Выбрать главу

Simonds pochylił się bliżej holoprojekcji, gdy elektroniczny zegar skończył odliczać czas, w jakim pierwsza salwa stacji powinna trafić w jego okręty. Żadna z sygnatur nie zniknęła, a eskadra ponownie zmieniła kurs, by uniknąć drugiej salwy. Przeniósł na moment wzrok na ekran wyświetlający czasy odpaleń Orbit 4 i uśmiechnął się z tryumfem.

Przez centrum dowodzenia przetoczył się bardziej wyczuwalny niż słyszalny jęk zawodu. Na ekranach pojawiały się coraz to nowe rakiety, ale wszystkie zaczynały swój lot przy okrętach i oddalały się od nich, kierując się ku stacji.

Courvosier poczuł gorzki smak niesprawiedliwości — załoga Orbit 4 zasłużyła na więcej. Zasłużyła…

— Dostali skurwiela! — wrzasnął nagle ktoś i admirał spojrzał na ekran.

Rakieta była sierotą z trzeciej i ostatniej salwy wystrzelonej przez załogę stacji. Powinna należeć do drugiej, ale zanik zasilania wyrzutni spowodował opóźnienie. Nim załoga i technicy usunęli awarię i odpalili rakietę, trzecia salwa od pięciu sekund była już w drodze. Nim sierota dotarła w zasięg ataku, ci, którzy ją wystrzelili, byli już martwi, ale o tym nie wiedziała i nic jej to zresztą nie obchodziło.

Rakieta zmieniła kurs, wyszukując wyznaczony cel, i kontynuowała atak. Komputery pokładowe obrony przeciwrakietowej najpierw ledwo ją zauważyły, potem przyznały jej niższy, niż na to zasługiwała, stopień zagrożenia, bo leciała na samym końcu salwy.

Okręty admirała Jansena zwijały się w gorączkowych unikach przed nadal posiadającymi napęd rakietami, ale obrona przeciwlotnicza likwidowała je jedną po drugiej antyrakietami lub ogniem laserów czy działek. Te, które przetrwały, eksplodowały bezskutecznie na ekranach i zaledwie kilka zdołało detonować na osłonach burtowych, nie będąc jednak w stanie ich przebić. Tylko jednej się to udało, ale niszczyciel, w który trafiła, nie został poważnie uszkodzony. Lecąca jako ostatnia „sierota” uznana została za niezbyt groźną.

Z dwóch wystrzelonych przeciwko niej antyrakiet nie trafiła żadna, co raczej nie zdarzyłoby się, gdyby były nowocześniejsze. Nie strzelały do niej lasery ani działka, mimo że została zaprogramowana do ataku dziobowego i od tej strony nadlatywała — po prostu komputer pokładowy celu przeoczył ją. W ustalonej odległości zaczęła wytracać prędkość, zdołała zrobić to w niewielkim, lecz wystarczającym stopniu, by zadziałały zapalniki zbliżeniowe, gdy dotarła na zaplanowaną odległość i pięćdziesięciomegatonowa głowica eksplodowała sto metrów od nie osłoniętego dziobu okrętu flagowego Marynarki Masady — lekkiego krążownika Abraham.

Simonds zbladł gwałtownie, gdy z holoprojekcji zniknęła sygnatura napędu jego flagowca. Wciągnął ze świstem powietrze i przez jedną nie kończącą się sekundę przyglądał się pustemu miejscu z niedowierzaniem. A potem przeniósł wzrok na kapitana Yu.

Ten odpowiedział mu poważnym spojrzeniem, ale bez śladu zaskoczenia czy przerażenia. Nie było w nim nawet zdziwienia.

— Szkoda — ocenił rzeczowo. — Powinni zacząć strzelać z większej odległości.

Simonds zgrzytnął zębami, czując żądzę mordu, i z najwyższym wysiłkiem powstrzymał się, by nie zwymyślać „doradcy”. Dwadzieścia procent floty właśnie zostało zniszczone, a wszystko, na co tamtego było stać, to krytykanctwo. Yu, widząc jego wściekły wzrok, spojrzał wymownie na członków sztabu Simondsa, spoglądających w osłupieniu na ekrany. Strata krążownika była całkowitą niespodzianką. Dlatego Yu powiedział głośno, tak by wszyscy go usłyszeli:

— Najważniejszy jest ostateczny cel, sir. Obojętne jak dobry nie byłby plan, w trakcie walki zawsze zdarzają się niespodzianki, a czasami i straty, których nikt nie przewidział. Grayson został pozbawiony stacji górniczej, a więc poniósł nieporównywalnie większe straty, a co ważniejsze, właśnie zastawiliśmy ostateczną pułapkę. Prawda, sir?

