Bywa, że rozmaicie puszczana kulka uparcie zatrzymuje się w tych samych rejonach, na przykład pomiędzy 17 a 11 i wtedy plącze się gęsto 27, albo pomiędzy 12 a 4 i wtedy mamy wielkie szansę na zero. Albo też wybiera sobie różne rejony koła w sposób fanaberyjny. W każdym razie rozmaite liczby lubią się powtarzać, tu takie, tam inne, a gracz może robić, co mu serce dyktuje. Nie rozum, rzecz jasna, rozum z hazardem nie ma nic wspólnego.
Mój rodzony syn grał kiedyś przez jeden wieczór na wszystkich stołach równocześnie, obstawiając po jednym żetonie wyłącznie szóstkę. I na żadnym stole ani razu mu ta szóstka nie wyszła. Światem liczb rządzą jakieś tajemnicze prawa.
Zważywszy grupowość gry w ruletkę, można ją wykorzystać na rozmaite sposoby.
Przy stołach, szczególnie tańszych, zazwyczaj panuje tłok. Wystarczą cztery osoby, żeby już sobie nawzajem przeszkadzały. W Marriotcie, i w ogóle we wszystkich naszych kasynach, egzystuje ruletka amerykańska, która tym się odznacza, że leci bardzo szybko. Jeśli nie pojawi się przerwa, wynikająca z wypłacania licznych wygranych, ledwo zdążymy obstawić swoje, o zastanawianiu się zaś w ogóle nie ma mowy. W dodatku gracze utrudniają sobie życie, bo ten co siedzi przy zerze* pcha się na 35, a ten przy trzydziestu pięciu kurczowo trzyma się dwójki. Krzyżują się nad stołem ręce i głowy, a krupier bez miłosierdzia ogłasza „koniec obstawiania!" Jest to rozrywka wysoce nerwowa i męcząca, w dodatku, przy wyższej frekwencji i zwiększonym tłoku, część społeczeństwa leży sobie wzajemnie na plecach i głowie, pcha łokieć w ucho, zrzuca okulary i niszczy fryzury. Okropność!
Za to pomyślmy, jakie wspaniałe szansę stwarza to podrywaniu!
Kasyno nie dla romansów zostało stworzone i nie seks tam wszyscy mają w głowie, ale zawsze może się przytrafić, że jedna jednostka drugiej wpadnie w oko. Dama to czy dżentelmen, ganc pomada, ówże tłok i sięganie numerów przez ludzkie głowy i plecy pozwala na kontakt fizyczny bezpośredni, co niekiedy znakomicie otwiera drogę uczuciom. Jeśli ktoś ma ochotę, proszę bardzo, osoba spragniona zawarcia lub zacieśnienia znajomości, przy ruletce napotyka warunki wręcz wymarzone, musi się tylko liczyć z tym, że, zyskawszy wzajemność, może stracić fart do gry.
Można przy niej także zdobywać doświadczenie ogólne.
Doświadczenie ogólne zaś wygląda następująco: Ma się akurat szczęście albo nie. Jeśli tak, zaczyna się od wygrywania. Co numer, to trafny i może to lecieć nawet bardzo długo. Fartownemu graczowi kupa żetonów coraz bardziej się zwiększa, coraz więcej dostaje w keszu, (dziwnie brzmi, ale tak jest. „W keszu poproszę" - wszyscy mówią) to znaczy w tych żetonach pieniężnych, przeważnie po milionie sztuka. (Starym milionie. Obecnie wartość żetonów keszowych doszła do pięciu tysięcy. Możliwe, że w chwili ukazania się tego utworu osiągnie dwadzieścia albo zgoła sto). Bogaci się jednostka, a zarazem rozbestwia, podnosi stawkę, szaleństwo z jednostki zaczyna tryskać, jeśli zdarzy jej się wyjątkowo nie trafić, w rozpędzie wali dalej i obstawia całą tablicę, bo co tam, tyle tego ma, że może sobie pozwalać ile chcąc.
No i ten rozpęd ją gubi. Dobra passa się kończy, czego rozbestwieniec nie zauważa. W przekonaniu, że to chwilowe, że dobra passa zaraz wróci, gra dalej ostro i w olśniewającym tempie traci wszystko, co wygrał. Po czym wyrywa z kieszeni następne...
Gorzej. Jeśli w takiej chwili zdecyduje się nagle jeden obrót kulki przeczekać, prawie w stu procentach jest pewne, że wyjdzie jego ulubiony numer, najwyżej przez cały czas obstawiany. Wówczas trafi go apopleksja.
A należało odejść w chwili pierwszej przegranej...
No dobrze, niech będzie, do trzech razy sztuka. Odejść po trzech przegranych.
