Выбрать главу

Z zarzuconego księgami stołu wybrał kilka egzemplarzy, ponownie usiadł w królewskim krześle i zagłębił się w czytaniu. Bałem się nie pójść za jego przykładem, więc sięgnąłem po pierwszy lepszy wolumin, jaki wpadł mi w rękę. Okazało się, iż jest to wczesne wydanie «Księcia" Machiavellego, uzupełnione serią wykładów o moralności, których nigdy wcześniej nie widziałem ani o nich nie słyszałem. Jednak w stanie umysłu, w jakim się znajdowałem, nie potrafiłem zabrać się za tłumaczenie frapującego skądinąd tekstu. Trzymałem więc tylko w ręku księgę i na chybił trafił przewracałem stronice, gapiąc się bezmyślnie na druk. Draculę najwyraźniej bez reszty pochłaniała lektura. Rzucając w jego stronę ukradkowe spojrzenia, zastanawiałem się, w jaki sposób, po czynnym, wypełnionym nieustającą walką życiu, zdołał przestawić się na nocne, podziemne życie naukowca.

W końcu podniósł się z krzesła i cicho odłożył książki. Bez słowa ruszył pogrążonym w mroku korytarzem i szybko straciłem go z oczu. Usłyszałem suchy, drapiący dźwięk, jakby zwierzę grzebało pazurami w ziemi lub ktoś pocierał zapałką o draskę, ale nie pojawiło się żadne światło. Poczułem się nieprawdopodobnie samotny i opuszczony. Wytężałem wzrok, nie potrafiłem jednak określić, w jaką dokładnie stronę udał się Dracula. W każdym razie tej nocy nie zamierzał mnie jeszcze pożreć. Ze strachem zastanawiałem się, co tak naprawdę dla mnie szykuje, skoro mógł po prostu zrobić ze mnie swego sługusa i totumfackiego, dzięki któremu w każdej chwili bez trudu zaspokajałby głód. Spędziłem na krześle kilka godzin. W końcu wstałem i przeciągnąłem mięśnie. Dopóki trwała noc, balem się zasnąć. Ale w końcu, tuż przed świtem, musiałem zapaść w drzemkę, gdyż nieoczekiwanie ocknąłem się, wyczuwając przez płytki sen jakąś zmianę w powietrzu. Do paleniska zbliżał się otulony obszerną peleryną Dracula.

– Dzień dobry – powiedział cicho i odwrócił się w stronę pogrążonej w mroku ściany, gdzie znajdował się mój sarkofag. Zerwałem się na równe nogi poruszony do żywego jego obecnością. I nieoczekiwanie zniknął mi z oczu. W katakumbach zapadła martwa cisza.

Po bardzo długiej chwili sięgnąłem po świecę, od której ponownie zapaliłem kandelabr i kilka innych świeczek tkwiących w zawieszonych na ścianach kinkietach. Na stołach dostrzegłem ceramiczne lampy i metalowe latarnie, je również zapaliłem. Wzmagająca się jasność przyniosła mi niewysłowioną ulgę. Z drugiej strony jednak zacząłem się zastanawiać, czy kiedykolwiek jeszcze ujrzę dzienne światło, czy też rozpoczęła się dla mnie wieczność mroku i pełgających płomieni świec - upiorna wersja wiekuistego piekła. Ale w końcu mogłem wreszcie rozejrzeć się po podziemnej komnacie. Była ogromna, wzdłuż jej ścian ciągnęły się szafy i półki. Wszędzie widziałem książki, pudła, zwoje i rękopisy, zgromadzone przez Draculę. Pod jedną ścianą majaczyły trzy sarkofagi. Oświetlając sobie drogę świecą, ostrożnie do nich podszedłem. Dwa mniejsze były puste. To w jednym z nich zapewne musiałem się obudzić.

Trzeci grobowiec był największy. W blasku świecy wyróżniał się okazałością i przepychem, ogromny, o szlachetnych proporcjach. Widniało na nim tylko jedno słowo wykute łacińską kapitałą: DRACULA. Prawie wbrew własnej woli uniosłem świecę i zajrzałem do środka. Spoczywało w nim wielkie, nieruchome ciało. Po raz pierwszy miałem okazję popatrzeć w pełnym świetle na jego zamkniętą, okrutną twarz. Mimo ogarniających mnie mdłości nie mogłem oderwać od niej wzroku. Brwi miał ściągnięte, jakby dręczyły go jakieś okropne sny, oczy rozwarte i nieruchome, tak że sprawiał wrażenie bardziej trupa niż istoty żyjącej. Długie, ciemne rzęsy nie zadrżały nawet pod wpływem światła, a jego prawie przystojne oblicze było półprzezroczyste. Sploty długich, czarnych włosów opadały na ramiona, wypełniając boczne ściany grobowca. Ale najbardziej przerażał mnie widok malujących się na jego policzkach i ustach kolorów pełnych życia, których w blasku płonącego na palenisku ognia nie dostrzegłem. Oszczędził mnie na jakiś czas, co do tego nie miałem najmniejszych wątpliwości, ale tej nocy najwyraźniej zaspokoił gdzieś swoje pragnienie. Kropelka mojej krwi zniknęła z kącika jego ust. Teraz pod czarnym wąsem czerwieniły mu się purpurowej barwy wargi. Sprawiał wrażenie tak pełnego owego sztucznego życia, że zamarło mi serce na widok jego nieruchomej klatki piersiowej. Nie oddychał. Uderzyło mnie w wyglądzie Vlada coś jeszcze: miał na sobie inny strój, choć nie mniej wytworny. Przybrany był w czerwony kaftan i tej samej barwy wysokie buty oraz w płaszcz i purpurowy aksamitny kołpak. Płaszcz był nieco wytarty na ramionach, a do nakrycia głowy wetknął brązowe pióro. Kołnierz lśnił, ozdobiony drogimi kamieniami.

