— Doprawdy? — W oczach Honor błysnął lód. — A jakież to instrukcje będzie pan łaskaw wydać, panie Houseman?
— Jak to jakie? Natychmiastowej ewakuacji, oczywiście! — Houseman przyjrzał się jej jak jednemu ze swych studentów, który zapowiadał się obiecująco, a okazał się kompletnym matołem. — Chcę, żeby pani natychmiast zajęła się zaplanowaniem jak najszybszej, ale zorganizowanej ewakuacji wszystkich poddanych Korony na pokładach okrętów i frachtowców przebywających jeszcze na orbicie.
— A co z mieszkańcami planety, panie Houseman? — spytała dziwnie łagodnie. — Ich wszystkich również mam ewakuować?
— Oczywiście, że nie! — Houseman poczerwieniał. — I nie chciałbym być zmuszony ponownie zwracać pani uwagi z powodu impertynenckiego zachowania! Nie jest pani odpowiedzialna za mieszkańców Graysona. Jest pani natomiast w pełni odpowiedzialna za obywateli Królestwa Manticore!
— A więc nakazuje mi pan, żebym ich zostawiła — powiedziała całkowicie neutralnym tonem.
— Jest mi niezmiernie przykro, że znaleźli się w tak trudnej sytuacji. — Odwrócił wzrok pod jej spojrzeniem i powtórzył: — Jest mi strasznie przykro, ale nie my spowodowaliśmy tę sytuację, a w obecnych warunkach musimy skupić się na zapewnieniu bezpieczeństwa naszym ludziom.
— A przede wszystkim panu.
Aż go poderwało, tyle było w tym cichym sopranie lodowatej i bezdennej pogardy.
Przez sekundę nie wiedział, jak zareagować, po czym spurpurowiał, rąbnął pięścią w stół konferencyjny i wrzasnął:
— Ostrzegam panią po raz ostatni, kapitan Harrington! Albo będzie pani uważała na to, co mówi, albo panią zniszczę! Wykonuję jedynie swoje obowiązki i reprezentuję interes Jej Królewskiej Mości w systemie Yeltsin!
— No proszę, a wydawało mi się, że od pilnowania interesów Jej Wysokości mamy tu ambasadora — odpaliła. Langtry zrobił dwa kroki i stanął obok niej.
— Bo mamy, kapitan Harrington — powiedział równie lodowatym tonem, przyglądając się Housemanowi nie jak dyplomata, lecz jak pułkownik. — Pan Houseman może reprezentować rząd Jej Królewskiej Mości w kwestiach dotyczących misji dyplomatycznej w zastępstwie admirała Courvosiera, ale interesy Jej Wysokości na tej planecie reprezentuję ja.
— Czy uważa pan, że powinnam ewakuować poddanych Korony z planety Grayson na pokładach naszych okrętów? — spytała Honor, ani na moment nie przestając przyglądać się Housemanowi.
— Nie uważam, kapitan Harrington — odparł Langtry, a twarz Housemana wykrzywiła wściekłość. — Oczywiście, należy ewakuować tak wielu cywilów jak to tylko możliwe, zwłaszcza kobiet i dzieci, na pokładach frachtowców, które powinny jak najszybciej zostać odesłane do układu Manticore, natomiast pani okręty w mojej opinii zostaną najlepiej wykorzystane, broniąc Graysona. Jeżeli pani sobie życzy, dam to pani na piśmie.
— Do kurwy nędzy! — Houseman najwyraźniej tracił panowanie nad sobą. — Przestań się ze mną bawić w legalistyczne gierki, Langtry! Jeżeli będę musiał, wywalę cię na zbity pysk z MSZ-tu równie szybko, jak ją postawię przed sądem wojennym!
— Uprzejmie proszę próbować! — prychnął pogardliwie Langtry.
Housemana nadęła wściekłość, a Honor poczuła, jak drga jej kącik ust, w miarę jak jej własna złość i pogarda zmieniały się w niepohamowaną wściekłość. Taki kulturalny i pogardliwy dla zwykłych wojskowych, pewien własnej nadrzędności, mądrości i przenikliwości, a gdy zaczęło się robić niebezpiecznie, wszystko, o czym był w stanie myśleć ten uniwersytecki wykwit ekonomiczny, to ratowanie własnego bezcennego tyłka. A ratować go mieli rzecz jasna ci sami wojskowi, którymi pomiatał, bo tak im kazał jaśnie pan profesor ekonomii od siedmiu boleści. Wystarczyło teoretyczne zagrożenie — nikt nawet nie strzelił jeszcze w pobliżu Graysona — by ta fałszywa, acz starannie utrzymywana fasada pozera rozpadła się i wyjrzało zza niej obrzydliwe, pospolite tchórzostwo. A tchórzy nigdy nie potrafiła zrozumieć, a tym bardziej czuć do nich sympatii.
