Выбрать главу

– Niebawem czeka mnie moja strawa – powiedział cicho. – Ale najpierw zadam panu pewne pytanie. - Wbrew mej woli zaczęły gwałtownie drżeć mi dłonie. Nie chciałem się odzywać w obawie przed wybuchem jego gniewu. – Cieszy się pan gościnnością, którą panu zaoferowałem, oraz moim bezgranicznym zaufaniem, jakie pokładam w pańskich zdolnościach. Będzie pan cieszyć się wiecznym życiem, co niewielu istotom jest dane. Może pan swobodnie poruszać się i szperać w archiwum, niemającym sobie równego na powierzchni ziemi. Stoją przed panem najbardziej unikatowe dzieła, jakich świat nigdy już nie zobaczy. Wszystko to należy do pana. - Poruszył się niezdarnie na krześle. Trzymanie przez dłuższy czas w bezruchu wielkiego, nieumarłego ciała sprawiało mu niejakie kłopoty. – Ponadto obdarzony jest pan nieprawdopodobną wyobraźnią, umiejętnością przenikliwej oceny faktów i zdolnością wydawania głębokich sądów. Sam wiele się nauczyłem, obserwując metody pańskich studiów, sposób syntezy źródeł, podziwiając pańską inwencję. Ze względu na te c echy, jak też niebywałą erudycję, sprowadziłem pana tu, do swego skarbca.

Ponownie urwał, a ja wpatrywałem się jak zahipnotyzowany w jego twarz odwróconą do ognia.

– Przy pańskiej nieposzlakowanej uczciwości wyciąga pan z pewnością wnioski, jakich dostarcza nam historia. A ona nauczyła nas, że człowiek jest z natury zły, a zatem cudowny. Bóg nie jest doskonały, ale zło jest. Dlaczego nie miałby pan użyć swego olśniewającego umysłu w służbie czegoś, co jest doskonałością? Proszę cię zatem, przyjacielu, przyłącz się do mnie w badaniach. Jeśli wyrazisz zgodę, unikniesz straszliwych cierpień, a ja sporych kłopotów. Razem wzniesiemy historię na wyżyny, jakich nie widział świat. Dostaniesz to, o czym marzy każdy dziejopis: historia stanie się twoim życiem. Wymyjemy do czysta nasze umysły krwią.

Odwrócił się w moją stronę, oczy pałały mu starożytną wiedzą, rozchylił czerwone usta. Ten człowiek obdarzony nadludzką wręcz inteligencją pozostałby wielki, gdyby jego umysł nie został skażony nienawiścią. Robiłem wszystko, co w mej mocy, żeby nie zemdleć, nie rzucić się przed nim na kolana, nie poddać się jego woli. Był wodzem, księciem. Nie tolerował najmniejszego sprzeciwu. Przywołałem w pamięci wszystko, co tak bardzo ukochałem w życiu, i powiedziałem najbardziej zdecydowanym tonem, na jaki mogłem się zdobyć:

– Nigdy.

Twarz mu pobladła, zapłonęła gniewem, ze wściekłości wykrzywił nozdrza i usta.

– A więc z pewnością tu umrzesz, profesorze Rossi – odparł, wyraźnie starając się zapanować nad głosem. – Nigdy już żywy nie opuścisz tych komnat, choć w nowym życiu wyjdziesz na świat. Dlaczego więc nie dokonasz wyboru?

– Nie – powiedziałem najspokojniej, jak umiałem.

Podniósł się z krzesła. Na jego twarzy igrał złowieszczy uśmiech.

– A więc będziesz pracować dla mnie wbrew swojej woli.

Przed oczyma zaczęło mi się rozlewać jezioro mroku. Sięgnąłem myślami do ostatnich rezerw… czego? Zaczęła cierpnąć mi skóra, przed oczyma pojawiły się roje gwiazd wykwitających na mrocznych ścianach rozległej krypty. Kiedy dał krok w moją stronę, ujrzałem jego prawdziwe oblicze. Było tak przerażające, że nie mogę go sobie przypomnieć do teraz… choć próbuję. Później długo nic nie pamiętałem.

Obudziłem się w sarkofagu. Wokół panowały nieprzeniknione ciemności. Pomyślałem, że jest to znów pierwszy dzień i moje pierwsze przebudzenie. Natychmiast jednak uświadomiłem sobie, gdzie naprawdę jestem. Tym razem byłem znacznie bardziej osłabiony. Rana na szyi pulsowała, sączyła się z niej krew. Straciłem jej wiele, ale nie na tyle, by kompletnie mnie unieruchomić. Po jakimś czasie udało mi się niezdarnie wygramolić z mego więzienia. Pamiętałem chwilę, kiedy utraciłem świadomość. W blasku świec dostrzegłem Dracułę śpiącego w ogromnym grobowcu. Oczy miał szkliste i szeroko otwarte, czerwone usta, dłoń zaciskał na rękojeści sztyletu. Odwróciłem się przejęty najwyższą zgrozą i usiadłem przy ogniu. Próbowałem jeść przygotowany tam dla mnie posiłek.

