Выбрать главу

Nie za to ojciec bił syna, że grał, tylko za to, że się, kretyn młody, postanowił odegrać. To tak na marginesie.

...Dochodzi do tych dziesięciu, rusza dalej, na numer już więcej pchać nie może, bo osiągnął limit, zaczyna obstawiać dookoła splity i kornery...

O masz ci los, to też chyba nie wszyscy wiedzą...

Naukowo ruletka, a także inne gry kasynowe, zostały opisane przez pana Hucznego, byłego krupiera, niewątpliwie fachowca. Nie zamierzam tu z nim konkurować. Niemniej jednak coś niecoś o niej należy powiedzieć.

Pole do obstawiania wygląda następująco:

Jedne numery są czerwone, a drugie czarne, mniej więcej w kratkę,' a zero jest zielone. Ponadto, jak widać, wszystko dzieli się przez trzy, w pionie i w poziomie. Można zatem stawiać rozmaicie, na każdą dwunastkę, na czerwone i czarne, na parzyste i nieparzyste, na pojedynczy numer, na dwa numery razem, kładąc żeton na kresce pomiędzy polami i to się nazywa split, na cztery numery, kładąc żeton na skrzyżowaniu linii i to się nazywa korner, a także na numery, sąsiadujące ze sobą na kole. Wszyscy wiedzą, że kulka lata po kole, koło zaś, rzecz jasna, ma układ pomieszany, a nie chronologiczny. Gdyby stół miał również układ pomieszany, gracze prawdopodobnie dostaliby obłędu.

Wygrywa się różnie, zależnie od gry. Jak sama logika wskazuje, skoro kolorów jest dwa, można na nie wygrać podwójnie. Tuzinów trzy, zatem potrójnie. Numerów trzydzieści sześć, nie licząc zera, wobec czego wygrywa się trzydziestosześciokrotnie. Teoretycznie, w praktyce jest to 35 żetonów za jeden, za to nasza stawka pozostaje na zagranym numerze. Rzecz oczywista, można grać drożej, stawiając więcej żetonów, aż do dziesięciu.

No i tutaj wracamy do tej sierotki, naszego pozostałego na stole żetonu.

Ładne parę lat temu narwałam się na ten błąd osobiście. Czepiałam się zera. Grałam i grałam na to cholerne zero, a ono nie chciało wyjść. Stawiałam już po cztery i pięć żetonów, może nawet czasem i sześć, wyciągniętym kłusem zbliżając się do bankructwa, aż wreszcie wyszło. Odetchnęłam z ulgą i wypowiedziałam najgłupsze słowa w życiu:

- No, drugi raz zera nie będzie.

Po czym zabrałam te automatycznie pozostawione żetony.

No i co? Natychmiast po raz drugi wyszło zero.

Że mnie w tym kasynie dotychczas nigdy szlag nie trafił...

Nie zliczę, ile razy widziałam identyczny obrazek, z tym że już nie mnie dotyczył, tylko innej ofiary. Drugi raz takiego kretyństwa udało mi się nie popełnić.

Tu pozwolę sobie na dygresję, niejako historyczną. W Tivoli też była ruletka, nader uproszczona. Na wielkim kole nie latała kulka, tylko stalowy ząb terkotał po pionowych szpikulcach, zatrzymując się w końcu na jakimś numerze. Przypominało to chłopczyka, pędzącego wzdłuż parkanu i ciągnącego patyk po sztachetach, a obejrzeć można w każdej chwili w naszej Wielkiej Grze, na ekranie telewizora.

Sposób gry na przeczekiwanie pozwoliłam sobie opisać w utworze Wszystko czerwone.

No i tam też. Czwórka na przykład, nie wychodziła i nie wychodziła, ząb ją starannie omijał, za to jak wyszła, to parę razy z rzędu. W Tivoli zyskałam pierwsze okruchy wiedzy o prawie serii.

Zapomniałam powiedzieć, chociaż to chyba jasne samo z siebie, że nie ma zakazu gry nawet na wszystko razem, z całą tablicą włącznie. Można obstawiać czerwone i czarne równocześnie, aczkolwiek sensu to nie ma żadnego, parzyste i nieparzyste również, oraz tyle numerów, ile ich jest. I niektórzy tak robią, obstawiają całe pole, z tym że różnie, na jedne numery stawiają jeden żeton, na inne pół, na jeszcze inne po osiem, dziesięć i w ogóle tyle, ile regulamin pozwala. Potem objawia się te pół i wychodzą na tym jak Zabłocki na mydle.