Houseman otwierał usta, by zrugać ambasadora, gdy Honor zdała sobie sprawę, że milczącym świadkiem tej żenującej sceny jest graysoński oficer. Zrobiło jej się wstyd, a do gniewu doszedł żal z powodu śmierci Courvosiera, który nigdy nie dopuściłby do podobnej kompromitacji. Zrodziła się z tej mieszanki wściekłość i determinacja: nie pozwoli, żeby taki gnój jak Houseman zniszczył to, co z takim trudem osiągnął Courvosier i za co zginął. Pochyliła się nad stołem, spoglądając mu w oczy z odległości mniejszej niż metr, i oznajmiła lodowatym tonem, starannie wymawiając słowa:
— Będzie pan łaskaw zamknąć swoją tchórzliwą gębę, panie Houseman!
W pierwszym momencie cofnął się przed tym głosem tnącym niczym skalpel laserowy. Potem poczerwieniał, zbladł i rysy wykrzywiła mu wściekłość, ale nie zdążył się odezwać, gdy Honor dodała:
— Wzbudza pan jedynie obrzydzenie. Sir Anthony ma całkowitą rację i oboje o tym wiemy, ale nie masz pan jaj, żeby to przyznać, bo jesteś pan zwykły podły i wszawy tchórz!
— Ja cię załatwię! — wrzasnął blady z furii Houseman. — Wylecisz z marynarki na zbitą mordę! Mam przyjaciół gdzie trzeba i już ja cię…
Urwał, bowiem Honor strzeliła go w pysk.
Nie powinna była tego robić i wiedziała o tym, biorąc zamach, ale nie mogła i nie chciała się opanować. Był to zwykły, klasyczny policzek wymierzony wierzchem dłoni, ale wyprowadzony z półobrotu i z całą silą mięśni. Odgłos, jaki towarzyszył zetknięciu się jej ręki z jego twarzą, przypominał trzask pękającego konaru, a Houseman wyleciał jak wystrzelony z katapulty i łupnął głucho tyłkiem o podłogę, krwawiąc ze złamanego nosa i rozbitych warg.
Pole widzenia przesłoniła jej czerwona mgła. Słyszała wściekły charkot Nimitza, słyszała, że Langtry mówi coś gorączkowo, ale nie rozumiała słów. I nie chciała ich zrozumieć. Złapała za róg ciężkiego stołu konferencyjnego i jednym szarpnięciem odrzuciła przeszkodę, po czym ruszyła za Housemanem. Ten, widząc to, zaczął się gorączkowo cofać rakiem, nawet nie próbując wstać — odpychał się rękoma i jechał na tyłku najszybciej jak potrafił. Nie wiedziała, co by z nim zrobiła, gdyby okazał choćby cień odwagi. I nie dowiedziała się nigdy, bowiem kiedy stanęła nad nim, usłyszała, jak płacze ze strachu, i stanęła jak wryta.
Wściekłość ustąpiła wraz z czerwoną mgiełką, toteż odezwała się spokojnym, lodowatym i bezlitosnym tonem:
— Jedynym powodem pańskiej tu obecności był zamiar przekonania tych ludzi, że sojusz z Królestwem Manticore może im pomóc i stać się dla nich korzystny. Taka była wola Królowej i decyzja rządu i admirał Courvosier rozumiał to doskonale. Rozumiał, że stawką jest honor Królowej i honor całego Królestwa Manticore, ale żeby to zrozumieć, trzeba samemu mieć honor. Jeśli uciekniemy, zostawimy Grayson, wiedząc, że Haven pomaga Masadzie i że to nasz spór z Ludową Republiką sprowadził ich tutaj, to będzie to plama na honorze Jej Wysokości i całego Królestwa, której nic nie będzie w stanie zmazać. Jeżeli nadal nie dociera to do pańskiej wyobraźni, powiem wprost. Nawet ekonomista-teoretyk powinien to zrozumieć: możemy sobie wówczas wybić z głowy jakikolwiek sojusz z kimkolwiek! I jeżeli uważa pan, że pańscy wysoko postawieni przyjaciele wyrzucą mnie z Królewskiej Marynarki, a sir Anthony’ego z dyplomacji za to, że wykonujemy swoje obowiązki, to radzę jak najszybciej udać się do odpowiedniego lekarza. Tymczasem ci z nas, którzy nie są podłymi tchórzami, zajmą się tym, co istotne dla obrony planety i jej mieszkańców, najlepiej jak potrafią bez pańskiej nieocenionej obecności i rady.