Выбрать главу

Na bramie, wzniesiona jeszcze przez Mengistu, wielka gwiazda z sierpem i młotem, a wewnątrz więzienia, na dziedzińcu – popiersie Marksa (zwyczaj to sowiecki – u wejścia do gułagów wisiały portrety Stalina, a wewnątrz stały pomniki Lenina).

Reżim Mengistu, po siedemnastu latach istnienia, upadł latem 1991. Sam lider w ostatniej chwili uciekł samolotem do Zimbabwe. Niezwykłe są losy jego wojska. Z pomocą Moskwy Mengistu zbudował najpotężniejszą armię w Afryce na południe od Sahary. Liczyła ona 400 tysięcy żołnierzy, miała rakiety i broń chemiczną. Wojnę przeciw tej armii prowadzili partyzanci z północnych gór (Erytrea, Tigre) i z południa (Oromo). Właśnie latem '91 zepchnęli oni wojska rządowe do Addis Abeby. Partyzanci: bosonodzy chłopcy, często dzieci, obdarci, głodni, źle uzbrojeni. Europejczycy zaczęli uciekać z miasta, oczekując po wejściu partyzantów strasznej rzezi. Ale nastąpiło coś innego, coś, co mogłoby być tematem na niezwykły film pt. „Zagłada wielkiej armii". Na wiadomość, że ich wódz uciekł, ta potężna, uzbrojona po zęby armia załamała się w ciągu kilku godzin. Głodni, zdemoralizowani żołnierze w jednej chwili, na oczach osłupiałych mieszkańców miasta, przemienili się w żebraków. Trzymając kałasznikowa w jednej ręce, drugą wyciągali prosząc o jedzenie. Partyzanci zajęli stolicę właściwie bez walki. Żołnierze Mengistu porzuciwszy czołgi, wyrzutnie rakiet, samoloty, wozy pancerne i działa ruszyli (każdy już na własną rękę) piechotą, na mułach, autobusami do swoich wiosek, do domów. Jeżeli przypadkiem będziecie jechać przez Etiopię, w wielu wsiach i miasteczkach zobaczycie młodych, silnych, zdrowych mężczyzn siedzących bezczynnie na progach domów albo na stołkach ubogich przydrożnych barów – są to żołnierze wielkiej armii generała Mengistu, która miała zdobyć Afrykę, a rozpadła się w ciągu jednego dnia latem 1991.

Więzień, z którym rozmawiam, nazywa się. Shimelis Mazengia i był jednym z ideologów reżimu Mengistu, członkiem biura politycznego i sekretarzem KC do spraw ideologii, słowem – rodzajem etiopskiego Susłowa. Mazengia ma czterdzieści pięć lat, jest inteligentny. Odpowiada ważąc słowa, ostrożnie. Ubrany w jasny, sportowy dres. Tu wszyscy więźniowie ubrani są po „cywilnemu.", rząd nie ma pieniędzy, aby sprawić im strój więzienny. Strażnicy, więźniowie – wszyscy są ubrani jednakowo. Spytałem jednego ze strażników, czy więźniowie, ponieważ wyglądają jak każdy człowiek na ulicy, nie próbują wykorzystać tego i uciec? Spojrzał na mnie zdumiony – uciec? Tu przynajmniej ma miskę zupy, a na wolności umierałby z głodu jak cały naród. To są wrogowie, ale to nie są wariaci! -podkreślił.

W ciemnych oczach niepokój, nawet lęk. Te oczy są w ciągłym ruchu, biegają, jakby schwytany w potrzask gorączkowo szukał wyjścia. Mówi, że ucieczka Mengistu była zaskoczeniem dla nich wszystkich, tzn. dla najbliższego otoczenia wodza. Mengistu pracował dzień i noc, nie interesowały go dobra materialne, tylko władza absolutna. Panowanie – to mu wystarczało. Miał umysłowość sztywną, niezdolną do żadnego kompromisu. Masakry czerwonego terroru, które przez kilka lat pustoszyły kraj, określa jako „walkę o władzę". Utrzymuje, że „obie strony zabijały". Jak ocenia swój udział w najwyższych władzach reżimu, który upadł, powodując przy tym tyle nieszczęść, zniszczeń, śmierci (z rozkazu Mengistu rozstrzelano ponad 30 tysięcy ludzi, ale inni mówią – ponad 300 tysięcy)? Pamiętam, kiedy w końcu lat siedemdziesiątych jechało się rano przez Addis Abebę, na ulicach leżały zwłoki zamordowanych (żniwo conocne). Odpowiada filozoficznie: historia to zawiły proces. Historia robi pomyłki, kluczy, poszukuje, czasem za-brnie w ślepy zaułek. Dopiero przyszłość oceni, znajdzie właściwe miary.

On i czterystu sześciu związanych ze starym reżimem (etiopska nomenklatura) są tu trzy lata, nie wiedząc, co dalej – dalsze więzienie? Proces? Rozstrzelanie? Wyjście na wolność? Ale i rząd zadaje sobie to samo pytanie – co z nimi zrobić?

