Выбрать главу

– Resztę już znam – stwierdził Pitt z pewnością siebie.

Delphi i Summer spojrzeli na niego z niedowierzaniem.

– Co chce pan osiągnąć kłamstwem? – zdziwił się Delphi.

– Jakim kłamstwem? Nie tylko ja wiem, cała sto pierwsza Rota wie, ba, nawet Pentagon wie o panu i pana siedzibie. Powinien się pan tego domyślić przy naszym poprzednim spotkaniu. Pamięta pan, że kazałem pozdrowić Kanoli? Nie mrugnął pan okiem, sądząc, że to co wiem i tak nie ma znaczenia, bo za parę minut umrę. Trzeba było pomyśleć.

– Skąd pan to wiedział?

– Kustosz Bishop Museum pamiętał pańskiego ojca, ale to był dopiero początek. Przyznaję, że poukładanie elementów tej łamigłówki w całość zajęło mi trochę czasu, ale jak tylko mi się udało, to nie pozostawiłem tej wiedzy dla siebie. – Pitt podszedł do Ala, pomógł mu zmienić pozycję na siedzącą i ponownie spojrzał na gospodarza. – Zabijał pan wyłącznie z chciwości, z żadnych innych powodów, i udało się panu ogłupić nawet swoją własną córkę. Ojciec mógł być pacyfistą, ale to co doktor Moran zaczął z pobudek czysto naukowych i humanitarnych, w pańskich rękach stało się najobrzydliwszym piractwem w dziejach współczesnej żeglugi.

– Proszę sobie nie przerywać. Z ciekawością posłucham tej historii.

– A co, nie słyszał pan, jak to wygląda z drugiej strony? – spytał prawie znudzonym tonem Pitt. – Dobrze, mogę panu powiedzieć, co głoszą pańskie akta. Natomiast zanim do tego przejdę, byłbym zobowiązany, gdyby Al mógł normalnie i wygodnie usiąść. Podłoga nie jest ani naturalnym, ani wygodnym miejscem dla człowieka.

Delphi wolno skinął głową i nieruchomi strażnicy, którzy wnieśli do sali Giordina, teraz chwycili go pod ramiona i zanieśli na wyściełane czerwonym jedwabiem siedzisko. Dopiero wówczas Pitt zaczął mówić, zastanawiając się, czy dobrze domyślił się początków organizacji Delphiego. Dużo od tego zależało: jeżeli tak, to końcówka opowieści będzie wiarygodna, a tylko to dawało im minimalną, ale jedyną szansę przeżycia. Kwestia była prosta – musiał sprawić, by on, Al i Summer mieli szansę na przeżycie. W chwili wybuchu nie mogli znajdować się w tej sali; okno będące piękną ozdobą było jednym z najsłabszych elementów budowli. Przy pierwszym pęknięciu w jednej chwili do środka wpadnie taka masa wody, że wszystko zostanie natychmiast zgniecione na miazgę. Wziął głębszy oddech i z nadzieją na dobre funkcjonowanie własnej wyobraźni zaczął:

