Выбрать главу

— Czy ktoś zajmuje pozycję umożliwiającą zajrzenie za tę ścianę? — spytał.

— Nie, sir. Wszystkie jednostki oprócz Virtue znajdują się tutaj, sir.

— Hmm — Theisman podrapał się w ciemię, klnąc w duchu samego siebie, że nie przekonał Franksa do wysłania jednego niszczyciela do systemu Endicott, kiedy tylko wróciły okręty Harrington.

Franks sprzeciwiał się, dowodząc, że Thunder of God ma już dwie godziny opóźnienia, musi więc zjawić się lada chwila, i będzie to marnotrawienie możliwości potrzebnego na miejscu niszczyciela. Jedyne, do czego zdołał go namówić, to wysłanie Virtue na spotkanie powracającego okrętu, by Yu został natychmiast po wyjściu z nadprzestrzeni uprzedzony o zmianie stosunku sił w układzie planetarnym. Nastąpiło to, zanim wszystko stanęło na głowie i flota Graysona wypuściła się samodzielnie na karną ekspedycję. Wymagało to nie lada odwagi, ale było też czystą głupotą, biorąc pod uwagę, w co się pakowali.

Tyle że oni wcale nie musieli o tym wiedzieć. Na pewno posiadali jakieś informacje, inaczej by ich tu nie było, natomiast nie miał pojęcia, czego dotyczyły. Musieli w jakiś sposób wpaść na ślad bazy na Blackbirdzie, i to raczej nie dzięki Harrington — jej okręty nie zwolniły nawet po rozstrzelaniu dozorowców Danville’a, tak więc nie przeszukali szczątków i nie dowiedzieli się niczego ciekawego. Być może dlatego, że nie było czego przeszukiwać. Nie był tego pewien, bo w okolicy nie krążyły inne okręty należące do Masady, natomiast niszczyciel Power znajdował się na tyle blisko, by móc uzyskać wyraźny odczyt kursów i prędkości okrętów Królewskiej Marynarki.

Oznaczało to, że informacje musieli zdobyć na samym Graysonie. I tylko to jedno nie ulegało wątpliwości, bowiem baza powstała, nim Haven wplątało się w tę awanturę, a władze Masady były dziwnie małomówne w kwestii jej budowy. Musieli mieć pomocników na miejscu i najwyraźniej któryś z nich wpadł i zaczął sypać. A w takim przypadku na Graysonie nie mieli prawa wiedzieć, kto ich tu oczekuje — albo raczej powinien oczekiwać, gdyby się nie spóźnił. Cholera, przypominało mu to coraz bardziej cyrk na wrotkach, z których ktoś ukradł kółka, a na dodatek nie miał pojęcia, czego po nim oczekuje w takiej sytuacji Yu.

Wziął głęboki oddech i zajął się rozważaniem najgorszego scenariusza — przeciwnik odkrył istnienie bazy i dowiedział się, do jakich klas należą Principality i Thunder of God. I poinformował o wszystkim Harrington. Co by wówczas zrobił, będąc na jej miejscu? Na pewno nie przeprowadziłby frontalnego ataku — wysłałby niszczyciela po pomoc, a krążowniki trzymał w pobliżu Graysona, osłaniając go i mając nadzieję, że posiłki z systemu Manticore przybędą na czas.

Z drugiej jednak strony nie był nią, a ona była naprawdę dobra — wywiad marynarki zajął się nią bliżej po fiasku operacji „Odyseusz”. Mogła znaleźć sposób — albo przynajmniej uważać, że go znalazła — pokonania obu okrętów Haven, jeśli ocalałe jednostki graysońskiej floty związałyby skutecznie walką lokalnej produkcji okręty Masady. Nie potrafił sobie co prawda wyobrazić, jak mogłaby tego dokonać, ale nie zamierzał kategorycznie zakładać, że tego zrobić nie zdoła. Tylko gdzie w takim razie była, do ciężkiej cholery?!