Siedzieliśmy w małym pokoiku, chyba była to dyżurka. Nikt nie przysłuchiwał się naszej rozmowie, nikt też nie nalegał, aby ją kończyć. Jak to w Afryce – panował bałagan, ludzie wchodzili i wychodzili, na sąsiednim stoliku bez przerwy dzwonił telefon, którego nikt nie odbierał.

Na zakończenie rozmowy powiedziałem, że chciałbym zobaczyć to miejsce, gdzie są zamknięci. Wprowadzili mnie na dziedziniec otoczony dwupiętrowym budynkiem z galeriami. Wzdłuż galerii ciągnęły się cele – wszystkie drzwi wychodziły na dziedziniec. Było tłoczno, kręcił się tu tłum więźniów. Spojrzałem na twarze. Były to brodate, za okularami twarze profesorów uniwersytetu, ich asystentów, ich studentów. Reżim Mengistu miał wśród nich wielu swoich zwolenników -byli to głównie wyznawcy albańskiej wersji socjalizmu w wydaniu Enwera Hodży. Kiedy nastąpiło zerwanie Tirany z Pekinem, etiopscy prohodżyści strzelali na ulicach Addis Abeby do etiopskich maoistów. Miesiącami ulicami miasta lała się krew. Po ucieczce Mengistu jego armia rozeszła się do domów – zostali akademicy. Wyłapali ich bez większych trudności i zamknęli na tym zatłoczonym dziedzińcu.

Ktoś przywiózł z Londynu wydany tam latem '93 kwartalnik somalijski – „Hal-Abuur" (Journal of Somali Literature and Culture). Policzyłem: spośród siedemnastu autorów – czołowych intelektualistów somalijskich – uczonych i pisarzy, aż piętnastu żyje za granicą. Oto jeden z problemów Afryki -jej inteligencja mieszka w większości poza Afryką- w USA, Londynie, Paryżu, Rzymie. Na miejscu, w ich krajach, pozostali: na dole – masy ciemnego, zahukanego, do ostatniej kropli potu wyzyskiwanego chłopstwa, na górze – skorumpowana biurokracja albo aroganckie żołdactwo (lumpenmilitariat -jak określa ich ugandyjski historyk Ali Mazrui). Jak Afryka może rozwijać się, uczestniczyć w wielkiej transformacji świata bez inteligencji? Bez własnej intelektualnej klasy średniej? W dodatku, jeżeli zdarzy się, że afrykańskiego akademika czy pisarza prześladują w jego kraju, najczęściej nie szuka on schronienia w innym kraju na swoim kontynencie, ale od razu – w Bostonie, w Los Angeles, w Sztokholmie czy w Genewie.

W Addis Abebie poszedłem na uniwersytet. Jest to jedyny uniwersytet w tym kraju. Zajrzałem do uczelnianej księgarni. Jest to jedyna księgarnia w tym kraju. Puste półki. Nie ma nic, ani żadnych książek, ani czasopism – nic. Tak wygląda sytuacja w większości państw Afryki. Kiedyś, pamiętam, była dobra księgarnia w Kampali, dobra księgarnia (trzy nawet) w Dar es-Salaam. Teraz – nigdzie nic. Etiopia to kraj o powierzchni takiej jak Francja, Niemcy i Polska razem wzięte. W Etiopii mieszka ponad 50 milionów ludzi, za kilka lat – będzie ich ponad 60 milionów, za kilkanaście – ponad 80 itd., itd.

Może wówczas?

Ktoś?

Choćby jedną?

W wolnych chwilach chodzę do Africa Hall – wielkiej, dekoracyjnej budowli na jednym ze wzgórz, na których leży to miasto. Tu w maju 1963 odbyła się pierwsza afrykańska konferencja na szczycie. Tu widziałem Nassera, Nkrumaha, Hajle Sellasje, Ben Bellę, Modibo Keitę. Wielkie wówczas nazwiska. W hallu, w którym się spotykali, jacyś chłopcy grają teraz w ping-ponga, jakaś kobieta sprzedaje skórzane kurtki.

Africa Hall – to prawo Parkinsona w nieskrępowanym i triumfalnym działaniu. Przed laty stał tu jeden budynek, teraz jest ich już kilka. Ilekroć przyjeżdżam do Addis Abeby, widzę za każdym razem to samo: wokół Africa Hall stawiają jakiś nowy gmach. Każdy następny, bardziej okazały i luksusowy niż poprzedni. W Etiopii zmieniają się systemy, najpierw feudalno-autokratyczny, potem – marksistowsko-leninowski, obecnie – federalno-demokratyczny; Afryka też się zmienia – ubożeje i biednieje, ale to wszystko nie ma żadnego znaczenia, niewzruszone i zwycięskie prawo stałej rozbudowy siedziby głównych władz Afryki – Africa Hall – działa bez żadnych uwarunkowań i uzależnień.