– „Explorer”, bo tak nazywał się statek pańskiego ojca, przestał być użyteczny, gdy założono wreszcie stałą bazę we wnętrzu wzgórza. Moran potrzebował pieniędzy na dalsze zakupy sprzętu, by kontynuować podwodne prace konstrukcyjne, więc zajął się najstarszym oszustwem świata, czyli nabieraniem towarzystw ubezpieczeniowych. Naciągnięcie społeczeństwa na parę dolców dla celów naukowych było dobrym wytłumaczeniem dla własnego sumienia. Zresztą prawdę mówiąc, sam uważam, że nabranie towarzystwa ubezpieczeniowego nie jest grzechem, a oszukiwanie urzędu podatkowego jest wręcz wskazane. Popłynął sobie więc „Explorerem” do Stanów, zapełnił ładownie złomem i został ubezpieczony tak wysoko, jak tylko się dało. Wszystko naturalnie pod zmienioną nazwą i z innym armatorem. Następnie przypłynął tu, otworzył zawory denne i stał się pierwszą ofiarą hawajskiego wiru, podczas gdy właściciele spokojnie zrealizowali polisę ubezpieczeniową. Interes przebiegł tak gładko, że gdy dobrzy naukowcy zeszli z tego świata i nie mogli protestować, rozkręcił go pan na dużą skalę, lecz przy nieco zmienionych zasadach Używał pan mianowicie cudzych statków, co miało dwie zalety: brak kosztów wstępnych przy zakupie statku i ładunku oraz pierwotny ładunek do zbycia. Cały pomysł jest niesamowicie dochodowy i śmiesznie prosty. Wystarczy zorganizować rzecz tak, by kilku pańskich ludzi weszło w skład załogi statku, który płynie ze Stanów na zachód do Indii lub krajów Orientu. Zachodnia linia żeglugowa biegnie przez pańskie podwórko, a to nie tylko ułatwia pozbycie się statku, ale i dóbr made in USA na czarnym rynku. Pańscy ludzie z załogi muszą tylko w oznaczonym czasie opanować sterówkę, zboczyć z kursu o parę stopni i dać maszynowni rozkaz „maszyny stop”. Potem mogą sobie spokojnie stać i patrzeć. Mogą też wziąć udział w wyrzynaniu załogi statku, pomagając desantowi, który za pomocą kotwiczek abordażowych opanowuje jednostkę, podpływając doń pod wodą. Praktycznie morderstwo doskonałe, bo nikt nigdy nie znajdzie wraku takiego statku. Ciała wędrują za burtę, statek po przemalowaniu i drobnych zmianach w wyglądzie płynie gdzie indziej jako całkiem nowa jednostka i opycha tanio cały ładunek. Problemy mogą powstać jedynie wówczas, gdy ładunek jest zbyt trefny. Wtedy wędruje też do morza, a statek wykonuje parę przemytniczych rejsów. Potem wracamy do oryginalnej koncepcji, czyli jednostka ginie w morzu, ale tak, by łatwo dało się z niej wydobyć w razie potrzeby części zamienne. Pan kasuje ubezpieczenie. Bukanierzy zazdrościliby panu pomysłowości. Przy pańskiej organizacji oni byli po prostu bandą przygłupich doliniarzy. Prawie cały świat uwierzył, że tu na dnie leży prawie czterdzieści statków, podczas gdy w rzeczywistości jest ich ledwie połowa, gdyż każdy istniejący wrak co najmniej dwa razy figuruje na listach. Raz pod oryginalną nazwą, a drugi raz pod pańską.

– Przyznaję, że sporo pan wie. – Głos był ironiczny, ale kryły się w nim nutki uznania.

– Doskonałym pomysłem była „Lillie Marlene” – ciągnął spokojnie Pitt. – Okolica zaczynała być zbyt popularna. Zbyt wiele jachtów szukało na własną rękę zatopionych skarbów. Kwestią czasu było, aż któryś natknie się albo na wrak, albo na zbocze góry, co położyłoby kres pańskiemu przedsięwzięciu. Wymyślił więc pan sposób, by wystraszyć konkurencję i to przyznaję, sposób, na który sam dałem się w pewien sposób nabrać. Moje uznanie. Ta sprawa była doskonale pomyślana i przepraszam za zwrot, wykończona. Straż przybrzeżna, Navy, marynarka handlowa, dosłownie wszyscy uwierzyli w meldunek o niesamowitym odkryciu na pokładzie jachtu. Jako rzecznik prasowy zrobiłby pan karierę: opis musiał dotrzeć i zadziałać na każdego prawdziwego marynarza na Pacyfiku. Statki zaczęły omijać ten rejon jak zapowietrzony. Nazwano go nawet hawajskim wirem. Nikt nie domyślał się prawdy, a była ona równie prosta jak przy poprzednich pomysłach: to pan albo któryś z pańskich ludzi po wybiciu załogi nadawał z pokładu jachtu przerażające meldunki. „San Gabriel” był pana statkiem i to pańska załoga załatwiła ludzi z „Lillie Marlene”, a potem zainscenizowała to małe przedstawienie. Wybuch jachtu wraz z załogą pryzową był pięknym finałem. Tak naprawdę to nie było żadnego wybuchu, a jednostka po remoncie i zmianie wyglądu dokuje sobie w jakiejś mieścinie, bo żal było zatopić tak zgrabny stateczek. Prawdopodobnie w Honolulu z nową nazwą i nowym właścicielem, który jest też oficjalnym właścicielem innych pańskich statków. Zaraz, jak to było? Aha, The Pisces Metals Company? Delphi zesztywniał nagle.

– To pan wie o Pisces Metals?

– Przecież mówiłem… – Pitt uśmiechnął się zimno. – Wszyscy wiedzą i pewnie o tej porze wszystko, co ta firma posiada, jest zajęte przez wojsko czy inne firmy Wuja Sama. Nadajnik na Maui, wodnopłatowiec, jacht… Widzi pan, interes był doskonały i praktycznie nie do wykrycia. Nawet gdy któraś ofiara zdołała nadać SOS, to nadajnik ją zagłuszał albo podawał fałszywą pozycję. Tylko że poczuł się pan zbyt pewnie i zaczął popełniać błędy.

– Tacy jak pan powinni ginąć za młodu – stwierdził dotknięty do żywego Delphi. – I to na pewno nie lekką śmiercią.