Przyjrzał się ponownie graysońskiej formacji — jeżeli Harrington leciała tutaj, mogła znajdować się jedynie za nimi, na tyle blisko, by napędy dozorowców maskowały napędy jej okrętów przed sensorami znajdującymi się bezpośrednio z przodu. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, byłby pewien, że tak właśnie postąpił, ale Harrington zasłużenie cieszyła się opinią przebiegłego i nieortodoksyjnego taktyka. Mogła wyekspediować tylko te okręty, których napędy widział na ekranie, by sprowokować oba okręty Haven do ataku na pozornie bezbronnego przeciwnika, a sama znajdować się zupełnie gdzie indziej i czekać…

Odruchowo spojrzał na ekran ukazujący obraz Uriela — planeta była tak wielka, że tworzyła własną granicę wyjścia z nadprzestrzeni wynoszącą prawie pięć minut świetlnych. A to oznaczało, że Principality musiałby lecieć z maksymalnym przyspieszeniem przez dziewięćdziesiąt siedem minut, zanim mógłby wejść w nadprzestrzeń. Krążowniki Harrington mogły poruszać się z wyłączonymi napędami jako obiekty balistyczne po nabraniu stosownego przyspieszenia i czekać na kursie przechwytującym na każdego, kto by tego spróbował. Nie byłby w stanie ich wykryć, zanim nie znalazłyby się w zasięgu radaru, za to sam byłby doskonale widocznym celem od momentu, w którym włączyłby napęd. Co prawda nie doszłoby do klasycznego boju spotkaniowego, ale nawet pojedyncze salwy burtowe dwóch krążowników wystarczyłyby aż nadto, by zmienić jego niszczyciel w obłok gorącego gazu. Było to wykonalne, jeżeli Harrington wiedziała o nieobecności Yu i zakładała, że Principality będzie uciekał…

Zaklął w duchu ponownie i sprawdził czas — okręty graysońskie dotrą na miejsce za sto siedem minut, toteż jeśli miał zamiar uciekać, musiał to zrobić szybko. A to byłoby chyba najrozsądniejsze rozwiązanie. Thomas Theisman nie był tchórzem, ale zdawał sobie sprawę, co się stanie, jeśli okręty Honor Harrington wraz z graysońskimi uderzą na bazę i obecne w jej pobliżu jednostki, pozbawione siły ognia Thunder of God. Na dodatek, jeżeli posłała po pomoc, zjawi się tu ona znacznie wcześniej niż posiłki Ludowej Republiki. Nie wspominając już o takim drobnym szczególe, iż celem całej maskarady było zawładnięcie systemem Yeltsin bez wywoływania wojny z Gwiezdnym Królestwem Manticore. Wszyscy wiedzieli, że w końcu do niej dojdzie, ale nie był to ani czas, ani miejsce na jej rozpoczynanie.

Tyle że wojny mają to do siebie, że często wybuchają w nie planowanym czasie czy miejscu. Wyprostował ramiona, odwrócił się od ekranu i polecił:

— Połącz mnie z admirałem Franksem, Al.

— Niech pan nie będzie śmieszny, komandorze! — prychnął admirał Ernst Franks.

— Nie jestem śmieszny i zupełnie poważnie twierdzę, że okręty Harrington lecą zaraz za graysońskimi.

— Nawet jeśli ma pan rację, w co szczerze mówiąc, wątpię, to uzbrojenie, jakim dysponuje baza, wyrównuje szanse: najpierw zniszczymy jednostki Heretyków, a potem okręty Harrington.

— Panie admirale, nie byłoby ich tutaj, gdyby nie wiedzieli o bazie. — Theisman próbował panować nad nerwami. — A to oznacza, że…

— To nic nie oznacza, komandorze. — Franks zmrużył podejrzliwie oczy: słyszał plotki o komentarzu tego bezczelnego bezbożnika dotyczącym bitwy z HMS Madrigal. — To pańscy rodacy dostarczyli nam rakiety, zna pan więc ich zasięg i skuteczność. Nic, czym dysponują Heretycy, nie jest w stanie ich powstrzymać.

— Ale nie będzie pan miał do czynienia z graysońską obroną antyrakietową! A jeżeli uważa pan, że skuteczność obrony HMS Madrigal była porażająca, to nie ma pan pojęcia o możliwościach obronnych krążownika klasy Star Knight. I o tym, co ten krążownik potem z nami zrobi… sir!

— Nie wierzę, że tu leci! — warknął Franks. — A w przeciwieństwie do pana wiem dokładnie, jakie informacje mogli uzyskać Heretycy, nie będę uciekał przed duchami, komandorze! To zwykły zwiad mający sprawdzić mało prawdopodobnie brzmiące pogłoski. Nie odważyliby się zabrać okrętów tej niewiernej dziwki z orbity, by sprawdzać plotki, gdyż nie mogą wiedzieć, że Thunder of God nie ostrzela planety w czasie jej nieobecności.

— A jeżeli pan się myli, sir? — spytał Theisman z napięciem w głosie.

— Nie mylę się. A jeżeli nawet, tym razem to my dyktujemy warunki: rozstrzelamy jednostki Heretyków i zniszczymy okręty Harrington ogniem z bliskiej odległości, tak jak Madrigal.