— Ani Haven, ani my nie posiadamy takich możliwości — przyznała. — Cuda nie są specjalnością Królewskiej Marynarki.
— W takim razie obrona została zaprojektowana tak, by powstrzymać nas. — Matthews odetchnął z ulgą. — Platform orbitalnych nie rozmieścili, bo to zbyt wielkie ryzyko. Samą bazę mogli przed nami ukryć, zwłaszcza że Machabeusz informował ich na pewno, gdzie i kiedy odbędą się ćwiczenia floty, i wtedy siedzieli cicho. Instalacji orbitalnych wokół księżyca nie zdołaliby ukryć nawet przed nami.
Matthews, podobnie jak wcześniej Clinkscales, z jakichś powodów nie chciał używać imienia zdrajcy, wolał jego pseudonim.
Honor ponownie przytaknęła, zgadzając się z jego tokiem rozumowania.
— Umocnienia stałe, zwłaszcza na powierzchni i pozbawione osłon, nie będą problemem dla moich okrętów — dodała szybciej, a więc mniej wyraźnie, na co nikt jakoś nie zwrócił uwagi.
— Właśnie, a jeżeli jeden krążownik jest nadal w systemie Endicott… — Matthews nie musiał kończyć.
Honor pokiwała entuzjastycznie głową i przestała masować lewy policzek, by nie uszkodzić pozbawionej czucia skóry.
— Kiedy pańskie okręty mogą wyruszyć, sir? — spytała.
ROZDZIAŁ XXIII
— Kapitanie?
Thomas Theisman usiadł, mrugając gorączkowo, i przyjrzał się z wyrzutem swojemu zastępcy.
— Co się stało? — spytał, trąc zaspane oczy. — Kapitan Yu wrócił?
— Nie, sir — przyznał wyraźnie nieszczęśliwy porucznik Hillyard. — Wykryliśmy zbliżające się sygnatury napędów.
— Ku Urielowi? — Theisman oprzytomniał natychmiast.
— Prosto ku Blackbirdowi — odparł z grymasem Hillyard.
— O kurwa! — zaklął Theisman, wstając i żałując, że opuścił Ludową Republikę. — Harrington?
— Nie, sir.
— Al, nie jestem w nastroju do głupich żartów!
— Nie żartuję, kapitanie. Sygnatur napędów jej okrętów nie wykryliśmy.
— Cholera, nie ma takiej możliwości, żeby tu przylecieli bez niej! Musi gdzieś tu być!
— Jeżeli nawet, to pojęcia nie mam gdzie, sir.
— Szlag by to trafił. — Theisman pomasował twarz, usiłując zmusić mózg do pracy: Yu spóźniał się już ponad czterdzieści godzin, meldunki z bazy doprowadzały go do mdłości, a teraz jeszcze to.
— No dobrze — wyprostował się, czując, jak coś mu chrupie w kręgosłupie. — Chodźmy na mostek i zorientujmy się, co tu się, do diabła, dzieje, Al.
— Tak jest, sir.
Gdy wyszli na korytarz, Hillyard dodał:
— Odkryliśmy ich dopiero pięć minut temu, bo sprawdzaliśmy anomalie grawitacyjne wewnątrz systemu. Jakieś dziwne impulsy grawitacyjne, zupełnie bez sensu. Ich źródła są rozsiane po całym układzie i poza tym, że od czasu do czasu się uaktywniają, nie robią zupełnie nic. Ale przez nie mieliśmy anteny wycelowane w złą stronę. Oni mogą od pół godziny wytracać szybkość, sir.
— Hmm. — Theisman potarł w zamyśleniu podbródek. Hillyard przyjrzał się z namysłem jego profilowi i odezwał się ponownie:
— Skipper, to nie moja sprawa, ale słyszał pan, co się wyrabia w bazie?
— To rzeczywiście nie twoja sprawa! — warknął Theisman z taką wściekłością, że porucznik aż się cofnął. — Przepraszam, Al. Słyszałem i cholera mnie trzęsie, bo nic nie mogę zrobić. Nic, kurwa! Gdybym mógł, wystrzelałbym tych skurwysynów kolejno, a nie mam na pokładzie nawet jednego komandosa! Tylko ani słowa na ten temat, zwłaszcza naszym ludziom!
Hillyard przytaknął, a Theisman przetarł twarz, czując obrzydzenie do samego siebie.
