Выбрать главу

Świat przeciętnego Afrykanina jest inny – to świat ubogi, najprostszy, elementarny, zredukowany do kilku przedmiotów -jednej koszuli, jednej miski, garści ziarna, łyka wody. Jego bogactwo i różnorodność wyrażają się nie w postaci materialnej, rzeczowej, dotykalnej i widocznej, ale w tych symbolicznych wartościach i znaczeniach, jakie przydaje on rzeczom najzwyklejszym, przez nie wtajemniczonych niedostrzegalnym, bo nijakim. Oto pióro koguta może być uznane za latarnię oświetlającą drogę w ciemnościach, a kropla oliwy – za tarczę chroniącą przed kulami. Rzecz nabiera wagi symbolicznej, metafizycznej, ponieważ tak zdecydował człowiek, który przez swój wybór uwznioślił ją, przeniósł w inny wymiar, w wyższą sferę bytu – do transcendencji.

Kiedyś w Kongo zostałem dopuszczony do tajemnicy: mogłem zobaczyć szkołę inicjacji chłopców. Po skończeniu tej szkoły stawali się dorosłymi mężczyznami, mieli prawo głosu na zebraniach klanu, mogli zakładać rodzinę. Europejczyk zwiedzający tę arcyważną w życiu Afrykanina szkołę będzie zdumiewać się i przecierać oczy. Jak to! Przecież tu nic nie ma! Ani ławek, ani tablicy! Trochę kolczastych krzaków, kępy suchej trawy, zamiast podłogi – szary spopielały piasek. To ma być szkoła? A jednak młodzi ludzie byli dumni i przejęci. Dostąpili wielkiego zaszczytu. Wszystko bowiem opierało się tu na społecznej umowie traktowanej bardzo serio, na akcie głębokiej wiary: tradycja uznawała, że miejsce, w którym przebywali ci chłopcy, było pomieszczeniem szkoły klanowej, która wprowadzała ich w życie, a tym samym miało status uprzywilejowany, dostojny, nawet -święty. Błaha rzecz staje się czymś ważnym, ponieważ tak o tym zdecydowaliśmy. Nasza wyobraźnia namaściła ją i wywyższyła.

Dobrym przykładem takiej nobilitującej transformacji może być płyta Leshiny. Kobieta o nazwisku Leshina mieszkała w Zambii. Miała około czterdziestu lat. Handlowała na ulicach miasteczka Serenge. Niczym szczególnym się nie odznaczała. Były to jeszcze lata sześćdziesiąte i w różnych zakątkach świata spotykało się gramofony na korbkę. Leshina miała taki gramofon i jedną doszczętnie wytartą i zużytą płytę. Na płycie nagrane było przemówienie Churchilla z 1940 roku, w którym wzywał on Anglików do wyrzeczeń i poświęceń wojennych. Na swoim podwórku kobieta ustawiała gramofon i kręciła korbką. Z metalowej, na zielono pomalowanej tuby wydobywał się zachrypły, niski, dudniący pomruk i bulgotanie, w którym pobrzmiewały jakieś echa patetycznego głosu, ale niezrozumiałe już i pozbawione sensu. Gromadzącej się i z czasem coraz liczniejszej gawiedzi Leshina tłumaczyła, że to głos boga mianujący ją swoją wysłanniczką i nakazujący bezwzględny posłuch. Zaczęły do niej ściągać tłumy. Jej wyznawcy, na ogół biedota bez grosza przy duszy, nadludzkim wysiłkiem zbudowali w buszu świątynię i zaczęli odprawiać w niej modły. Na początku każdego nabożeństwa huczący bas Churchilla wprawiał ich w ekstazę i trans. Ale przywódcy afrykańscy wstydzą się takich religijnych manifestacji i prezydent Kenneth Kaunda wysłał przeciw Leshinie wojsko, które w miejscu jej kultu wymordowało kilkuset niewinnych ludzi, a czołgi obróciły z gliny ulepioną świątynię w pył.