Dracula najwyraźniej zamierzał niszczyć mnie stopniowo. Zapewne chciał do końca zostawić mi furtkę, abym z własnej woli przyjął jego propozycję, złożoną mi poprzedniej nocy. Miałem teraz tylko jedno wyjście… nie, dwa: umrzeć tak, aby mój umysł poniósł jak najmniejszy szwank i później, kiedy już będę nieumarły, czynił jak najmniej zła, albo pozostać przy życiu na tyle długo, żeby zdążyć to wszystko opisać, choć zapewne papier dawno się już rozpadnie w proch, zanim ktokolwiek dotrze do moich notatek. Ale teraz moją jedyną strawą były już tylko ambicje. Spotkał mnie los wykraczający poza jakąkolwiek rozpacz.

Trzeci dzień

Nie jestem do końca pewien, który jest to dzień. Zaczynam czuć. że upłynęły dni albo że śniłem przez kilka tygodni lub że od chwili mego porwania upłynął miesiąc. W każdym razie jest to mój trzeci Ust. Dzień spędziłem na dokładnym poznawaniu biblioteki, nie dlatego, by katalogować zbiory wedle żądania Draculi, ale z potrzeby nabycia wiedzy, która posłużyłaby innym… ale to beznadziejne. Dzisiaj dowiedziałem się, że Napoleon już w pierwszym roku panowania kazał zamordować dwóch swoich generałów. Nie wspominają o tym żadne dokumenty. Przestudiowałem również krótką rozprawę Anny Komneny, bizantyjskiej pisarki, zatytułowaną «Tortury zarządzone przez cesarza dla dobra jego ludu" -jeśli dobrze przetłumaczyłem z greckiego. W sekcji alchemii natrafiłem też na bajecznie ilustrowaną księgę kabały, pochodzącą zapewne z Persji. Na półkach dotyczących herezji napotkałem bizantyjskiego świętego Jana, ale początek tekstu został mocno uszkodzony – jest tam coś o ciemnościach, nie o świetle. Muszę to dokładniej zbadać. Natknąłem się również na angielski wolumin z roku tysiąc pięćset dwudziestego pierwszego -podana była data – zatytułowany «Filozojija trwogi", rzecz dotycząca Karpat, o której słyszałem, lecz dotąd sądziłem, że zaginęła bezpowrotnie.

Byłem jednak zbyt zmęczony i zmaltretowany, by przestudiować ten tekst z należytą uwagą, lecz kiedy natrafiałem na coś dziwnego, czego nie znałem, ogarniał mnie zapał naukowca, zupełnie nieprzystający do beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znalazłem. Teraz, kiedy Dracuła śpi, ja również muszę uciąć krótką drzemkę, aby powitać oczekujące mnie kolejne męki cokolwiek wypoczęty.

Czwarty dzień?

Odnoszą wrażenie, że zaczyna szwankować mi umysł. Mimo usilnych wysiłków nie potrafią dokładnie określać czasu ani też precyzyjnie planować moich studiów w bibliotece. Czują się nie tyle osłabiony, co chory. Dzisiaj doznałem uczucia, które dolało jeszcze goryczy do resztek tego, co pozostało z mego serca. Kiedy pracowałem w nieporównywalnym z niczym archiwum Draculi dotyczącym tortur, natknąłem się na piękne, francuskie ąuarto, zawierające ilustrację nowej maszyny do błyskawicznego oddzielania głowy od ciała. Grawiura przedstawiała poszczególne części machiny oraz ludzi w eleganckich strojach. Ich teoretyczne głowy zostały właśnie oddzielone od ich teoretycznych ciał. Kiedy spoglądałem na tę ilustracją, czułem nie tylko odrazę, nie tylko zdumienie, że książka ta zachowała się w tak doskonałym stanie, ale nagle zapragnąłem ujrzeć te sceny na własne oczy, usłyszeć ryk tłumu, zobaczyć krew tryskającą na koronkowe żaboty i jedwabne żakiety. Każdy historyk oddałby duszę, aby móc zanurzyć się w rzeczywistość przeszłości, ale w moim przypadku było to coś innego – inny rodzaj głodu. Odrzuciłem gwałtownie książkę, położyłem na stole pulsującą bólem głowę i po raz pierwszy od chwili mego uwięzienia wybuchnąłem płaczem. Ostatni raz płakałem wiele lat temu, na pogrzebie matki. Słone łzy ukoiły nieco mój ból – były takie zwyczajne.