuż burt i nadbudówki unosiły się mniejsze i większe wężyki pęcherzyków i te pochodzące z ich akwalungów zostały po prostu uznane przez wartowników za jedne z wielu. Wraki często przez całe lata pozbywają się powietrznych kieszeni, o czym wiedzą wszyscy doświadczeni nurkowie.