Simonds nadal przyglądał mu się wściekle, lecz już przypomniał sobie o obecności podkomendnych i zdał sprawę z nieodwracalnych zmian, jakie w ich morale i wierze w zwycięstwo mógł wywołać wybuchem złości. Rozumiał, co i dlaczego Yu właśnie robił, i musiał przyznać, że przeklęty poganin miał rację.

— Tak — odparł na tyle spokojnie, na ile potrafił, choć słowa paliły go w język niczym kwas. — Ma pan rację, kapitanie Yu: pułapka jest zastawiona… dokładnie tak jak zaplanowaliśmy.

ROZDZIAŁ XIII

Kurtka mundurowa Yanakova wisiała na oparciu fotela, górny guzik koszuli miał rozpięty — studiowanie meldunków o samych stratach nie wpływało dobrze na nastrój, więc chciał chociaż czuć się wygodnie we własnym gabinecie. Słysząc odgłos otwieranych drzwi i pogłos drukarek, naturalnie uniósł głowę i powitał wchodzącego zmęczonym uśmiechem.

Nawet w cywilnym ubraniu Courvosier nadal wyglądał jak zawodowy oficer, a Yanakov był szczerze wdzięczny za jego obecność na Graysonie. Nie dość, że umożliwił wykorzystanie sensorów niszczyciela, to służył także radą i doświadczeniem, wbrew protestom niektórych członków delegacji dyplomatycznej, domagających się załadowania na HMS Madrigal i wywiezienia w bezpieczne miejsce.

— Potrzebujesz snu — powitał go Courvosier.

— Wiem, ale… — gospodarz westchnął i umilkł, wzruszając wymownie ramionami.

Courvosier skinął głową — otępiały i zmęczony umysł nie służy najlepiej sprawie obrony systemu planetarnego, ale zrozumiałe było, dlaczego Yanakov nie mógł zasnąć. Los Orbit 4 podzieliły Orbit 5 i Orbit 6, a na dodatek ich obrońcy nie mieli tyle szczęścia — albo raczej napastnicy zmądrzeli. Ostrzeliwali stacje z odległości sześciu tysięcy kilometrów, czyli z zasięgu, przy którym rakiety obrońców na dobre pięć minut drogi do celu przestawały dysponować napędem. Co prawda dawało to obronie rakietowej więcej czasu na namierzanie i niszczenie nadlatujących pocisków, ale finał był ten sam, zwiększała się jedynie ilość wystrzelonych przez napastników rakiet, nim stacje zostały zniszczone. Nie ponosili jednak przy tym żadnych strat, a Grayson utracił już dziesięć procent orbitalnych stacji górniczych przetwarzających równocześnie wydobyte surowce… nie wspominając o dwóch tysiącach sześciuset wojskowych i szesnastu tysiącach pracowników cywilnych.

— Wiesz — powiedział powoli, patrząc przez szklaną ścianę na sąsiednie pomieszczenie pełne uwijających się sztabowców. — Jest coś dziwnego w tych wszystkich atakach… dlaczego nie lecą wzdłuż pasa asteroidów i nie atakują celów po kolei? Powinni tak zrobić albo po każdym ataku wycofywać się z systemu.

— Oni atakują cele wzdłuż pasa i to po kolei — zdziwił się Yanakov. — Dokładnie po kolei wzdłuż orbity pasa.

— Wiem, tylko nie rozumiem, dlaczego za każdym razem się wycofują i tracą tyle czasu? Gdyby wykonali atak ciągły, a nie serię uderzeń, do tej pory prawie skończyliby to, co zamierzyli.

— W ten sposób mogą obserwować naszą reakcję i zmieniać cel lub nawet przerwać atak, gdybyśmy byli w stanie ich przechwycić. Uniemożliwiają nam zjawienie się w porę na miejscu w wystarczającej sile. Moglibyśmy jedynie rozdzielić siły, ale wówczas każda formacja, która natknęłaby się na ich flotę, zostałaby z pewnością zniszczona.

— To nie to — Courvosier potarł w zamyśleniu podbródek, przyglądając się ekranowi, na którym jednostki napastników wycofywały się powoli po trzecim udanym ataku. — Nie mają lepszych sensorów niż my, prawda?

— Prawdopodobnie mają gorsze.

— Tym lepiej. Wasze orbitalne zestawy sensorów przekazują dane w czasie rzeczywistym z odległości do trzydziestu czterech minut świetlnych, czyli sięgają osiem minut za pas asteroidów, o czym napastnicy, jak podejrzewam, wiedzą.