— Jak ja nienawidzę tej zasranej roboty i tych pieprzonych zboczeńców! — stwierdził z uczuciem Theisman. — Kapitan się tego nie spodziewał i wiem, że mu się to nie podoba. Powiedziałem Franksowi jasno i wyraźnie, co o tym myślę, ale nie zazdroszczę kapitanowi, tym bardziej że nie mam pojęcia, jak można to załatwić inaczej niż siłą, której nie mamy…
— Nie wiem, sir. — Pierwszy oficer wbił wzrok w pokład. — Może to głupio zabrzmi, sir, ale… czuję się współwinny… i brudny… jak nigdy.
— Ja też. — Theisman westchnął i ruszył korytarzem, a spieszący za nim Hillyard usłyszał, jak mówi do siebie półgłosem:
— Kiedy wrócę… jeżeli wrócę naturalnie, znajdę tego sztabowego kutasa, który to wszystko wymyślił, i tak mu skuję mordę, że chirurg będzie miał pełne ręce roboty przez tydzień! I gówno mnie obchodzi, kim się okaże ten piździelec: nie najmowałem się na oprawcę, a w ciemnej alejce ranga nie ma znaczenia… Pan żeś tego nie słyszał, poruczniku!
— Oczywiście, że nie, sir — zapewnił Hillyard i spytał go po kolejnych dwóch krokach. — A nie trzeba go będzie panu przytrzymać w tej alejce, skipper?
Brakowało jej Nimitza, bez którego fotel kapitański wydawał się dziwnie pusty, ale treecat znajdował się w swoim hermetycznym module zastępującym skafander próżniowy. Rozłąka nie podobała mu się ani trochę bardziej niż jej, ale wszedł bez protestów do środka, świadom, że chodzi o jego bezpieczeństwo. Honor zaś, zła na samą siebie, zmusiła się do skupienia na tym, co było teraz najważniejsze.
Jej okręty leciały w formacji trójkąta — prowadził Fearless, mając po bokach Apolla i Troubadoura — a z przodu, góry i dołu osłaniały ich graysońskie dozorowce, kanonierki i trzy ocalałe większe okręty, tworząc kształt przypominający grot strzały. Była to zdecydowanie nieortodoksyjna formacja, zwłaszcza że najlepsze sensory nie mogły skutecznie funkcjonować, znajdując się we wnętrzu jej okrętu, ale jeśli zadziała tak, jak powinno…
Cichy szczęk dobiegający z boku spowodował, że uniosła głowę znad ekranu. Komandor Brenthworth bawił się hełmem próżniowego skafandra, nie mając nic do roboty oprócz czekania i zamartwiania się. W swoim obszernym, grubym skafandrze wyglądał dziwnie i niezgrabnie na tle dyżurnej wachty ubranej w spełniające tę samą rolę, ale znacznie bardziej przylegające do ciała i nie krępujące ruchów skafandry używane przez Royal Manticoran Navy.
Poczuł na sobie jej wzrok i spojrzał w dół, uśmiechnęła się więc krzywo i spytała cicho:
— Czujesz się obco, Mark?… Nie martw się, miło jest mieć cię na pokładzie.
— Dzięki, ma’am. Czuję się bardziej bezużytecznie niż obco, podobnie zresztą jak reszta naszej floty.
— Nie, tak dłużej nie może być! — rozległo się z drugiego boku fotela i w polu widzenia Honor pojawił się dziwnie radosny Venizelos. — Coś panu zaproponuję, komandorze: zostawcie nam okręty Haven, a oddamy wam wszystkie należące do Masady. Możecie je rozstrzelać według własnego uznania. Co pan na to?
— Uczciwa propozycja, komandorze — Brenthworth wyszczerzył zęby w odpowiedzi.
— Pięknie! — ucieszył się Venizelos i dodał poważniej, spoglądając na Honor. — Steve mówi, że jeszcze sto osiemnaście minut, skipper. Sądzi pani, że wiedzą o nas?
— Zwolnili do trzysta siedemdziesiąt pięć g, sir — zameldował oficer taktyczny, gdy Theisman znalazł się na mostku. — Odległość dziewięćdziesiąt dwa koma dwa miliony kilometrów. Powinni zatrzymać się dokładnie na naszej pozycji za sto osiemnaście minut.
Theisman podszedł do głównego ekranu taktycznego i przyjrzał mu się podejrzliwie — ciasno upakowany trójkąt, jaki tworzyły sygnatury napędów, należał do dozorowców, względnie innych „drobnoustrojów” graysońskiej floty, a trzy silniejsze sygnatury napędów z pewnością nie były sygnaturami okrętów RMN. Sensory Principality nie miały żadnych problemów z rozpoznaniem mas tych jednostek i nie ulegało wątpliwości, że są to pozostałości graysońskiej floty.