Выбрать главу

— Należy to przyjąć za pewnik — Yanakov potarł piekące oczy i wstał. — Naturalnie, z innych czujników, zwłaszcza tych rozmieszczonych po przeciwległej stronie Yeltsina, otrzymujemy dane z opóźnieniem, ale ataki mają miejsce po naszej stronie gwiazdy, więc najważniejsze informacje docierają tu natychmiast. Dlatego wycofują się po każdym ataku poza zasięg naszych sensorów. Spokojnie biorą nowy kurs i wracają już z dużym przyspieszeniem. Jak sam wiesz, nasze sensory pokładowe mają o wiele mniejszy zasięg niż wasze, więc nawet gdybyśmy odgadli właściwe miejsce następnego ataku, dowodzący flotą nie musiałby zdążyć na czas, by zapobiec zniszczeniu kolejnej stacji czy choćby przechwycić ich po ataku, bo za późno byśmy się o nim dowiedzieli. Informacje przesyłane są stąd z prędkością światła i równie dobrze mogłyby nie dotrzeć do niego w porę.

— Zgadzam się z tym wszystkim, ale nie o to mi chodzi. Oni po każdym ataku wracają dokładnie w to samo miejsce, wiedząc, że możemy ich obserwować. Tego właśnie nie rozumiem: dlaczego zawsze w to samo miejsce? Żeby zniknąć wam z oczu, wystarczy wyjść poza zasięg sensorów, skądkolwiek rozpoczęli atak. Kurs oblicza się tak samo z każdego miejsca w systemie.

— Hę? — spytał zaskoczony Yanakov.

— Właśnie. Ponieważ wracają w to samo miejsce, czas odlotu do celu i powrotu wydłuża się po każdym ataku — dodał Courvosier. — To nie tylko przeciąga całą operację, ale i zwiększa ryzyko przechwycenia; w dodatku lecą z małym przyspieszeniem, a robią to z uporem maniaków. Nie powiesz mi, że są na tyle tępi, bo to niemożliwe.

— Cóż… — Yanakov podrapał się w głowę. Muszą mieć przynajmniej jeden okręt amunicyjny, bo magazynów artyleryjskich z taką pojemnością nie posiadają ani niszczyciele, ani krążownik. Żeby je napełnić, wracają w uzgodnione miejsce, gdzie czekają jednostki amunicyjne. Mała prędkość też jest logiczna: łatwiej przejść do walki, gdybyśmy niespodziewanie stanęli im na drodze.

— Możliwe — wymamrotał Courvosier. — Całkiem możliwe… Ale jest jeszcze coś: zgranie w czasie jednoznacznie wskazuje, że mają w tym systemie ukrytego obserwatora. Musieli wiedzieć o odlocie większości eskorty, być może sądzą, że poleciała z konwojem w całości, bo atak nastąpił zbyt szybko po odlocie, by mógł to być przypadek. Wniosek jest taki, że powinni się spieszyć, bo nie wiedzą, kiedy te okręty wrócą lub pojawią się inne należące do RMN, a prawdopodobieństwo takiego rozwoju wydarzeń jest zbyt duże, by zignorował je najgorszy nawet strateg, planując operację. Czyli powinni zrobić co w ich mocy, by w jak najkrótszym czasie zadać wam jak największe straty, w nadziei, że zdołają was wykończyć, nim jakiś admirał Królewskiej Marynarki przyjdzie wam z pomocą.

— Jeden już przyszedł — Yanakov uśmiechnął się zmęczonym uśmiechem.

— Wiesz, że nie o to mi chodzi.

— Wiem. Ale nie do końca zgadzam się z twoją teorią o obserwatorze: między Endicott a Yeltsinem nie istnieje ruch cywilny, więc nie ma przepływu informacji. Oni mogli w ogóle nie wiedzieć o waszym przybyciu, a termin ataku przypadkowo zbiegł się z odlotem większości eskorty.

— To, że wysyłamy misję dyplomatyczną i konwój do was, było powszechnie wiadome od miesięcy. Założenie, że konwój będzie miał eskortę, jest jedynym logicznym. Co prawda nie rozgłaszaliśmy dokładnej daty, jedynie orientacyjny termin, ale to wystarczy komuś naprawdę zainteresowanemu sprawą. A władze Masady są zainteresowane, prawda? Wystarczyło, że na krótko przed naszym przybyciem ukryły tu jeden okręt, co, jak sam wiesz, jest wykonalne. Prześledźmy teraz chronologię wydarzeń: po odlocie eskorty okręt ten potrzebował jednego lub dwóch dni na niezauważone powolne wycofanie się z układu planetarnego i dotarcie do Masady. Kolejny dzień to mobilizacja, w następnym są tu i zaczynają strzelać. I zaczęli. Wiedzą o odlocie eskorty i próbują was załatwić, nim zjawią się tu inne nasze okręty. Nie wierzę w cuda, Bernie, a taki zbieg okoliczności to byłby właśnie cud.

