Tym razem Manning wolał taktownie milczeć, bowiem mógłby jedynie pogorszyć sprawę. Nikt, łącznie z Yu, nie był przygotowany na to, że aktywne systemy obrony przeciwrakietowej Królewskiej Marynarki będą tak dobre. Wiedzieli, że elektronika używana przez RMN jest lepsza od ich własnej, i zakładali, że z innymi systemami, zwłaszcza uzbrojeniem, może być podobnie, lecz szybkość i dokładność obrony antyrakietowej niszczyciela zaskoczyła wszystkich. Zasadzka, która powinna była skończyć się zniszczeniem lub co najmniej poważnym uszkodzeniem wszystkich okrętów, które w nią wpadły, przyniosła znacznie skromniejsze rezultaty. Gdyby Madrigal nie próbował bronić pozostałych jednostek, co przeciążyło możliwości jego aktywnej obrony, najprawdopodobniej wyszedłby z niej zupełnie bez szwanku.
Naturalnie sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby walka trwała dłużej i ich komputery mogły zanalizować reakcje obrony niszczyciela i przeprogramować na bieżąco własne rakiety — na pewno znaleźliby sposób na dobranie się przeciwnikowi do skóry, jeśli nie same komputery, to operatorzy, ale mieli tylko po jednej salwie na okręt i zbyt mało czasu. A Madrigal unieszkodliwił zbyt wiele z wystrzelonych przez nich rakiet.
Nie było to miłe dla „emigrantów” — w końcu to ich sprzęt zawiódł — ale jeszcze gorsze dla pochodzących z Masady. Simonds prawie dostał szału, widząc, jak trzy ocalałe z pogromu okręty wychodzą z zasięgu skutecznego ostrzału. Manning nadal nie mógł wyjść z podziwu, jakim cudem Yu go wtedy nie zabił lub przynajmniej nie zmieszał z błotem. Zwłaszcza wówczas, gdy odmówił wydania Franksowi rozkazu, by ominął Madrigala i ścigał pozostałe dwa okręty. Simonds był niezdolny nie tylko do logicznego, ale w ogóle do jakiegokolwiek myślenia, bo stopień, w jakim niszczyciel zniweczył skuteczność zasadzki, nie tylko doprowadził go do szału, ale i przeraził. Bał się, że rozproszone okręty Franksa, mijając HMS Madrigal, będą narażone na jego ogień, z którego na pewno nie wyjdą bez szwanku.
Zachował się więc jak dyplomowany kretyn, nie jak oficer o jakimkolwiek pojęciu o taktyce, i kazał całej formacji zaatakować niszczyciela. Straciłby jeden lub dwa okręty, nim pozostałe znalazłyby się poza zasięgiem rakiet. Madrigal nie miał technicznych możliwości, by ostrzelać równocześnie wszystkie mijające go jednostki Franksa, gdyby te się wcześniej rozproszyły. A tak zapłacił cenę, którą zawsze płacą tchórzliwi taktycy. Franks, idiota boży, zwolnił nawet, zbliżając się do niszczyciela, żeby móc jak najdłużej używać swojej godnej pożałowania broni energetycznej.
Przypominało to starcie bandy pijanych oprychów uzbrojonych w pałki z zawodowcem trzymającym w dłoni pulser. Madrigal rozstrzelał krążowniki Samson i Noah tak, że ślad po nich nie został, nie ponosząc żadnych strat. Podobny los spotkał niszczyciel Throne, a potem reszta znalazła się w zasięgu jego dział i sytuacja jeszcze się pogorszyła. Krążownik David co prawda nie eksplodował jak pozostałe, ale stał się do cna wypalonym wrakiem, zaś niszczyciele Cherubim i Seraphim zmieniły się w ledwie zdolne do samodzielnego poruszania i wymagające kapitalnych remontów kaleki, zanim zdążyły choćby wystrzelić z dział laserowych. Potem co prawda przyszła kolej tłumu i pał, bowiem choć reszta eskadry miała prymitywne działa laserowe, to także miała ich zbyt wiele jak na jeden niszczyciel i rozniosła go na strzępy. Ale nic za darmo: Madrigal skoncentrował ogień na parze niszczycieli Angel i Archangel i ostrzeliwał je, jak długo miał z czego. Efektem jego ostrzału były ciężkie uszkodzenia pierwszego i całkowite zniszczenie drugiego.
Ze wszystkich okrętów, którymi dowodził Franks, zdolność do dalszej walki zachowały jedynie krążownik Solomon i niszczyciel Dominion, co zresztą nie oznaczało, że wyszły z walki nie uszkodzone. A na dobitkę przez to, że kazał zmniejszyć prędkość przed tym samobójstwem na własną prośbę, pozostałe dwa okręty wroga dotarły bezpiecznie na orbitę Graysona.