Z dwojga złego już lepiej, jeśli zaczyna się od złej passy. Niedostatecznie jeszcze rozpłomieniony hazardzista, ponosząc pierwsze klęski, gra ostrożniej i taniej. Nie idzie mu i nie idzie. Zależnie od ilości przeznaczonych dla molocha pieniędzy powinien albo dać sobie spokój, zła chwila, nie-fartowny wieczór (czy też niefartowna noc, niefartowne południe, pora doby obojętna), zrezygnować z ulubionej rozrywki, albo też przetrzymać ten okres niefartu konsekwentnie. Ewentualnie zmienić stół i sprawdzić, co mu się przydarzy na innym.
Przetrzymywanie wypada najkosztowniej i może potrwać do uśmiechniętej śmierci, ale zawsze w końcu przychodzi chwila, kiedy zła passa się łamie i ten uparty zaczyna wygrywać. Może wygrać dużo, dlaczego nie, jeśli wywęszy nadejście dobrej passy i podniesie stawkę, zdoła odbić pierwsze straty i nawet wyjść do przodu, ale do tego trzeba mieć żelazne nerwy i psi węch. Zazwyczaj odbija trochę i na nowo popada w zapał, który może go zgubić.
Wszystko zależy od tego, czy zła passa jest zwykła, czy też jadowita. Na jadowitą jest tylko jeden sposób: przeczekać. Boże broń, nie przełamywać! Prędzej już sobie człowiek przełamie kręgosłup...
Zwykła zła passa natomiast żyje w zgodzie z dobrą i wymieniają się wzajemnie. Zakładamy zatem te zwykłą, przegrana leci, nie zniechęcać się, przebić przez pokłady szaleństwa i wydłubać z siebie okruch myśli, pograć inaczej, na kornery może, na splity, zmienić stół, zmienić obstawiane numery, spróbować tych nie bardzo lubianych i lekceważonych, w każdym razie grać niedrogo. Upragniona chwila nadbiegnie. Jeśli wówczas wykorzysta się dobrą passę, zysk nam wyrośnie błyskawicznie, staniemy się wygrani i mamy szansę przy wygranej pozostać, ponieważ pierwsze trudne chwile już nas zdążyły zaniepokoić. Nie tak od razu ogarnie nas szaleństwo, niepowodzenie wierci się w pamięci niczym owsiki i nakazuje umiar, koniec dobrej passy umiemy już przewidzieć. Odbiwszy się i wyszedłszy na plus, zdołamy podnieść się od stołu i zrobić krótką przerwę.
Kliniczny przykład działania owej passy spadł na mnie osobiście w Krakowie, w hotelu Forum.
Kasyno spodobało mi się ogromnie. Odkryłam tam automaty owocowe, wyrzucone z Grandu, i ogarnęła mnie wręcz tkliwość. Umówiona byłam tak, że miałam ze dwie godziny czasu. Dopadłam automatu połowicznie owocowego, działającego na podobnej zasadzie, i zaczęło mi na nim iść. Znaczy, ruszyła szczęśliwa passa. Byłam już całkiem nieźle wygrana i najwyraźniej w świecie leciałam do góry, kiedy oderwały mnie od przyjemności umówione osoby. No dobrze, wzięłam pieniądze (przypominam uprzejmie, że w kasynach wygrywa się żywe pieniądze), poszłam sobie, odpracowałam co należy, w tym elegancką kolację, po czym w rozterce wróciłam do kasyna.
Rozterka polegała na kolizji wiedzy z namiętnością.
Przerwana szczęśliwa passa nie wraca nigdy. Wiedziałam o tym doskonale, ale miałam straszliwą ochotę grać na tym automacie dalej, podobał mi się, wmówiłam zatem sama w siebie, że pojawi się tu jakiś wyjątek albo cud. Cudu, niestety, nie było, wyszłam z tego interesu przegrana. A mogłam, nikt mi nie zabraniał, pograć sobie na czymś innym...
Na tym dowcip polega. Przerwać pod przymusem złą passę, sama radość. Przerwać dobrą...
Może lepiej idźmy spać, a do gry powrócimy jutro.
Osobę postronną, która przerywa nam dobrą passę, mamy prawo strzelić w szczękę. Każdy sąd powinien nas uniewinnić.
Chciwość gubi każdego i jest to reguła, od której nawet nie ma wyjątków.
Załamanie jest szkodliwe.
Jeśli upatrzyliśmy sobie jakiś ulubiony numer i obstawiamy go uporczywie i wysoko, on zaś z jeszcze większym uporem nie wychodzi, tylko spróbujmy się zniechęcić. Dajemy mu spokój albo zamiast ośmiu żetonów stawiamy jeden, czy nawet pół, i zanim się zdążymy obejrzeć, proszę! Już jest! I też nas wtedy szlag trafi.
Ostrzegam: jeśli będziemy się go trzymać konsekwentnie, może nie wyjść nawet przez tydzień.