— Nie sądzę żeby mieli techniczną możliwość przeprowadzenia takiej akcji, Raoul — sprzeciwił się Yanakov. — Na pewno potrafią dostać się tu i odlecieć nie zauważeni: wystarczy, by wyszli z nadprzestrzeni poza zasięgiem naszych sensorów, a potem lecieli z prędkością statku handlowego — tyle się ich tu kręci, że zostaliby uznani za jeden z nich, jeżeli nie włączyliby pełnego napędu. A w pasie asteroidów nikt by ich nie znalazł. Odlot byłby równie prosty. Chodzi mi o to, że do całej reszty potrzebowaliby sensorów równie dobrych jak wasze, inaczej nie mogliby wiedzieć, co dzieje się wewnątrz systemu, a takich sensorów nie mają. Uważam, że to przypadek.

— Może — Courvosier nie był przekonany i nie ukrywał tego. — Tak czy siak, kapitan Harrington wróci za cztery dni i problemy się skończą.

— Nie mogę tak długo czekać — powiedział Yanakov, zaskakując go kompletnie. — Zniszczyli prawie dziesięć procent naszych stacji przetwarzających surowce, jeśli dam im jeszcze cztery dni, zaprzepaszczą czterdzieści lat naszej pracy i niezbędne do przeżycia stacje. Nie wspominając o zabiciu następnych kilkunastu tysięcy ludzi. Zwłaszcza jeśli przestaną atakować z doskoku, a zaczną lecieć wzdłuż pasa, ściągając za sobą jednostki amunicyjne. Musimy ich powstrzymać wcześniej… zakładając, że znajdę jakiś sposób, by ich przechwycić, dysponując wszystkimi okrętami.

— Rozumiem — mruknął Courvosier i przygryzł wargę. Przez pełną minutę panowała cisza. Przerwał ją dopiero głos Courvosiera:

— Wiesz, może to się da zrobić.

— Jak?

— Skoro wracają w to samo miejsce za każdym razem, nie musisz się zastanowić, gdzie uderzą, ani martwić tym, że cię zobaczą. Wystarczy obliczyć kurs, którym muszą wracać, i koordynaty miejsca, do którego zmierzają. To tak oczywiste, że gdybyś nie był do tego stopnia zmęczony, wpadłbyś na to wcześniej.

— Jasne! — Yanakov siadł przed klawiaturą i zabrał się do obliczeń. — Wystarczy, żebyśmy poczekali, aż wycofają się po tym ataku, wysłali wszystkie jednostki kursem na przechwycenie i byli gotowi, gdy ruszą do następnego ataku. Znając miejsce startu i rejon, do którego chcą się dostać, można obliczyć w przybliżeniu kurs, jaki biorą.

— Właśnie — uśmiechnął się Courvosier. — Wystarczy dotrzeć tam przed nimi, wyłączyć napędy i poczekać. Jakie możecie osiągnąć maksymalne przyspieszenie?

— Niszczyciele i krążowniki około pięciuset g, reszta trzysta siedemdziesiąt pięć g. — Yanakov popatrzył na obliczenia, skrzywił się i zaczął nanosić poprawki.

— Czy ta „reszta” ma wystarczającą siłę ognia, by warto było zabierać ich ze sobą?

— Nie. Właśnie zmieniam obliczenia; za bardzo opóźniałyby tempo… no, tak już lepiej. Zakładając, że utrzymają dotychczasowy wzorzec postępowania, mamy do dyspozycji trzy i pół godziny luki, w których nie będą w stanie nas dostrzec. Powiedzmy, że trzy, żeby nie ryzykować.

— Czyli niezbędna prędkość wyniesie…?

— Około pięćdziesiąt trzy tysiące kilometrów na sekundę. Do punktu, w którym nasze sensory tracą ich z pola widzenia, dotrzemy za… za około cztery godziny od momentu opuszczenia orbity Graysona — Yanakov nadal zajmował się obliczeniami. — W ciągu trzech godzin od rozpoczęcia ich ataku zdołamy ich przechwycić, nawet jeśli kurs będzie tylko zbliżony do dotychczasowych i zaczną się wycofywać, jak tylko nas dostrzegą! Na miły Bóg, miałeś rację! Możemy to zrobić!

Przestał stukać w klawisze i z podziwem przyjrzał się widniejącym na ekranie wynikom obliczeń.