Co zresztą nie powinno mieć żadnego znaczenia — to, co był w stanie zrobić Madrigal, powinno uświadomić wreszcie Simondsowi i reszcie półgłówków, że skoro niszczyciel zdołał spowodować takie spustoszenie, to co dopiero potrafi zrobić Thunder of God — większy i nieporównywalnie lepiej uzbrojony.
— Wiesz, co mi powiedział ten kutas zbolały? — Yu odwrócił się nagle, spoglądając na Manninga pałającymi oczyma. — Powiedział mi, że gdybym go nie okłamał co do możliwości mojego okrętu, to teraz być może by mnie posłuchał. A czego on się, kurwa, spodziewał, skoro jego pierdoleni „admirałowie” mają łby tak głęboko w dupach, że muszą oddychać przez rurki?!
Manning zdołał zachować milczenie i stosownie sympatyzujący wyraz twarzy, czekając, czy Yu splunie na pokład czy nie. Nie splunął — zgarbił się i padł na fotel.
— Cholera, żeby sztab znalazł kogoś innego do tego parszywego zadania! — westchnął z uczuciem, ale i znacznie mniejszą złością.
Wyglądało na to, że klnięcie przy zastępcy znacznie mu pomogło.
— Dobra — odezwał się po chwili prawie normalnie. — Skoro upierają się pozostać głupkami, to możemy jedyne próbować minimalizować konsekwencje ich tępoty. Co prawda parę razy miałem ochotę udusić Valentine’a, ale przyznaję, że gdyby nie było to absolutnie zbędne, podziwiałbym go za pomysłowość. Wątpię, czy ktokolwiek w ogóle rozważał możliwość holowania dozorowców przez nadprzestrzeń.
— Chyba nie, sir — Manning przerwał wreszcie milczenie. — Nowoczesne floty tego nie potrzebują, a takie jak ta, którą dysponuje Masada, nie zdołają tego zrobić z przyczyn technicznych: ani emitery promieni ściągających, ani napędy by tego nie wytrzymały. Gdyby mieli lepsze okręty, nie musieliby się do tego uciekać.
— Hmm — Yu odetchnął głęboko: zdawał sobie sprawę, że ten zwariowany pomysł pierwszego mechanika był jedynym powodem, dla którego klika rządząca Masadą nie popadła w całkowitą bezczynność.
Odmówili zaatakowania Graysona pozostałymi w systemie okrętami nadającymi się jeszcze do walki i Yu podejrzewał, że obawiali się, iż Królestwo dostarczyło władzom planety jakąś superbroń. Był to pomysł najgłupszy z tych, na które dotychczas wpadli władcy Masady, ale niekoniecznie musiał wynikać z dziecinnej głupoty. Nigdy nie widzieli nowoczesnego okrętu w walce, a to, co jeden niszczyciel zrobił z ich zabytkową flotą, miało prawo ich przerazić. Teoretycznie mieli świadomość, iż Thunder of God był wielokroć silniejszy od Madrigala, ale nigdy nie widzieli go w akcji. Czyli te możliwości były dla nich znacznie mniej realne, a wiarygodność Yu została poważnie podważona przez to, że Madrigal wyszedł z zasadzki jedynie z drobnymi (w ich opinii) uszkodzeniami.
Przez jeden dzień Simonds upierał się, że należy wstrzymać wszelkie akcje wojskowe i szukać rozwiązań w drodze negocjacji. Yu poważnie wątpił, by mieli na to jakiekolwiek realne szanse po zmasakrowaniu górników na trzech stacjach i zdradzieckim zniszczeniu niszczyciela RMN, ale tamten zaparł się, twierdząc, że nie ma wystarczającej ilości okrętów w systemie Yeltsin, by kontynuować działania wojenne.
Właśnie wtedy komandor Valentine wystąpił z sugestią, za którą Yu nie bardzo wiedział, czy go udusić, czy ucałować. Jak dotąd stracili przez nią trzy dni, a awaria emitera przedłuży zwłokę, ale przynajmniej Simonds zgodził się coś robić, a nie siedzieć bezczynnie i czekać nie wiadomo na co. Valentine zaproponował ni mniej, ni więcej, by Thunder of God i Principality przeholowały kolejno należące do Masady dozorowce do sąsiedniego systemu planetarnego. Obie jednostki miały na tyle wydajne generatory, że wytwarzały pole potrzebne do wejścia czy wyjścia z nadprzestrzeni rozciągające się na odległość sześciu kilometrów od kadłubów. Jeśli dozorowce byłyby skupione blisko wokół nich i utrzymywane na pozycjach przez promienie ściągające, mogłyby w ten sposób zostać zabrane w nadprzestrzeń, a następnie z niej wyprowadzone i działać w systemie Yeltsin.