Będąc w Afryce, Europejczyk widzi tylko jej część -zwykle jedynie zewnętrzną po włókę, często zresztą nie najciekawszą i może najmniej ważną. Jego wzrok ślizga się po powierzchni, nie przenikając dalej i jakby nie wierząc, że za każdą rzeczą może kryć się jakaś tajemnica i że ta tajemnica jest również w niej. Ale kultura europejska nie przygotowała nas do tych wypraw w głąb, do źródeł innych światów i kultur. Dramat kultur bowiem – w tym również europejskiej – polegał w przeszłości na tym, że ich pierwsze wzajemne kontakty były najczęściej domeną ludzi najgorszego autoramentu – rabusiów, żołdactwa, awanturników, przestępców, handlarzy niewolników itp. Zdarzali się, rzadko, i inni – poczciwi misjonarze, zapaleni podróżnicy i badacze, ale ton, standard, klimat tworzyła i nadawała wiekami międzynarodówka grabieżczej hołoty. Oczywiście nie w głowie im było poznawanie innych kultur, szukanie z nimi wspólnego języka, szacunek dla nich. W większości byli to ciemni, tępi najemnicy bez ogłady i wrażliwości, często analfabeci. Interesował ich tylko podbój, rabunek, rzeź. W wyniku takich doświadczeń kultury – zamiast wzajemnie poznawać się, zbliżać i przenikać – stawały się wobec siebie wrogie, w najlepszym razie – obojętne. Ich przedstawiciele – poza owymi łotrzykami – trzymali się na dystans, unikali się, bali. To zmonopolizowanie międzykulturowych związków przez klasę ciemniaków zdecydowało o złym stanie ich wzajemnych stosunków. Relacje międzyludzkie zaczęły być ustalane zgodnie z najbardziej prymitywnym kryterium – koloru skóry. Rasizm stał się ideologią, według której ludzie określali swoje miejsce w porządku świata. Biali-Czarni: w tej relacji obie strony czuły się często źle. W 1894 roku Anglik Lugard na czele małego oddziału posuwa się w głąb zachodniej Afryki, aby opanować królestwo Borgu. Najpierw chce się spotkać z jego królem. Ale naprzeciw wychodzi mu wysłannik i oznajmia, że władca nie może go przyjąć. Wysłannik ów, rozmawiając z Lugardem, bez przerwy spluwa w zawieszony na szyi bambusowy pojemnik: spluwanie to ochrona i oczyszczenie przed skutkami kontaktu z białym człowiekiem.

Rasizm, nienawiść do innych, pogarda i chęć ich wytępienia mają swoje korzenie w stosunkach kolonialnych w Afryce. Tam zostało już wszystko wymyślone i wypraktykowane na stulecia wcześniej, nim systemy totalitarne przeszczepiły owe ponure i haniebne doświadczenia do Europy XX wieku.

Innym skutkiem tego, że monopol na kontakty z Afryką miała wspomniana klasa ciemniaków, jest fakt, że w językach europejskich nie rozwinęło się słownictwo pozwalające adekwatnie opisać inne, nieeuropejskie światy. Całe wielkie dziedziny życia Afryki pozostają niezgłębione, nawet nietknięte z powodu pewnego ubóstwa języków europejskich. Jak opisać mroczne, zielone, duszne wnętrze dżungli? Te setki drzew i krzewów -jakie mają nazwy? Znam takie nazwy jak „palma", „baobab", „euforbia", ale te właśnie drzewa w dżungli nie rosną. A te wielkie, dziesięciopiętrowe drzewa w Ubangi i Ituri -jak się nazywają? Jak nazwać te najróżniejsze insekty, które spotyka się tu wszędzie, które bez przerwy atakują nas i gryzą? Czasem można by znaleźć nazwę łacińską, ale co ona wyjaśni przeciętnemu czytelnikowi? To tylko kłopoty z botaniką i zoologią. A cała wielka dziedzina psychiki, wierzeń, mentalności tych ludzi? Każdy język europejski jest bogaty, ale bogaty w opisie własnej kultury, w przedstawianiu własnego świata. Gdy usiłuje wejść na teren innej kultury i opisać ją-ujawnia swój ą ograniczoność, niedorozwój, semantyczną bezradność.

Afryka to tysiące sytuacji. Najróżniejszych, odmiennych, najbardziej sobie przeciwnych. Ktoś powie: – Tam jest wojna. I będzie miał rację. Ktoś inny: – Tam jest spokojnie. I też będzie miał rację. Bo wszystko zależy od tego – gdzie i kiedy.

W czasach przedkolonialnych – a więc nie tak dawno -w Afryce istniało ponad dziesięć tysięcy państewek, królestw, związków etnicznych, federacji. Historyk z Uniwersytetu Londyńskiego Ronald Oliver w swojej książce The African Experience (Nowy Jork 1991) zwraca uwagę na upowszechniony paradoks: przyjęło się bowiem mówić, że kolonialiści europejscy dokonali podziału Afryki. – Podziału? – zdumiewa się Oliver. – To było brutalne, ogniem i mieczem przeprowadzone zjednoczenie! Liczba dziesięciu tysięcy została zredukowana do pięćdziesięciu.

Ale wiele z tej różnorodności – z tej mozaiki, z mieniącego się w oczach obrazu ułożonego z kamyków, kostek, muszelek, drewienek, blaszek i listków – zostało. Im bardziej się w ten obraz wpatrujemy, widzimy, jak cząstki tej układanki na naszych oczach wymieniają się miejscami, kształtami i barwami, aż powstaje widowisko oszałamiające swoją zmiennością, bogactwem, kolorowym rozedrganiem.