Gra się wyłącznie żetonami w różnych kolorach, każdy dostaje kolor dla siebie i łatwo mu zapamiętać, co obstawił, a przy tym nie ma wątpliwości, do kogo należy wygrana. Brązowe tego pana i nikt się pod tego pana nie podszyje. Wymiana gotówki na żetony odbywa się bezpośrednio u krupiera i nie trzeba latać do kasy, co znakomicie ułatwia szybkie przegrywanie większych sum.

Przy ruletce widywałam sceny wstrząsające finansowo.

Raz jeden taki grał w dzikim szale, jeszcze na stare pieniądze. Gotówkę wyrywał z kieszeni i obstawiał wprawdzie nie wszystko, ale za to drogo. Przegrywał koncertowo, za każdym obrotem kulki pozbywał się całości otrzymanych żetonów i tracił trzydzieści milionów. Jakąś taką miał normę, trzydzieści milionów za jednym zamachem, specjalnie policzyłam ze zwyczajnej ciekawości. Nie grałam na tym stole, spojrzałam przypadkowo, przechodząc, i zatrzymałam się, patrząc, co z tego wyniknie.

Sto osiemdziesiąt milionów stracił w moich oczach i wyraźnie było widoczne, że los go nie lubi. Zaczął go lubić czy nie, pojęcia nie mam, bo znudziła mi się ta zabawa i poszłam dalej, zająć się własnymi sprawami.

I odwrotnie. Grałam przy jednym stole delikatnie, przeważnie przegrywając, razem ze mną zaś grało, między innymi, dwóch Japończyków. Nie trzymali się określonych numerów, stawiali różnie najwyższe stawki i przychodziło im wszystko. Za każdym obrotem kulki wygrywali po trzydzieści pięć starych milionów, odwrotnie niż tamten pechowiec. Poniechali gry i odeszli natychmiast po pierwszej przegranej.

Osobiście przy ruletce doznałam cudu kilkakrotnie.

Zawsze grywam na zero. Racjonalnych przyczyn brakuje, grywam, bo lubię i tak mi się podoba. Sześć razy (liczę starannie) przytrafiła mi się identyczna sytuacja, która wyglądała następująco:

Po jakimś tam czasie zabawy zrobiłam się przegrana, opamiętanie nastąpiło, możliwe, że nawet miałam pieniądze, ale postanowiłam nie tracić ich więcej, a możliwe, że mi ich całkiem zabrakło. Przede mną leżały ostatnie żetony w ilości sztuk sześć. Co niby można zrobić z sześcioma żetonami? A, niech je diabli wezmą, zgarnęłam wszystkie i postawiłam na samotne zero.

No i zero wyszło.

Ja zaś z tego interesu wyszłam wygrana. Ochłonąwszy bowiem po wstrząsie, część wypłaty wzięłam nie w żetonach do gry, tylko w żetonach pieniężnych, grubszych, za które też można grać, ale trzeba przedtem upaść na głowę. Te pieniężne zdecydowałam się zaoszczędzić i, acz kusiło, już ich nie tknęłam. Sama się sobie dziwię.

Taka niezwykłość spotkała mnie, jak już zostało powiedziane, sześć razy w życiu.

Stoły ruletki są także różne z punktu widzenia chodzących numerów, o ile tak dziwnie można powiedzieć. Na ludzki język przekładając, na jednych to zero wychodzi częściej, na innych rzadziej albo wcale, na jednych chodzą czwórki i siódemki, na innych piątki i dwójki, a zależy to prawdopodobnie od krupiera. Krupier puszcza kulkę ręką, sam zaś jest istotą ludzką. Ludzkie istoty różnią się od siebie. Każdy bierze inny zamach, puszcza mocniej lub słabiej i rozmaicie ta kulka leci. Możliwe jednak, że istnieją jakieś odmienne, dodatkowe przyczyny, dla których na jednym stole co parę gier pojawia się takie, na przykład, 23, a na drugim tych dwudziestu trzech przez cały wieczór nie uświadczysz. Możliwe też, że któraś kulka lubi określone części koła.

Koło ma układ następujący:

O, 32, 15, 19, 4, 21, 2, 25, 17, 34, 6, 27, 13, 36, 11, 30, 8, 23, 10, 5, 24, 16, 33, l, 20, 14, 31, 9, 22, 18, 29, 7, 28, 12, 35, 3, 26.