Długo spoglądałem na spoczywającą w grobowcu postać, aż w końcu ów dziwaczny widok sprawił, iż zakręciło mi się w głowie. Odszedłem od sarkofagu i zacząłem zbierać myśli. Panował dzień i do zachodu słońca brakowało jeszcze wielu godzin. Postanowiłem najpierw poszukać drogi ucieczki, a dopiero później próbować go zgładzić, tak by bez względu na to, czy to mi się uda czy nie, natychmiast czmychnąć z krypty. Mocno trzymałem w ręku świecę. Wystarczy powiedzieć, że szukałem wyjścia z kamiennej komory przez dwie godziny, ale drogi ucieczki nie znalazłem. W ścianie znajdującej się naprzeciwko paleniska widniały masywne, drewniane drzwi zamknięte na żelazny rygiel. Przez jakiś czas się z nim mocowałem, ale w końcu zmęczony i z poranionymi dłońmi, dałem spokój. Drzwi nawet nie drgnęły. Nie otwierano ich od wielu, wielu lat, zapewne od stuleci. Innego wyjścia nie znalazłem – żadnych drzwi, żadnego tunelu, okien, poluzowanych kamieni ani otworu. Poczułem się jak pogrzebany pod ziemią. Jedynej niszy, w której stały sarkofagi, strzegła masywna, kamienna ściana. Przeżywałem katusze, badając ten mur, wciąż mając przed oczyma nieruchomą twarz Draculi z wielkimi, rozwartymi oczyma. Jeśli nawet nie drgnęły mu powieki, odnosiłem wrażenie, że wciąż zachował tajemną moc obserwowania i rzucania klątwy.

Usiadłem przy palenisku, by odzyskać nadwerężone siły. Trzymając dłonie nad ogniem, spostrzegłem, że płomienie nie opadały, choć na ruszcie leżały prawdziwe gałęzie i kłody drewna, a ognisko dawało namacalne, rozkoszne ciepło. Zauważyłem też, że nie wydziela dymu. Czyżby paliło się przez całą noc? Zakryłem dłońmi twarz. Z najwyższym trudem zapanowałem nad sobą. Postanowiłem zachować rozsądek i zdrowe zmysły do ostatniej chwili. Tylko tyle mi pozostało.

Kiedy jako tako doszedłem do siebie, znów podjąłem systematyczne poszukiwania, tym razem próbując znaleźć sposób zniszczenia mego upiornego gospodarza. Oczywiście, gdyby nawet udała mi się ta sztuka, i tak bym tutaj umarł pozbawiony drogi ucieczki, ale przynajmniej on nie żerowałby już dłużej na zewnętrznym świecie. Nie pierwszy raz pomyślałem o samobójstwie – ale na tak komfortowe wyjście nie mogłem sobie pozwolić. Już teraz groziło mi to, że stanę się taki sam jak Dracula, a legenda zapewniała, że każdy samobójca stanie się nieumarłym, nawet bez kolejnego zakażenia, jakiego raz już doświadczyłem. Okrutna legenda, lecz cały czas musiałem brać ją pod uwagę. Tak zatem pozostawało mi jedyne wyjście. W blasku świecy badałem każdą szczelinę, wnękę, niszę i kącik grobowej komnaty, otwierałem szuflady i pudła, szperałem po półkach. Zdawałem sobie sprawę z tego, że przebiegły hospodar nie przeoczył żadnej broni, jakiej mógłbym użyć przeciw niemu. Nie miałem jednak innego wyjścia, musiałem szukać. Nic nie znalazłem. Ani kawałka drewna, które mógłbym zaostrzyć w kołek. Gdy próbowałem wyciągnąć z ogniska kłodę, płomienie strzeliły w górę, parząc mi dłonie. Kilkakrotnie ponawiałem próbę z tym samym rezultatem.